Pisarski kryminał – recenzja filmu „Punkty zwrotne” Davida Marquésa

14 czerwca 2025

„Punkty zwrotne”, reż. David Marqués, scen. David Marqués, Rafael Calatayud Cano, dystr. Aurora Films
Ocena: 8 / 10

Istnieje wąska grupa filmów, jak „Przypadek Harolda Cricka” czy „Między wierszami”, które wprawdzie nie są ekranizacjami, ale mówią nam o rynku literackim czy warsztacie pisania więcej niż niejedna książka. Chlubne miejsce na tej liście mogą zająć „Punkty zwrotne” w reżyserii Davida Marquésa.

Główny bohater filmu to męski odpowiednik Eleny Ferrante. Leo jest rozchwytywanym autorem kryminałów, ale pies z kulawą nogą o tym wie, ponieważ książki publikuje pod angielsko brzmiącym pseudonimem Cameron Graves. Pisanie pod pseudonimem ma długą tradycję, a powodów, dla których ludzie pióra kryją się pod nom de plume, jest wiele, od tak prozaicznych jak chęć przybrania atrakcyjnie brzmiącego nazwiska, po konieczność ukrycia płci czy zamiar odcięcia się od dotychczasowego dorobku. Pobudek Leo nie poznajemy, a przynajmniej nie na początku. Widzimy go w luksusowym domu w odosobnieniu, w otoczeniu własnych książek, pogrążonego w wystukiwaniu na klawiaturze komputera kolejnej powieści.

Pisarską rutynę zakłóca dzwonek u drzwi. Przed bramą czeka mężczyzna, który twierdzi, że wie, kim jest Leo, i jest gotowy podzielić się tą rewelacją ze światem, jeśli pisarz nie wpuści go do środka i nie znajdzie dla niego trzydziestu minut. Poirytowany, ale też być może trochę zaintrygowany, autor godzi się na rozmowę. Tak zaczyna się ta historia i tyle jedynie można o niej napisać, żeby nie psuć nikomu seansu. Alfred Hitchcock nie chciał, żeby ktokolwiek wchodził spóźniony do kina na „Psychozę”, ani tym bardziej, żeby zdradzał innym zakończenie filmu. David Marqués poszedł o krok dalej. W tym przypadku nie tylko zakończenia, ale w zasadzie niczego, co dzieje się na ekranie po pierwszych minutach seansu, nie powinno się ujawniać. Cały scenariusz zaminowany jest bowiem tytułowymi punktami zwrotnymi i wskazanie choćby jednego z nich to zbrodnia zarówno na twórcach, jak i widzach.

„Punkty zwrotne”

„Punkty zwrotne” to kameralne kino, na dwóch, w porywach trzech aktorów. Gdyby nie kilka zabiegów czysto filmowych, historię tę z powodzeniem można by wystawić w teatrze. Marqués nie potrzebuje jednak fajerwerków i tłumu statystów do trzymania nas w skupieniu, z dala od popcornu lub szeleszczącej paczki chipsów. Wzorem klasyków suspensu stawia na pomysł i jego realizację. To zabawa kinem trochę na wzór Quentina Tarantino – wprawdzie scenariusz „Punktów zwrotnych” pisany był bardziej na poważnie, ale cała fabuła to puszczanie oka do klasyków gatunku. Nie trzeba jednak tych reżyserskich mrugnięć rozpoznawać, by czerpać przyjemność z seansu.

Film Davida Marquésa szczególnie powinien obejrzeć każdy autor kryminałów, ale też każdy czytelnik, który ceni historie opowiadające o kulisach warsztatu pisarskiego. Tu każdy element filmu odwołuje się do literatury, od struktury scenariusza podzielonego na rozdziały, po scenografię wypełnioną okładkami książek Camerona Gravesa. Ma to jednak wymiar uniwersalny. „Punkty zwrotne” to historia o niezaspokojonych ambicjach, potrzebie uznania, ale też o zazdrości, zdradzie i zbrodni doskonałej. Bez tego trudno wyobrazić sobie dobry kryminał.

Artur Maszota

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje