Nieważne skąd – najważniejsze, dokąd uciekamy – recenzja książki „Niesamowite przygody Kavaliera i Claya” Michaela Chabona

10 sierpnia 2019

Michael Chabon „Niesamowite przygody Kavaliera i Claya”, tłum. Piotr Tarczyński, wyd. W.A.B.
Ocena: 9 / 10

Legendy mówią, że gdzieś na strychu praskiej synagogi ukryty miał być golem mający bronić Żydów przed pogromami. Golem stworzony w akcie nadziei spełnianym wbrew nadziei, w czasach, gdzie królowała już tylko rozpacz. Z wydrapanym na czole napisem: „prawda”, był wyrazem pobożnego pragnienia ucieczki, tak bardzo potrzebnym wówczas, gdy Żydzi okazali się jedynie kurzem na butach Niemców. Kurzem, który niebawem miał zostać dokładnie zmieciony. Josef Kavalier, któremu pewien zubożały magik powiedział: „Nigdy nie martw się tym, skąd uciekasz. Niepokój zachowaj na to, dokąd uciekasz”, również był takim kurzem. Szczęśliwie dostał od losu, albo raczej od swojej rodziny, szansę, by uciec przed pożogą do Terra Felix, odległej Ameryki. A wstyd wyjazdu był dlań niczym w porównaniu z nieznośną hańbą powrotu.

Louis Klayman zwany Clayem był natomiast rozczarowanym młodzieńcem, śniącym swoje sny poczwarki, mocującej się w kokonie, spragnionej światła i powietrza. Ewentualnie sny o ucieczce, transformacji i rejteradzie, co zapewne również można zaliczyć do poczwarczych marzeń. Wierzył jednak w potęgę sztuki, choć pracę w branży komiksowej niejeden traktował jako cmentarzysko jakichkolwiek ambicji. Clay, ten pracownik działu inwentaryzacji w firmie o dumnej nazwie Śmiesznostki Empire, wraz z Josefem stworzył coś, co zmieniło oblicze komiksu, paradoksalnie wpisując się w ówczesne trendy. Tym czymś był Eskapista, bohater stworzony z połączenia pożądania, pogrzebanych wspomnień o ojcu i pewnej przypadkowej iluminacji w oknie starego, ceglanego budynku. Oraz z marzenia, by stać się kimś innym. Ów bohater był mistrzem ucieczki, uwalniającym świat od zbrodni; kimś, kto „dysponując wyjątkową sprawnością tak fizyczną, jak i mentalną, rusza na pomoc tym, którzy marnieją w czasach tyranii”.

Za wydane w 2000 roku „Niesamowite przygody Kavaliera i Claya” otrzymał Chabon Nagrodę Pulitzera i napisać, że była ona ze wszech miar zasłużona, to właściwie nic nie napisać. W latach 2004-2006 podjął się stworzenia komiksu o Eskapiście, „The Amazing Adventures of the Escapist”, za który został uhonorowany prestiżową Nagrodą Eisnera. „Niesamowite przygody Kavaliera i Claya”, będąc próbą zmierzenia się z wielką powieścią amerykańską (po śmierci Rotha na polu walki pozostał już chyba tylko Franzen), są jednocześnie hołdem właśnie dla komiksów. Chabon ulokował Kavaliera i Claya w czasach, gdy były one nową, wielką, szaloną formą amerykańskiej sztuki. Sztuki nie zredukowanej do rangi prostej historii obrazkowej, a wznoszącej się na fundamentach chwalebnej ideologii. Owi twórcy, rysownik i scenarzysta, wyprzedzili jednak swój czas o kilka lat, zrazu nie wychodząc na tym najlepiej. Pragnęli rozbudzić w Amerykanach nienawiść do Hitlera, co stanowić miało próbę spłaty długu Kavaliera za otrzymaną wolność, której odmówiono jego rodzinie. Rodzinie czekającej na przebudzenie golema w odległej Pradze – oddalonej o ocean, śmierć i o żal utraconych szans. Z czasem pomysłowość duetu ustąpiła poczuciu daremności walki; o ile Eskapista – kiedy już mógł, bo uprzejme ignorowanie Hitlera stało się passé i Ameryka rozpoczęła żmudny i hałaśliwy proces przystępowania do wojny – roznosił armie zła, w Europie owe armie rozpętywały coraz większą pożogę.

Michael Chabon

Chabon znakomicie opisuje Amerykę lat 40., gdzie Liga Aryjsko-Amerykańska egzystowała obok partii komunistycznej i środowisk antywojennych oraz tych, którzy chcieli iść na front, by walczyć z Niemcami. Amerykę rozbrzmiewającą muzyką big bandów, których wykonawcy osiągali wówczas absolutny szczyt swojej maestrii – jak Chabon napisał, w XX wieku już nic nie miało przebić tego momentu pod względem energii, romantyzmu, blasku oraz wesołej i eleganckiej różnorodności ducha. Karty powieści zapełniają postaci znane z historii, m.in. Orson Welles czy Salvador Dalí, dla którego Nowy Jork, choć lukratywny, pod wieloma względami był miejscem dość niebezpiecznym. Poznając świat nowojorskiej bohemy i artystycznego milieu, dajemy uwieść się Chabonowskiemu stylowi, momentami uroczo wręcz przeszarżowanemu – u niego niebo jest błękitne jak kokardka na owcy, która zdobyła pierwszą nagrodę na wystawie, a zapewniam, że nie jest to jeszcze najbardziej bombastyczny popis słowotwórstwa. Chabon świetnie przy tym łączy zarówno szeroki plan, jak i te małe dramaty, zaś fragmenty dotyczące wojennych przygód na Arktyce zapewniają wprost niezapomniane doznania literackie.

„Niesamowite przygody Kavaliera i Claya” łączą więc opowieść o Ameryce z dziejami Joego i Claya, poobijanego Don Kichota i wiernego Sancho Pansy, doprawiając je niemałym wycinkiem historii komiksu i zmian w jego recepcji. W 1939 roku amerykańskie komiksy były okazałe, formatem próbując aspirować do eleganckich magazynów na kredowym papierze, a grubością – do magazynów pulpowych. Cóż jednak z tego, skoro wypełniały je, w najlepszym wypadku, szkaradne ilustracje? Jak nadmienił Chabon, od samego początku nauczyciele, psycholodzy i opinia publiczna mieli skłonność do postrzegania komiksów jako skundlonego potomstwa gazetowych historyjek obrazkowych. Nie bez powodu zresztą, wszakże wszytko było jakąś wersją istniejących już, gazetowych prac lub pulpowych audycji z radia. Potem jednak – gdy sięgali po nie i prezesi, i kolejarze – widziano je jako dumnego amerykańskiego kuzyna baseballu i jazzu. Komiks miał ucieleśniać żądzę władzy oraz krzykliwy gust odzieżowy tych, którzy byli pozbawieni zarówno władzy, jak i możliwości samodzielnego decydowania o swoim stroju. A wszystko to za okrągłe 10 centów. Po II wojnie światowej nastąpiła wielka rzeź superbohaterów, do której nie tylko przyczynili się wydawniczy giganci pragnący zachować monopol na swoich herosów, ale też zmieniające się gusty oraz, co może najważniejsze, starzenie się czytelników i era nowego, potężnego medium – telewizji. A potem pojawił się Will Eisner i znów odmienił oblicze komiksu, tworząc zeń pełnoprawną powieść obrazkową, ale to już inna historia.

Książka Chabona, rewelacyjnie przetłumaczona przez Piotra Tarczyńskiego, jest dziełem o ucieczce i o tych, którzy mają skąd, ale niespecjalnie dokąd uciekać; czasem wszak po prostu nie ma domu, do którego można wrócić, albo nie ma tych, którzy drogę do owego domu pomogliby odnaleźć. Będąc hołdem złożonym komiksom jako potężnemu medium osobistej ekspresji, jest też opowieścią o wykopywaniu dołów, w których składamy żal po naszych zmarłych, opowieścią o zaciągniętych wobec nich długach. „Niesamowite przygody Kavaliera i Claya” traktują również o jedynym celu, jakim jest pielęgnowanie czystego i niezmąconego gniewu – celu, który, niosąc znamiona autodestrukcji, pozwala też wbrew pozorom stworzyć coś ponadczasowego. A przynajmniej tak wydawało się wszystkim tym, którzy tworzyli armie superbohaterów w rajtuzach. Tym, dla których to wojna była źródłem energii i inspiracji. Gdy ucichły działa, nastąpił kryzys, ale i tu ludzkość nie zawiodła – w miejsce jednego światożerczego złoczyńcy pojawili się inni, dając artystom kolejną pożywkę i natchnienie. Bo przecież zawsze będzie jakiś świat do uratowania. Niemniej wydaje się, że powieść Chabona jest przede wszystkim tym, czym miała być książka jednego z jej bohaterów: tornadem zawieszonym między wzniosłością a dezintegracją, które przez całe lata znaczyło chaotyczną trasę, raz będąc gorzką komedią, innym razem realistyczną lekcją społecznej anatomii, a nierzadko przyjmując postać Hemingwayowskiej tragedii. Biografią ludzi, którzy nie potrafią stawić czoła samym sobie, wiecznie uciekając i samooszukując się. Chabon w znakomity sposób połączył te wszystkie aspekty, tworząc dzieło, które może, bez żadnych kompleksów, rywalizować ze wspomnianymi Wielkimi Powieściami Amerykańskimi. I zapewniam, że wcale nie stoi w tej walce na straconej pozycji.

Mirosław Szyłak-Szydłowski

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: recenzje