Nauczmy się rozmawiać o śmierci – recenzja książki „Lista nieobecności” Michała Pawła Urbaniaka
Michał Paweł Urbaniak „Lista nieobecności”, wyd. Mova
Ocena: 8,5 / 10
„Lista nieobecności” Michała Pawła Urbaniaka to jedno z większych odkryć literackich ostatnich lat w prozie polskiej. Niby debiut, ale nie do końca, bo przecież autor ma już na koncie sporo opowiadań, prowadzi zresztą kursy kreatywnego pisania. Co nie zmienia faktu, że swoją powieścią zaskoczył, i to bardzo pozytywnie.
Z debiutantami często tak jest, że nawet jeśli mają pomysł, styl i pewien warsztat, to okazuje się, że w opublikowanej książce nie wszystko zagrało. Albo jeszcze nie odnaleźli własnej ścieżki i kopiują – często nieświadomie – szanowanych przez siebie twórców. Bywa, że ta ich chęć zaistnienia, zmieszana z typową dla debiutanta obawą o odbiór, ciąży nad tekstem, obnażając jego niedopracowanie. Albo na odwrót – zbyt wiele pewności siebie zniekształca finalnie dzieło, czyniąc je niestrawnym.
Z Michałem Pawłem Urbaniakiem nie ma takich problemów. Nie próbuje się licytować, przewyższać kogokolwiek, czegokolwiek udowadniać. On po prostu ma do opowiedzenia swoją historię. I opowiada ją w sposób wspaniały. Ciepły, nostalgiczny. Smutny, aż do bólu. Jego debiut jest przemyślany, wyważony. Mocno emocjonalny, ale w ten najlepszy do prezentowania emocji sposób. Skupia się nie tyle na zdarzeniach, co na osobach biorących w nich udział. Nie żeby pokazać, co na zewnątrz, ale właśnie wewnątrz, w głowach, w sercach poszczególnych postaci.
„Lista nieobecności” to książka przeraźliwie smutna. Opowieść o bólu po stracie, o przechorowywaniu żałoby, o radzeniu sobie ze smutkiem, z którym przecież nijak naprawdę poradzić sobie nie można. Co najwyżej przeczekać, o ile starczy na to sił. Blisko Urbaniakowi do prozy Małeckiego. Ale tego wczesnego, z czasów „W odbiciu”, jeszcze sprzed „Dygotu”, gdy dostrzegł go mainstream. Nie chodzi o tematykę (bo tu z prozy Małeckiego pierwsze nasuwają się „Ślady”), ale stylistykę.
Temat śmierci sam w sobie wydawać się może wyeksploatowany. Ale przecież towarzyszy ona nam wszystkim. Może w danej chwili mniej, raczej bezosobowo, symbolicznie. Ale w końcu dotknie każdego z nas. Czy to przez odejście kogoś z bliskich, przyjaciół, czy choćby poprzez wieść o śmierci któregoś z Wielkich. Pisarzy, artystów. Kogoś, kogo podziwiamy. Obojętnie. Każda śmierć – zdaje się mówić Urbaniak – zostawia ślad niezbywalny. Gwarantuje miejsce na tytułowej „liście nieobecności”. To już nawet nie pustka, ale ślad właśnie, po kimś, kto był i nagle go nie ma.
Znaczący jest w powieści wątek homoseksualny. Można się było trochę obawiać, czy autor nie pokusi się o próbę skrajnie lewicowej dydaktyki (czego nie uniknęła np. Ewa Podsiadły-Natorska we „Wściekłych”). Urbaniakowi udało się jednak zachować dystans. Nie forsuje idei, opisuje związek, który przeżywa te same problemy, co każdy inny, niezależnie od płci. To historia dwojga ludzi – akurat w tym przypadku mężczyzn – którzy próbują odnaleźć się we wzajemnej relacji. Związek Jakuba i Krzysztofa naznaczony jest tragizmem braku porozumienia. Zresztą podobnie jest z Arturem i Zuzanną. Choć obie relacje opierają się na miłości, na pragnieniu miłości, na dążeniu do miłości, to prowadzą do destrukcji i wyniszczenia. Do nieszczęścia.
Ale to też nie tak, że Urbaniak neguje możliwość istnienia szczęśliwego związku. Zauważa raczej, że wszechobecność śmierci działa destrukcyjnie, bo sama śmierć jest przecież destrukcją. Rozpadem status quo, tego, co znamy, co jest (pozornie) trwałe w naszym życiu. I ta destrukcja rezonuje na dotkniętych śmiercią, na tych, którzy przeżyli.
„Listę nieobecności” napisano pięknym, choć prostym językiem. Urbaniak jest z wykształcenia filologiem polskim, więc można było się nieco obawiać przesadnej kwiecistości, która zniekształciłaby odbiór jego prozy. Na szczęście nic takiego nie ma tu miejsca, a całość tekstu od pierwszej strony zdaje się płynąć swoim równym, spokojnym tempem, porywając w ten swobodny nurt czytelnika. Autor posiada umiejętność mówienia o rzeczach trudnych, bolesnych w przystępny sposób. To powieść smutna, ale potrzebna. Oswajająca z tematem śmierci i może nie tyle pokazująca, jak poradzić sobie z żałobą, co dająca nadzieję, że jest to w ogóle możliwe.
Mariusz Wojteczek
TweetKategoria: recenzje