Nadzorować i łamać – recenzja filmu „Tylko my dwoje” Valérie Donzelli
„Tylko my dwoje”, reż. Valérie Donzelli, scen. Valérie Donzelli, Audrey Diwan, dystr. Aurora Films
Ocena: 7,5 / 10
Zaczyna się od love bombingu. Niepostrzeżenie troska zamienia się w kontrolę, dom w więzienie, a dzieci w zakładników. Film „Tylko my dwoje” Valérie Donzelli to angażujący dramat psychologiczny – a może thriller? – na podstawie powieści „Miłość i lasy” Érica Reinhardta. Francuska reżyserka opowiada o wszystkich rodzajach przemocy domowej doświadczanej przez kobiety w czterech ścianach. A robi to z empatią oraz malarską fantazją.
Samotna i nieco zblazowana czterdziestolatka Blanche (w tej roli Virginie Efira) daje się namówić bliźniaczce Rose (również Virginie Efira) na imprezę. Tam ma poznać faceta idealnego dla siebie. Tym kimś okazuje się przystojny i błyskotliwy Greg (Melvil Poupaud). Oboje szybko lądują w łóżku, on rano robi kawę. Oczywiście oddzwania. Traktuje ją z szacunkiem, jest zabawny i pomysłowy. Rose ostrzega Blanche, żeby ta się nie spieszyła, jednak ona, romantyczna nauczycielka, czuje, że to właśnie to. A poza tym czuje również presję społeczną i słyszy tykanie zegara biologicznego. Dlatego też bez wahania wybiera się z Gregiem na romantyczny wypad do Paryża. Nad brzegiem Sekwany Greg usiłuje dowiedzieć się o niej wszystkiego – co lubi, co czyta, chce poznać jej ulubionych poetów, liczbę i imiona byłych partnerów. Blanche nie dostrzega tego, co widza zaczyna niepokoić.

(fot. © 2023 Rectangle Productions-France 2 Cinéma-Les Films de Françoise)
Fabuła gna do przodu. Greg dość drastycznie odcina Blanche od siostry, matki (Marie Rivière) i rodzinnej Normandii. Gdy kobieta zachodzi w ciążę, partner oznajmia, że bank przenosi go do odległego Metzu. I tam właśnie świeżo upieczone małżeństwo zamieszkuje w pięknym piętrowym domu ze ścianami pokrytymi tapetą w kwieciste wzory. Idylla trwa jednak krótko – montaż filmu pozwala nam przeskoczyć miesiące i lata, tymczasem na jaw wychodzą kolejne oszustwa mężczyzny, a on sam, przyłapany na kłamstwach, reaguje wściekłością lub szantażem emocjonalnym. Kontroluje każdy krok żony. Gdy ta jest poza domem, nieustannie do niej wydzwania. Kiedy pragnie wyjść do ludzi – udowadnia jej, że wcale tego nie chce. Nastawia dzieci (później już dwoje) przeciwko matce. Wrota piekieł otwierają się wtedy, gdy Greg zaczyna podejrzewać, że żona kilka godzin wcześniej wzięła prysznic u innego faceta.
„Tylko my dwoje” to kino kameralne, zarówno pod względem doboru lokacji zdjęciowych, jak i liczby pojawiających się na ekranie postaci. To popis dwojga aktorów (nominowanych do Cezara) wcielających się w trzy postaci. Virginie Efira, belgijska gwiazda kina europejskiego (m.in. „Niezatapialni” i „Benedetta”), gra dwie identyczne z wyglądu, ale zupełnie odmienne pod względem charakteru postaci. Blanche jest skryta, nieco naiwna i wrażliwa. Rose o wiele bardziej towarzyska, podejrzliwa (napięcie między nią a Gregiem od początku można kroić nożem), wydaje się też bardziej zaradna. Efirze udało się w wiarygodny sposób zawrzeć w postaci Blanche wszystkie emanacje nieszczęścia – od zwątpienia i złości, poprzez rozpacz i strach, aż po apatię. Wraz z rozwojem akcji postać zmienia się fizycznie – zmęczenie i terror domowy dodają jej lat. Melvil Poupaud („Na zawsze Laurence”, „Czas, który pozostał”) stworzył z kolei postać niezwykle ekspresyjną – czy to w miłości, czy nienawiści. Aktor ujawnia apodyktyczną naturę bohatera za pomocą drobnych gestów, grymasów i półsłówek, a gdy w małżeństwie Blanche i Grega nie ma już miejsca na choćby pozory normalności – odgrywa przerażającego psychopatę o aparycji sympatycznego sąsiada.

(fot. © 2023 Rectangle Productions-France 2 Cinéma-Les Films de Françoise)
Valérie Donzelli (m.in. „Królowa jabłek”, „Notre Dame”) wraz ze scenarzystką Audrey Diwan („Zdarzyło się”) eksplorują temat wszystkich form przemocy, które czyhają na kobiety (ale przecież nie tylko) za zamkniętymi drzwiami. W filmie agresja na początku przejawia się w kąśliwych komentarzach Grega, później w jego wrzaskach, wyzwiskach, ograniczeniach i zakazach. Gdy mężczyzna dostrzega, że Blanche wymyka się z klatki, przemocy werbalnej zaczyna towarzyszyć przemoc fizyczna. Początkowo agresja nie dotyka samej Blanche, lecz jej otoczenia – choćby mebli czy talerzy – w końcu jednak ogniskuje się na kobiecie. Greg popycha ją, szarpie i opluwa, niczym strażnik z Guantanamo wielokrotnie wyrywa ją ze snu, by łamać psychicznie podczas kolejnego przesłuchania w sprawie kochanka. W końcu przekracza ostatnią granicę, wymuszając na partnerce realizację swoich fantazji erotycznych. Reżyserka podejmuje zatem istotny temat gwałtu małżeńskiego. „Tylko my dwoje” to również studium przemocy ekonomicznej, a więc zaspokajania potrzeby władzy nad drugą osobą poprzez uzależnianie jej od siebie pod względem finansowym.
Donzelli kultywuje tradycje kina europejskiego, koncentrując się na przeżyciach wewnętrznych postaci (tę intymność potęguje praca kamery, dominujące w planie półzbliżenia i zbliżenia oraz nastrojowa muzyka Yareda Gabriela). Ale nie jedynie w ten sposób – „Tylko my dwoje” jest filmem bardzo malarskim, który widowiskowo, czasami aż za bardzo, gra na emocjach widza barwami. Nawet nieszczególnie wyczulony na filmowe ornamenty odbiorca zwróci uwagę na powracający kontrast ciepłego pomarańczu i różnych odcieni czerwieni oraz zimnego koloru zielono-niebieskiego (czyli mamy tu do czynienia z klasycznym zestawieniem teal & orange). Kolory u Donzelli pełnią istotną funkcję narracyjną, pozwalając na różnicowanie stref świata przedstawionego. Czerwień otula sypialnie i ciała kochanków, pomarańcz oświetla ich twarze podczas randek – to kolory namiętności. Lodowy niebieski wylewa się z ekranu w scenach przemocy czy momentach załamania psychicznego postaci. Donzelli gra jeszcze jedną barwą – świeżą zielenią, która towarzyszy bohaterce w momentach, gdy ta czuje, że odzyskuje wolność i młodość (choć jakie to rozczarowanie, gdy nazajutrz okazuje się, że niestrudzony kochanek je jabłko nożem). A więc, standardowo, zieleń jest kolorem nadziei. W kontekście kolorystyki warto zwrócić uwagę zarówno na plenery (plaże i lasy), jak i wnętrza. Donzelli lubi, gdy kostiumy współgrają ze scenografią, nawet wtedy, gdy dla bliżej niesprecyzowanego efektu estetycznego postaci zlewają się z tłem – choćby obrazem czy ścianami. Reżyserka rozmywa też kontury poprzez mrok. Wiele ważnych dla fabuły zdarzeń rozgrywa się w częściowych ciemnościach i w ciszy, czym Donzelli potęguje nastrój grozy i buduje klaustrofobiczny klimat. Doskonale widać to w scenie, w której Greg, jadąc z Blanche samochodem, niespodziewanie testuje zaufanie kobiety – dodaje gazu na niebezpiecznym odcinku drogi, wyłącza reflektory i pruje w ciemnościach na spotkanie z poboczem lub drzewem.
Najnowszy film Valérie Donzelli to nieskomplikowana, podkoloryzowana tylko w sensie dosłownym, opowieść o chorobliwej zazdrości i agresji w relacjach partnerskich. Kino, które może zmotywować osoby doświadczające przemocy domowej do walki o odzyskanie kontroli nad swoim życiem. Historię toksycznej relacji Blanche i Grega poznajemy z retrospekcji ofiary. W pierwszej scenie widzimy, jak bohaterka postanawia podzielić się swoją traumatyczną historią z zaufaną osobą (później okazuje się, że to jej prawniczka grana przez Dominique Reymond). Cały czas ufamy jej, bo nie mamy powodów, by kwestionować prawdziwość jej słów. Ale jak często w realnym świecie wszystko kończy się na victim blamingu?
Jacek Adamiec
Tweet