Piłsudskiego romanse z magicznym Orientem – recenzja książki „Zgasić Słońce. Szpony smoka” Roberta J. Szmidta
Robert J. Szmidt „Zgasić słońce. Szpony smoka”, wyd. Sine Qua Non
Ocena: 7,5 / 10
Zaczęło się od Jakuba Różalskiego i serii jego prac, które stały się punktem wyjścia dla antologii „Inne światy”. To w niej po raz pierwszy Robert Szmidt zaprezentował mariaż Polski z początku XX wieku z magiczną, zdominowaną przez mityczne smoki Japonią. I – co ważniejsze – udał mu się ten eksperyment doskonale, bowiem nowela „Szpony smoka” okazała się jednym z najlepszych tekstów we wspomnianej książce. Wizja Szmidta zdecydowanie przerastała złożonością uniwersum wymogi objętościowe, które musiały spełniać utwory zamieszczone w antologii. Widać było na pierwszy rzut oka, że „Szpony smoka” ledwie rozochociły autora, i choć zgrabnie skondensował kluczowy wątek historii, by zamknąć ją w interesującą całość, to już świat wykreowany zdecydowanie zasługiwał na coś większego. Kiedy więc Szmidt ogłosił, że powróci do niego w powieści, można było tylko przyklasnąć. „Zgasić Słońce” nie zawodzi, choć nadal czuć, że to dopiero wstęp, początek, zawiązanie akcji. I całość może udać się, o ile powstanie dużo więcej książek.
Pomysł Szmidta jest szalony, ale czyż właśnie nie takie są podwaliną dla wszelkich historii alternatywnych? Zgrabne połączenie historycznej faktografii z mityczną, magiczną Japonią daje niezwykle intrygujący efekt i otwiera wielkie pole do rozbudowy świata przedstawionego. Mamy tu podniebne bitwy stalowych pancerników z niemożliwymi bestiami zrodzonymi z magii i wierzeń. Mamy Orient w całej okazałości, z zupełnie obcą Europejczykowi kulturą, tradycją i wysublimowanym – z naszej perspektywy często trudnym do pojęcia – poczuciem honoru. Mamy kilka dopuszczalnych teatrów zdarzeń, choć bowiem akcja samej powieści skupia się na wojnie nad Tokio, a później w obrębie obozów jenieckich wokół tego miasta oraz w nim samym, to jednak uwikłanie w wydarzenia samego Piłsudskiego (niebędącego rzecz jasna jeszcze Marszałkiem) oraz Polski (usilnie, acz niekoniecznie udolnie zabiegającej o odzyskanie niepodległości) stanowczo rozszerza uniwersum powieściowe od Orientu po całą praktycznie (a przynajmniej centralną) Europę oraz część Rosji.
Siłą książki jest w pierwszej części rozmach – bo tak epickiej bitwy podniebnej w polskiej literaturze jeszcze nie było. Przynajmniej nie w tego typu starannie skonstruowanej retro konwencji. Szmidt to autor doświadczony, który nad kreowanymi z rozmachem potyczkami wojennymi pracował już wcześniej, aczkolwiek rozgrywały się one w przestrzeni kosmicznej (cykl „Pola dawno zapomnianych bitew”). Z jednej więc strony to wprawny rzemieślnik, który korzysta z dotychczasowych doświadczeń, a z drugiej autor bardzo umiejętnie kreujący rozbudowane światy, które oparte są na znanej faktografii, historii, a przez to okazują się nam bardziej bliskie.
Dotychczas doceniłem ledwie trzy alternatywne wizje historii w polskiej literaturze fantastycznej – „Burzę. Ucieczkę z Warszawy ’40” Macieja Parowskiego, „Impuls” Tomka Duszyńskiego i „Orła bielszego niż gołębicę” Konrada T. Lewandowskiego. Do tego grona dołącza obecnie Szmidt ze swoim najnowszym cyklem „Szpony smoka”, którego „Zgasić Słońce” jest obiecującym otwarciem.
Na komplement zasługują kreacje bohaterów. Piłsudski jest nakreślony z werwą i buńczucznością, które wskazują na staranne przygotowanie autora i mocne zakorzenienie opowieści na wskroś fantastycznej w podwalinie historycznej. Arcyciekawie jawi się główny bohater tego tomu – młody Horodyński, człowiek zagubiony, rozdarty pomiędzy wiernością towarzyszom broni, z którymi służy, a do końca niezrozumiałą jeszcze dla niego, rodzącą się powoli miłością do własnego narodu. To jego działania mogą być jedyną szansą na powodzenie makiawelicznego planu Piłsudskiego, ale i zgubą Marszałka, jeśli nasz młody bohater nie będzie potrafił wybrać, która lojalność jest ważniejsza – wobec ludzi czy narodu.
„Zgasić słońce. Szpony smoka” to świetna powieść, choć czuć, że autor dopiero się w niej rozkręca. Jest epicki rozmach, jest budowanie złożonej intrygi i staranne dopracowanie tła. Może jedynie brakuje dynamiki zdarzeń znanej z opowiadania, ale to – rzecz jasna – wynika z dużo większej objętości książki. Szmidt kolejny raz udowadnia, że pulpowa fantastyka może bawić, rozbudzać emocje, zachwycać, będąc jednocześnie starannie nakreśloną, intrygującą literaturą. I obyśmy takich właśnie powieści dostawali jak najwięcej.
Mariusz Wojteczek
TweetKategoria: recenzje