Przy rozporku kontrkultury

16 lutego 2014

Wspomnienia bitniczkiDiane di Prima „Wspomnienia bitniczki”, wyd. Officyna
Ocena: 6,5 / 10

We współczesnej Polsce podobna powieść mogłaby zachęcić Parlamentarny Zespół ds. Palenia Książek (a niewykluczone, że doczekamy powstania takowego) do rytualnego usypania kilku stosów. Przed 45 laty wśród Amerykanów zdobywających się dopiero na obyczajową emancypację też zdążyła zasiać sporo zgorszenia. „Wspomnienia bitniczki”, skandalizujące porno-memuary Diane di Primy doczekały się wreszcie wydania w naszym umiarkowanie libertyńskim kraju.

Bitnicy nie bez kozery kojarzą się z typowo męską bandą. Najbardziej znany z nielicznych w tym towarzystwie kobiecych głosów należał do Diane di Primy, nawet jeżeli przemawiał dopiero z drugiego szeregu. W zasadzie urodzona w 1934 roku Amerykanka włoskiego pochodzenia mogłaby być uznana raczej za swoistą proto-hipiskę (młodszy o rok Ken Kesey sam stwierdził, że spóźnił się na falę bitnickiego zrywu), ale z pewnością pojawiała się wszędzie tam, gdzie zawiązywał się ferment epoki. Znała Ginsberga i Kerouaka, korespondowała z nobliwym już Ezrą Poundem, przemieszkiwała w psychodelicznej komunie Timothy?ego Leary?ego… I korzystała z życia we wszelkich jego przejawach, czego najlepszym dowodem „Wspomnienia bitniczki”.

Dorastanie di Primy przypadło na bardzo intensywne czasy. Czasy awangardowego jazzu, wzmożonego importu idei z europejskich kawiarni i sal wykładowych, narodzin ruchu hipsterów (tak odmiennego od dzisiejszych ofiar odzieżowych second handów i sieciówek z kawą), nowej sztuki kontestującej Amerykański Sen, ale też czasy twardych narkotyków, napięć na tle rasowym i problemów ekonomicznych, które zaczęły cucić Amerykę z błogostanu powojennego boomu. Wszystko to oczywiście przeniknęło do książki, tyle że z rzadka wybija się na pierwszy plan. Główna uwaga autorki spoczęła na jej samej oraz przygodach, które zazwyczaj rzucały ją w objęcia (i do rozporka) kolejnego napalonego uczestnika nowojorskiej bądź kalifornijskiej cyganerii.

W lepkich od płynów organicznych wersach książki seks doświadczany jest w rozmaitych okolicznościach, pozycjach i konfiguracjach. Niemal każdy napotkany przez di Primę osobnik, jakiś nieszczęsny pół-artysta, narkoman czy zwichnięty pięknoduch z wypisanym na twarzy trądzikiem słowem „LOSER”, podbija nie tyle serce młodej pisarki, co każdy z jej otworów. Opisy kolejnych zbliżeń od produkcji anonimowych redaktorów popularnych świerszczyków odróżnia niewątpliwie świetny styl, niemniej sens jest zbliżony. Piętnaście lat temu w pewnym art-zinie natrafiłem na opowiadanie, którego osią fabularną był przelotny romans pewnej parki. Nosiło bodaj sugestywny tytuł „Cały miesiąc przejebany”. U di Primy przejebana jest niemal połowa zarejestrowanej historii.

Nie miałbym żadnego problemu z naturalistycznymi relacjami z cielesnych przekroczeń, gdyby nie fakt, że nieraz skreślone zostały niejako na siłę. Przykład? Oto pewna nakreślana przez autorkę intryga zaczyna się niczym mocny dramat rodzinny, aby finał znaleźć w nieuzasadnionej fabularnie scenie kazirodczej z udziałem nieletnich. Kiedy pod koniec książki pojawiają się zaś luminarze Beat Generation w osobach Kerouaka i Ginsberga, próżno oczekiwać, aby wygłosili jakieś mądre kwestie, bo zbyt są zajęci nurkowaniem w gąszczu nagich ciał podczas beztroskiej orgii. A o tym, że cała ta seksualna transgresja jest w dużej mierze wykalkulowana, świadczy jeden z rozdziałów przedstawiony w dwóch wersjach ? prawdziwej i alternatywnej. Wiadomo która przyprawiłaby o rumieniec wstydu młodą pensjonarkę.

Di Prima nie ukrywała zresztą, że specjalnie doprawiła swoje memuary mocną erotyką. Także dlatego „Wspomnienia…” wydają się zawierać dalece mniej treści niż stylu. To pewien rewers kontrkultury, na którym kontestacja zdaje się mieć tylko jedną formę. Aż przypominają się hipisowscy guru, bajerujący żeńskie modele dzieci-kwiatów na gadkę o wyzwoleniu poprzez seks (vide postaci z komiksów Roberta Crumba). Chyba znalazłem źródło ich inspiracji.

Sebastian Rerak

Tematy: , , , ,

Kategoria: recenzje