Powrót do krainy dzieciństwa – recenzja książki „Czarny Staw. Wiła” Roberta Ziębińskiego
Robert Ziębiński „Wiła”, wyd. Słowne
Ocena: 8 / 10
Robert Ziębiński znów mnie wkurzył. Przypomniał, jak niezwykłe, wzruszające, czasem smutne, ale w rozliczeniu wspaniałe potrafi być dzieciństwo. Dzieciństwo, które przeminęło bezpowrotnie i pozostało tylko za nim tęsknić.
„Wiła” to poniekąd niezależna historia, ale też bezpośrednia kontynuacja „Czarnego stawu”. Znajomość wcześniejszej książki nie jest bezdyskusyjnie konieczna, choć z pewnością pomoże lepiej zadomowić się w fabule.
Czwórka przyjaciół tym razem staje przed wyzwaniem rzuconym im przez szalejącego w szkole ducha. Próba odkrycia tajemnicy zjawy panoszącej się w szatni zaczyna w pewnym momencie przerastać ich nastoletnie możliwości. W odpowiednim momencie pojawiają się jednak niespodziewani sprzymierzeńcy, którzy – a jakże – pomogą paczce po raz kolejny wyjść cało z opresji.
O ile „Czarny Staw” był w pewnym stopniu samodzielną, zamkniętą historią, to już „Wiłę” należy traktować jako element składowy większej całości. Stąd tak wiele tu wątków ledwie napoczętych, wiele pytań zadanych, ale – póki co – pozostawionych bez odpowiedzi. I choć autor zgrabnie odwołuje się do pierwszej części, to jednocześnie kładzie solidny podkład pod kolejne tomy serii, która finalnie ma się składać z czterech książek. Bez tych następnych części opowieść o czwórce przyjaciół nie będzie pełna, nie będzie kompletna.
To oczywiście nie zarzut, bo Ziębiński potrafi tak budować narrację, by z jednej strony domknąć z grubsza fabułę, ale jednocześnie zostawić sobie furtkę wystarczająco szeroko otwartą i wzbudzić w czytelniku poczucie nerwowego oczekiwania na kolejną odsłonę cyklu. I choć z pewnością nie mieszczę się w grupie docelowej, to jednak z przyjemnością zagłębiam się w opowieści z Czarnego Stawu – mieściny na krawędzi realizmu i mrocznej baśniowości. Ponieważ dorośli mogą to czynić ze względu na nostalgię za dzieciństwem. Za czasami niewinności, młodzieńczych przyjaźni, pierwszych, niezdarnych miłości, których jeszcze nawet nie umiało się nazwać, ale które już w nas kiełkowały. Za nieodpartą żądzą przygód, która z czasem zostaje wyparta przez coś, co zwykliśmy – może i błędnie -nazywać zdrowym rozsądkiem albo dorosłością. A ja określiłbym ją raczej wyzuwaniem życia z całej magii, jaka tylko dzieciom jest dostępna.
Siłą powieści Ziębińskiego są nie tylko elementy fantastyki i grozy, dostosowane do młodzieżowego odbiorcy, ale również warstwa obyczajowa, która doskonale oddaje, jak wyglądają relacje nastolatków. Fabuła solidnie zakorzeniona jest we współczesności, w dobie internetu, komórek i tabletów. Ale nawet w takim otoczeniu znajdzie się miejsce dla legend, magii, strasznych opowieści. Ziębiński balansuje pomiędzy nostalgią a mrokiem i magią, budując niezwykły świat przedstawiony. Świat, którego nie chcemy opuszczać. W efekcie uczuciem, które towarzyszy lekturze ostatnich stron „Wiły”, jest smutek. Żal, że to już koniec, że opowieść – przynajmniej do czasu wydania następnego tomu – została przerwana. A chciałoby się nadal przebywać w Czarnym Stawie i wśród jego mieszkańców – mierzących się z problemami, przeciwnościami, ale zawsze stawiających im czoła razem, co teraz jest coraz rzadsze.
Nie jestem przekonany, czy porównywanie cyklu Ziębińskiego do serialowego „Stranger Things” jest do końca trafne. Bardziej szukałbym odniesień do niektórych dzieł Stephena Kinga („Ciało”) lub Roberta McCammona („Magiczne lata”). To oni właśnie w tak urokliwy sposób kreowali wizję dzieciństwa magicznego, pełnego pasji, wrażeń i przygód. Ich opowieści może i straszyły, ale zazwyczaj kończyły się dobrze. Bo to przywilej dzieciństwa, że przeciwności da się pokonać, a przyjaźni nie złamią nawet stare demony.
Mariusz Wojteczek
TweetKategoria: recenzje