Nawiedzony socrealizm – recenzja książki „Upiór w ruderze” Andrzeja Pilipiuka

6 lipca 2020

Andrzej Pilipiuk „Upiór w ruderze”, wyd. Fabryka Słów
Ocena: 8,5 / 10

Mówi się, że istnieją takie rzeczy, które nawet filozofom się nie śniły. Ale być może są one zapisane w senniku Andrzeja Pilipiuka. W swej najnowszej książce, „Upiór w ruderze”, autor przy pomocy trójki duchów w szalony sposób opowiedział o burzliwej historii Polski – przede wszystkim XX wieku.

Bohaterki ożywione na kartach nowej książki Pilipiuka są w rzeczywistości… martwe. Choć nie do końca, bo egzystują w zaświatach. Hrabianki Lukrecję i Kornelię oraz ich służącą Marcysię poznajemy w prologu, którego akcja dzieje się w 1812 roku w dworku w Liszkowie. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawia, że dochodzi do tragicznego w skutkach wypadku. Zmarłe trafiają na sąd ostateczny, gdzie słyszą wyrok: ich dusze będą pokutować w rezydencji przez najbliższe kilka wieków, a to dlatego, że dziewczęta okazały się być małymi grzesznicami, które za życia nie stroniły od cielesnych uciech.

Zmysłowe upiorzyce urzędują zatem w pałacu w Liszkowie, przerobionym na potrzeby pokuty na najprawdziwszy straszny dwór. Andrzej Pilipiuk przygotował dla czytelników cały zestaw fabularnych atrakcji. Właściwą podróż rozpoczynamy w „Układzie” wiosną 1943 roku. Tytułowe ustalenie odnosi się do chwilowego sojuszu, zawieszenia broni pomiędzy polską partyzantką – dowodzoną przez hrabiego Pawła Liszkowskiego, porucznika AK – a oddziałem niemieckich wojsk, na czele których stoi scharführer Hans Nockerl. Autor zaserwował nam opowieść wojenną o honorze, męstwie, rodzinnym dziedzictwie, ale też życiowym sprycie. No i duchach, rzecz jasna, które co jakiś czas płatają figle, stopniowo rozochocając się do coraz śmielszych psot. Ba, nawiedzeń.

Ten zbiór opowiadań naznaczony jest czarnym humorem, ale też najczystszą grozą, która uobecnia się chociażby w „Plenerze”. Przenosimy się do roku 1985, kiedy to dworek – zrujnowany już nieco przez wojenną zawieruchę, a przede wszystkim komunistyczny system – stał się „Domem Pracy Twórczej Stowarzyszenia Artystów Plastyków”. Malarz, który postanowił uwiecznić piękno pokutującej Marceliny, nie spodziewał się bowiem, że ujrzy prawdziwą śmierć. Wszystko dlatego, że intencja artysty wcale nie była czysta. Andrzej Pilipiuk do każdej ze swojej historii dopisał bowiem morał, przewrotną naukę, w której zło musi zostać ukarane. W ten czy inny sposób.

Jak to często bywa u autora, niemal wszystko ukazano w krzywym zwierciadle społecznej satyry. W historii zatytułowanej „PGR” będziemy zatem zwiedzać zamek przemieniony w tytułowe gospodarstwo, przyglądając się, w jaki sposób formował się system Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Historyczne nieścisłości i działanie komunistycznej propagandy zbadamy w „Bohaterze na miarę epoki”, chyba jednym z najciekawszych tekstów w całym zbiorze. Pilipiuk opisał w nim losy towarzysza Kukuły, tak naprawdę pospolitego złodzieja z czasów II wojny światowej, który dla nowej władzy stał się prawdziwą ikoną męstwa i walki o ojczyznę. Jak i dlaczego? Przekonajcie się sami – iście przewrotna koncepcja!

Szalony (w formie i wymowie) jest też epilog, bo autor przenosi nas do 2047 roku, gdy w Lishkhoofie pojawiają się przedstawiciele pozaziemskiej cywilizacji, a rzeczywistość zdominowana jest przez radykalne odłamy ideologiczne szalonych feministek i postępowych multikultinarodowców. Jedyną stałą w tym świecie są tylko duchy trzech niewiast. „Upiór w ruderze” to książka czysto rozrywkowa, ma w sobie coś z opowiadań jakubowych, choć nie jest tak rubaszna, bywa wręcz poważna, a na pewno poważniejsza. Zawiera wszystko to, co u Pilipiuka najlepsze, czyli nieprawdopodobne zdarzenia, nastrojowość grozy i czarną komedię.

Marcin Waincetel

Tematy: , , , ,

Kategoria: recenzje