Mistrz ho… komedii – recenzja książki „Susza” Grahama Mastertona

24 listopada 2014

suszaGraham Masterton „Susza”, wyd. Albatros
Ocena: 4 / 10

Graham Masterton ma swoją rzeszę wiernych fanów – chociaż ich zamiłowanie do prozy Brytyjczyka czasami zrozumieć trudno. Z pewnością stworzył on wybitne „Manitou” i kilka pomniejszych dobrych tekstów, jednakże jego twórczość w ogólnym zarysie nie prezentuje sobą zbyt wysokiego poziomu, niekiedy wręcz ociera się o grafomanię. „Susza” to jedna z jego ostatnich powieści na polskim rynku – i, trzeba przyznać, że autor wspiął się na nowe wyżyny… absurdu.

Nawet nie posiadając bogatej wyobraźni, można się zorientować, jaki problem trapić będzie głównego bohatera, Martina Makepeace’a – weterana wojny w Afganistanie i obecnego pracownika pomocy społecznej. To susza i związany z nią brak wody pitnej, co jest wspaniałą okazją dla obecnego gubernatora, by wprowadzić… selekcję naturalną. Pomysł piekielny, lecz prosty w swoich założeniach: najbiedniejsze dzielnice należy pozbawić zarówno wody, jak i opieki medycznej, co w kilkudziesięciostopniowych upałach poskutkuje rychłą falą zgonów. Wspomniany wyżej Martin podejmie próbę uratowania swojej rodziny i przeprawienia się przez pustynię aż do jeziora leżącego na dawnej ziemi Indian i niezaznaczonego na żadnej satelitarnej mapie.

„Susza” obiecywała z początku naprawdę wiele – nieźle napisana, z ciekawym, niekonwencjonalnym bohaterem i poważnym problemem, który dla żądnego władzy ambitnego polityka okazuje się metodą na rozwiązanie niezwykle kłopotliwej dla budżetu sytuacji. Problem w tym, że powieść dość szybko przeistacza się w parodię gatunku – bo inaczej nie sposób nazwać poczynań głównego bohatera.

Oszczędźmy szczegółów na temat tego, w jaki sposób syn protagonisty został oskarżony o zabójstwo i gwałt – ważnym jest, że ma on zostać przewieziony do aresztu, gdzie planuje się wkrótce odłączyć wodę, a to oznacza nielichy bunt, przy którym zamieszki w mieście będą manifestacją pokojową. Co zrobić w takiej sytuacji? Wykorzystać swoje wojenne doświadczenie, dokonać napadu na autobus więzienny z karabinem i wyrzutnią RPG, a gdy wszystko pójdzie nie tak, zacząć grozić wysłanym agentom śmiercią. Cóż, jeśli tak według Grahama Mastertona wygląda rozwiązywanie problemów w Ameryce, to strach pytać, jakie jeszcze stereotypy na temat Stanów Zjednoczonych zna twórca.

Od momentu odbicia syna „Susza” toczy się po równi pochyłej, czytelnicy otrzymują zaś klasyczny motyw uciekiniera, którego ścigają żądni krwi przedstawiciele prawa. Gdzieś w tle przewija się wątek Indian i odebranych im przed laty terenów, jednak jest to raczej mrugnięcie w stronę fanów twórczości Brytyjczyka (Masterton często wraca do tej tematyki) niż pełnoprawny motyw powieści. W efekcie tak naprawdę ciężko stwierdzić, o czym jest „Susza” – czy o tytułowej klęsce, ucieczce bohatera i ratowaniu rodziny, czy też może o problemach społecznych w niektórych ze stanów Ameryki.

Pierwsze kilkadziesiąt stron książki naprawdę nie zapowiadało klapy – sprawnie napisany thriller z ciekawymi bohaterami i poważnymi problemami, z jakimi ci będą musieli się mierzyć. To nie mogło się nie udać. Niestety, dość szybko autor wyzwala w protagoniście prawdziwą bestię, która realizuje swoje – inaczej określić się tego nie da – kretyńskie idee w myśl dziwnie rozumianej ochrony familii. A szkoda, bo gdyby nie ta niepotrzebna porcja patosu i iście hollywoodzkich „efektów specjalnych” i większe skoncentrowanie się na poczynaniach gubernatora, to Graham Masterton mógłby powrócić do łask przynajmniej u części czytelników. A ostatecznie wyszło jak zwykle – czyli marnie.

Dawid Wiktorski

Tematy: , , ,

Kategoria: recenzje