Postapokaliptyczny quasi-western w duchu wiedźmińskim – recenzja książki „Diabły z Saints” Marcina Rusnaka

22 stycznia 2020

Marcin Rusnak „Diabły z Saints”, wyd. Genius Creations
Ocena: 7 / 10

„Diabły z Saints” Marcina Rusnaka to kolejny przykład, że Wydawnictwo Genius Creation, publikując naprawdę dobre książki, często ma manierę oblekania ich w bardzo złe okładki. I nie chodzi mi tym razem o stronę techniczną – bowiem ilustracja okładkowa autorstwa Leszka Woźniaka sama w sobie zła nie jest – jednak o to, że nijak nie oddaje ona ducha książki i tego, czego można się po niej spodziewać. A szkoda, bo przez to Rusnak może stracić czytelników, a oni sami szansę na wejście do ciekawego świata pełnego przygód, magii, potworów i duchów.

Trudno mi jednoznacznie sklasyfikować gatunek, bowiem po części mamy tu klasyczną fantasy, w modnym ostatnimi czasy wiedźmińskim duchu (ważne, że bez przesadnych kalek z dzieła Sapkowskiego), ale z drugiej obserwujemy świat kreowany po bliżej niesprecyzowanym kataklizmie wojennym. Kataklizmie, który zdruzgotał istniejącą cywilizację i zdegradował ją do poziomu rozwojowego rodem z Dzikiego Zachodu, tylko jednocześnie przepełnionego istotami nadprzyrodzonymi wszelkiej maści. Jak więc nie jest to czyste fantasty, tak też nie jest to jednoznaczna postapokalipsa. Świat kreowany przez Rusnaka zatrzymuje się gdzieś pośrodku, stając się swoistą i z pewnością interesującą syntezą kilku gatunków. Autor wybiera to, co z każdego nurtu odpowiada mu najbardziej i klei wszystko w całkiem zgrabną całość. Ogólnie świat przedstawiony okazuje się być chyba najlepszym elementem tego zbioru. Tak, zbioru, bowiem najuczciwiej uznać „Diabły z Saints” nie za powieść, ale za trzy stosunkowo niezależne nowele, korespondujące ze sobą bohaterami, chronologią zdarzeń i osadzeniem w jednym uniwersum.

Pierwsza historia, tytułowe „Diabły z Saints”, to zgrabne wprowadzenie do świata przedstawionego, jak i wyjściowa kreacja bohaterów. Ich geneza, narodziny i kluczowe zdarzenia, które ich ukształtują. Proste, nieprzegadane, mocno westernowe opowiadanie, zachęcające do wejścia głębiej w świat „Diabłów”.

Druga nowela – „Wampir z Abington” – zdecydowanie opiera się na ciekawszej, kryminalnej fabule, ale też wprowadza elementy dodatkowe, sięgające szerzej i sugerujące drugie dno całej fabularnej kreacji. Widać, że autor ma bardziej rozbudowaną wizję swojego świata i intrygi, którą knuje wokół dwójki młodych bohaterów. I jest to również jednoznaczna sugestia, że chce uniwersum Diabłów rozwijać dalej. Słusznie, bowiem nie ma się co oszukiwać, te pojedynczo wplecione, uzupełniające główne historie wątki o tajemniczym stowarzyszeniu i przepowiedniach tyczących nie tylko roli młodych bohaterów, ale i całego świata są z pewnością najbardziej interesujące w całej książce i zdecydowanie zaostrzają apetyt na więcej…

To właśnie „Wampir z Abington” – a ściślej jeden wątek z wyżej wymienionej historii – stał się niewątpliwie kanwą dla ilustracji okładkowej, jednak szkoda, że tak mało odnosi się ona do całokształtu książki i obrazuje tylko bardzo wąski wycinek.

Ostatnia z nowel, „Dzieci z Bull-Ehr-Bynn”, okazuje się być najlepszą z trzech opowieści nakreślonych w tym tomie przez Rusnaka. Znów mamy tu kontekst mocno wiedźmiński w duchu, kiedy to domniemane potwory okazują się mniejszym złem niż ludzie. Ta historia też jest utrzymana w quasi-westernowej oprawie, a jednocześnie pokazuje, w jakim kierunku autor ma zamiar prowadzić cały cykl. Bo że jest to materiał na cykl, nie mam po lekturze najmniejszych wątpliwości.

Polecałbym „Diabły z Saints” wszystkim, którzy lubią cykl Sapkowskiego o Geralcie. Podobnie wykreowane są postaci – równie odmienne, a przez to niejako napiętnowane, naznaczone, odrzucone przez ogół, próbują sobie poradzić w nieprzyjaznym świecie, robiąc to, do czego mają – wbrew pozorom – największe predyspozycje. Podobnie też pokazana została stara zasada, że ocenianie zbyt powierzchowne jest błędem, a to, co domyślnie uznajemy za potworne i złe, może okazać się zgoła inne. A największymi potworami są – jak zwykle – ludzie.

Trzy nowele z grubsza spinające się w coś w rodzaju powieści z interesującym wątkiem ogólnym, wykraczającym poza obręb pojedynczych fabuł, oraz starannie, konsekwentnie kreowany świat przedstawiony to właśnie to, co „Diabły z Saint” mają czytelnikowi do zaoferowania. I zdecydowanie warto po nie sięgnąć.

Rusnak już w swoich wcześniejszych utworach (w tomie „Opowieści niesamowite”) udowodnił, że posługuje się sprawnym stylem i gawędziarskim tonem. Tutaj dodatkowo dorzuca ciekawe uniwersum, które (odpowiednio rozbudowane) może rzeczywiście kiedyś iść w ślady „Wiedźmina”, o ile autor udźwignie ciężar własnej wizji. Na co osobiście liczę, bowiem nasza rodzima literatura zdecydowanie na Sapkowskim się nie kończy…

Mariusz Wojteczek

Tematy: , , ,

Kategoria: recenzje