Niewygody (nie)pamięci – recenzja książki „Do zobaczenia w zaświatach” Pierre’a Lemaitre’a

25 września 2018

Pierre Lemaitre „Do zobaczenia w zaświatach”, tłum. Oskar Hedemann, Joanna Polachowska, wyd. Albatros
Ocena: 8 / 10

2 listopada 1918 roku, na niewiele ponad tydzień przed zakończeniem Wielkiej Wojny, losy Alberta, Edouarda i Henriego d’Aulnaya-Pradelle’a (zwanego po prostu Pradellem) splotły się jeszcze silniej niż dotychczas. Do tej pory nie były niczym innym jak koszarową prozą życia, ale wspomnianego dnia ci trzej panowie stali się dla siebie bardzo bliscy. Bliscy tą bliskością, o której raczej się nie myśli, gdy wspomina się o twardej, męskiej, żołnierskiej przyjaźni. Jeden z nich umrze i zmartwychwstanie, by choćby próbować żyć dalej. Drugi przeżyje, ale umrze dla siebie i świata, trzeci zaś… No cóż, trzeci zaś będzie robił wszystko, by pozostała dwójka nie przeżyła. Pradelle, bo o nim mowa, o żadnym zakończeniu wojny nie myślał – ta refleksja zbytnio go przerażała. Doskonale odnajdywał się w huku bitewnych dział i bardzo się bał tego, co się wydarzy, kiedy ów huk umilknie. Owszem, z początku ta wojna nazywana Wielką troszkę go rozczarowała – marząc o bitwach w stylu iście Stendhalowskim, wylądował w samym środku prozaicznej rzezi. Wylądował i, w końcu, doskonale sobie poradził, wyszedłszy ze słusznego skądinąd założenia, że lepiej jest być kanalią niż żołnierzem. Żołnierza można bowiem łatwiej zabić, a przecież wojaczka nie może być po to, by Pradelle poległ; skądże – jej celem winno być to, by Pradelle zyskał nowe widoki na przyszłość. Zresztą tylko to mu pozostało, bowiem przeszłość nie przyniosła nic innego, jak tylko rozczarowania, wstyd i utratę pozycji społecznej.

„Do zobaczenia w zaświatach” autorstwa Pierre’a Lemaitre jest, przede wszystkim, opowieścią o powrotach. Powrotach z frontu tych, z którymi jest tylko kłopot. Francja, jak zresztą każdy kraj, doskonale radziła sobie z poległymi – tu się postawi pomniczek, tam się nazwie jakąś szkołę imieniem co sławniejszego denata i sprawa będzie załatwiona, do następnej rzezi. Problem zaczynał się z tymi, którzy przeżyli, pokaleczonymi, trawionymi przez neurozy, wyrzuconymi na margines. Zupełnie nie pasowali do nowego, lepszego społeczeństwa, ciągle przypominając o masakrze, o której przecież należało czym prędzej zapomnieć. O ile bowiem koniec wojny to czas, w którym jeszcze ocenia się skalę zniszczeń, tak kiedy bilansu się dokona, przychodzi czas solidarnej, wspólnej amnezji. Dla dobra narodu.

Kadr z ekranizacji powieści „Do zobaczenia w zaświatach”.

Jest to książka o tym, do czego zdolny jest człowiek balansujący nieustannie, dzień po dniu, na granicy szaleństwa. To opowieść o ojcach zbyt dumnych, by uszanować wybory synów. Ojcach, którzy nie podpisują listu: „Tata”, bo byłoby to ze wszech miar niestosowne. Ale jest też to opowieść o synach zbyt dumnych, by wyciągnąć rękę do ojca. Bo to też przecież byłoby bardzo nie comme il faut. Opowieść o rodzinach związanych zrazu nienawiścią, potem już tylko pogardą tak wielką, że z czasem upragniona pokuta przeobrazić się może już tylko w groteskę. Wreszcie o tych, którzy to w wyrwach po pociskach szpecących pola Starego Kontynentu pozostawili część siebie, oraz o tych, których owe wyrwy konstytuowały, nadając sens i rację bytu. Zarówno dla jednych, jak i dla drugich, wraz z tym pociskiem wbijającym się w ziemię, czas się zatrzymał. Część z nich – owych młodych ludzi, co przez całą wojnę marzyli, by przeżyć, gdy tylko wojna się skończyła – marzy jedynie, by zniknąć. Bo taki to jest już ten powojenny czas, że nawet ocalałym zależy tylko na śmierci. Gazety obiecywały im łuki triumfalne – otrzymali 52 franki zasiłku, wspólne sale albo przemarznięte klitki, gdzie mogli snuć swoje opowieści tym nielicznym, którzy ich jeszcze chcieli słuchać. A jeśli wszyscy dookoła trąbili, że są zwycięzcami, to skąd u nich głównie zmęczenie, rezygnacja i przytłaczające poczucie porażki? Skąd poczucie, że odkąd wygrali wojnę, mają wrażenie, że każdego dnia przegrywają ją coraz bardziej? Że wygrawszy batalię o nowy, lepszy świat, każdego dnia przegrywają własne życie? Nie rozumieli, że prawdziwi bohaterowie są martwi. Ci, którzy przeżyli, są natomiast niczym innym, jak tylko wrzodem na tkance narodu, chełpiącego się zwycięstwem.

„Do zobaczenia w zaświatach” jest również opowieścią o zemście. Zemście będącej przyczynkiem do tego, by wypowiedzieć wojnę wojnie, pomimo że przecież nastał czas pokoju. I by tę wojnę w końcu prowadzić na swoich zasadach i w swoim stylu. Jedno się tylko nie zmieni: moralność wciąż nie będzie tu żadnym kryterium.

Kadr z ekranizacji powieści „Do zobaczenia w zaświatach”.

Bohaterowie Lemaitre’a dają się lubić. Nawet amoralny karierowicz ma pewien urok i jest całkiem sympatyczny w swoim zdegenerowaniu. Ich działania, postępki wsparte są na solidnej podstawie psychologicznej. Wynikają z traum, zaszłości i środowiska, również znakomicie przez autora oddanego. Tło bowiem jest dlań równie ważne, jak trzej protagoniści zanurzeni w tym sztafażu i coraz bardziej obsesyjnie usiłujący utrzymać się na powierzchni. Odmalowanie obrazu paryskiej socjety (robiącej wszystko, by czym prędzej wyrwać zadrę w postaci zobowiązań wobec tych, którzy ośmielili się przeżyć), pochylenie się nad problematyką nierówności klasowych, rozmach czy oddanie przekroju ówczesnej społeczności mogłyby świadczyć o tym, że oto mamy do czynienia z próbą napisania jednej z wielkich powieści francuskich XXI wieku; powieści, na którą nie tylko Francja zapewne, od 18 lat, czeka. Zresztą, wymieniając tych, którzy go zainspirowali, Lemaitre wspomniał o Barbussie, Romainsie i Chevallierze, zaś w „Do zobaczenia w zaświatach” odnajdziemy liczne nawiązania do takich tuzów jak Diderot, Proust, Hugo, Marquez, Molina i wielu, wielu innych. Jak napisał w posłowiu, owe zapożyczenia są hołdem, który składa tym właśnie autorom, i wydaje mi się, że lepiej jest rozpatrywać tę książkę jako właśnie hołd niż próbę dorównania – takie bombastyczne porównania zazwyczaj stanowią niedźwiedzią przysługę oddaną pisarzowi. Hołd, dodam, nie tylko wspomnianym gigantom literatury, ale też ofiarom wojny – tym, którzy polegli, i tym, którzy przeżyli. Łatwo tutaj o ckliwość czy tani patos; szczęśliwie, Lemaitre skutecznie unika zarówno jednego, jak i drugiego. „Do zobaczenia w zaświatach” pisane jest żywym, wartkim stylem, zaś smutne, przygnębiające momenty rozładowywane są wręcz kpiarskimi, prześmiewczymi, podszytymi ironią i złośliwością fragmentami. Efekt ten czasem zostaje wzmocniony zabiegiem przełamania czwartej ściany, gdy autor zwraca się bezpośrednio do czytelnika.

Z początku może wydawać się, że Lemaitre pójdzie w stronę chociażby „Trzech towarzyszy” Remarque’a, chwilę później poszczególne tropy mogą jednak prowadzić czytelnika ku klasycznej powieści zemsty. Autor dociera jednak dużo głębiej, opisując świat małych ludzi, uwikłanych w wielkie sprawy. Świat zaludniony przez tych, o których nie chce się pamiętać, i pozbawiony tych, o których pamięć jest reglamentowana i „odbębniana” odgórnie, kompleksowo – nawet nie dlatego, że trzeba, co po prostu wypada. Bo o ile żywi raczej się łuku triumfalnego nie doczekają, tak zmarli z pewnością byliby zadowoleni z gustownego, symbolicznego pomniczka; nawet jeśli rząd nie zrobił nic, by godnie sprowadzić do ojczyzny ich szczątki, grzebane naprędce nieopodal bitewnych pól. „Do zobaczenia w zaświatach” to mocna, przepełniona ironią i goryczą książka.

Mirosław Szyłak-Szydłowski

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: recenzje