Na nieznanych wodach – recenzja książki „Demon i mroczna toń” Stuarta Turtona

6 kwietnia 2021

Stuart Turton „Demon i mroczna toń”, tłum. Jacek Żuławnik, wyd. Albatros
Ocena: 7 / 10

Jest rok 1634 i statek Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej wyrusza w ośmiomiesięczną podróż z Batawii (czyli okolic dzisiejszej Dżakarty). Na pokładzie jest gubernator generalny w towarzystwie żony, córki, kochanki i całej świty, pastor Sander Kers z podopieczną Isabel, tajemniczy ładunek (a może nawet dwa) oraz uwięziony w kubryku Samuel Pipps i jego oddany towarzysz Arent Hayes, duet bardzo nietypowych śledczych. Pipps jest genialny, ma zdolności obserwatorskie i dedukcyjne takiej klasy, że bywa podejrzewany o sojusz z ciemnymi mocami. Problem w tym, że kiedy wydarzenia na statku przybierają zły obrót, to Hayes, wspomagany przez żonę gubernatora, Sarę, musi rozwiązać zagadkę, ponieważ Pipps podróżuje jako więzień – oskarżony o przewinę tak olbrzymią, że nawet sam nie wie, na czym ona polega.

Statek zaś od początku wydaje się przeklęty. Już w porcie pewien trędowaty wieszczy mu zgubę, po czym staje w płomieniach. Mnożą się dziwne wydarzenia, którym towarzyszy znak demona zwanego Starym Tomem. Czy demon przybrał ludzką postać, a teraz kusi kolejnych nieszczęśników, by oddali mu się na służbę? Może ma oddanego pomocnika, działającego w jego imieniu? A może nadprzyrodzona otoczka to tylko zmyślna zasłona dymna?

W posłowiu Stuart Turton wspomina, że nie przepada za sztywnym klasyfikowaniem gatunkowym. Jego zdaniem powieść jest dokładnie taka, jak odbiera ją czytelnik. Jeśli chce widzieć kryminał, ma do tego święte prawo. Jeżeli ma inną definicję – proszę bardzo. Nic zatem dziwnego, że autor nie trzyma się sztywno ram, wręcz przeciwnie, swobodnie i bez oporów je przekracza. To nie jest wyłącznie powieść detektywistyczna, chociaż takich elementów nie brakuje. Ci jednak, którzy spodziewają się zagadki, śledztwa, analizy tropów i poszukiwania rozwiązania, mogą poczuć się zawiedzeni. Już w poprzedniej książce, „Siedmiu śmierciach Evelyn Hardcastle”, pisarz bawił się z konwencją. Tu wplata mnóstwo dodatkowych motywów, tak że oprócz kryminału mamy też dramat psychologiczny, horror, rozprawę filozoficzną, a nawet drobne elementy romansu łotrzykowskiego. Znajdziemy tu Agathę Christie i tajemnicę zamkniętego pokoju, ale też Dumasowską przygodę i Balzakowską analizę charakterologiczną. Innymi słowy, autor tworzył „Demona i mroczną toń” wierny własnemu założeniu: każdy czytelnik skupi się na tych elementach, które najsilniej do niego przemawiają.

Widzimy więc Samuela Pippsa, który – jak Sherlock Holmes – potrafi dostrzec każdy okruch i na tej podstawie wysnuć prawidłową tezę. Ale nie doczekamy się śledztwa spod znaku Holmesa, bo przecież Pipps siedzi uwięziony. Czy zatem Hayes jest Watsonem? Bynajmniej. Ma dużo więcej detektywistycznego zacięcia, aniżeli sam sądzi.

Na statku podróżuje żona gubernatora wraz z jego córką, ale jest też kochanka. Czy zatem będziemy mieć do czynienia z zazdrością, nieufnością, poczuciem zdrady? Znowu – bynajmniej. Panie są najlepszymi przyjaciółkami, ufają sobie i wspierają się w pełni. Mają pełną świadomość wad układu, w którym się znajdują. Jedna stara się czerpać z niego jak najwięcej, druga szuka możliwych dróg wyjścia i wzajemnie spieszą sobie z pomocą.

Jednym z największych atutów „Demona…” są właśnie postaci. Śmiało zarysowane, wychodzące poza sztywne oczekiwania epoki, zwłaszcza jeżeli chodzi o kobiety. Nawet największy łotr na statku nie jest wyłącznie czarnym charakterem. Nawet najbardziej świetlany bohater zmaga się ze swoją mroczną stroną. Z uczuć nie można zrezygnować tylko dlatego, że są niepożądane, skreślenie człowieka, który jest nam bliski, nie wchodzi w grę nawet w obliczu moralnych wątpliwości. Emocje buzują i ani na chwilę nie tracą na wiarygodności (może tylko odrobinę na sam koniec, który pachnie Dumasem z daleka, ale to potrzebny kontrapunkt dla nagromadzonego mroku).

Drugi atut powieści można uznać za bardziej kontrowersyjny, a to dlatego, że nie dla wszystkich okaże się zaletą. Może wręcz drażnić tych, którzy spodziewają się szybkości, dynamizmu, płynnego następstwa wydarzeń, prowadzenia dedukcji i błyskotliwego rozwiązywania zagadek. Chodzi mianowicie o zanurzenie się w psychologię zła, czy też raczej skłonności do zła. Autor stawia pytanie, w jakich okolicznościach jesteśmy skłonni poddać się podszeptom ukrytych w nas demonów, a następnie te okoliczności starannie eksploruje. Pojawia się również gradacja, ponieważ oblicze tegoż demona bywa różne w zależności od tego, kim jesteśmy, czego pragniemy i czego już doświadczyliśmy. I przyczyn też może być wiele. Turton analizuje najbardziej typowe przykłady: izolacja, samotność, odrzucenie, lęk o przetrwanie i bezpieczeństwo własne i najbliższych, poczucie niedopasowania i rozczarowania, gdy nie da się pójść własną, szczęśliwą drogą, zdrada, żal i pragnienie zemsty, lęk i ból, strata, zawód. Na statku, gdzie wszyscy są stłoczeni i zmuszeni przebywać ze sobą na niewielkiej przestrzeni przez długi czas bez możliwości ucieczki, mamy okazję obserwować te wszystkie emocje z bliska i w powiększeniu. Dla kogoś, kto manipuluje ludźmi – czy będzie to demon, czy człowiek – takie warunki są idealne, ponieważ wyolbrzymiają i wyjaskrawiają wszystkie lęki. Nikt nie jest od tego wolny i nikt nie potrafi się przed tym odpowiednio skutecznie zabezpieczyć. A machinę wprawioną w ruch trudno zatrzymać, ponieważ nakręca się dalej sama. Wystarczy zasiać ziarno podejrzenia w niewielkiej, zależnej od siebie grupie ludzi w trudnych warunkach i można mieć pewność, że wyda obfite owoce.

Nie potrzebujemy wcale demonicznej interwencji, wnioskuje autor. To zło w nas jest, lepiej bądź gorzej ukryte. Dla własnego spokoju ducha wolimy zapewne wierzyć, że to podszepty jakiegoś Starego Toma wiodą nas na manowce. Lepiej zadeklarować bezsilność i dalej móc czuć się dobrym człowiekiem, bo przecież większość z nas ma potrzebę, by wierzyć we własną przyzwoitość. Nie, to nie takie oczywiste. Ani nie takie wygodne.

Nie chciałabym jednak stworzyć mylnego wrażenia, że „Demon i mroczna toń” jest ponurym moralitetem, naszpikowanym wyłącznie niewesołymi refleksjami, przygnębiającym traktatem o niedoskonałej ludzkiej naturze. W gruncie rzeczy to jednak powieść rozrywkowa, tyle że z drugim dnem. Rozwija się dosyć powoli i raczej leniwie mnoży wątki, przedmiotem śledztwa niekoniecznie jest morderstwo samo w sobie, a wina i niewinność mają więcej niż jedno oblicze. Jeżeli czegoś wyraźnie tutaj brakuje, to pewnej lekkości i poczucia humoru – na tym tle poprzednia powieść Turtona, „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle”, zdecydowanie wygrywa. Postawiłabym ją oczko wyżej od „Demona i mrocznej toni”. Cieszy mnie jednak twórczość autora, który bezpardonowo bawi się przełamywaniem konwencji, stereotypów i barier gatunkowych bez popadania przy tym w ekscentryczność. Ciekawe, jaki eksperyment pokaże następnym razem…

Karolina Chymkowska

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: recenzje