Melodia przemieniona w literackie złoto – recenzja książki „Kołysanka” Macieja Siembiedy

27 listopada 2022

Maciej Siembieda „Kołysanka”, wyd. Agora
Ocena: 8,5 / 10

Maciej Siembieda posiada talent do łączenia faktów historycznych z fikcją, pisząc zajmujące powieści, jakich nie powstydziliby się twórcy światowego formatu. Szachy, malarstwo czy – jak w tym przypadku – muzyka. Okazuje się, że w odpowiednich rękach każdy temat da się przekształcić w literackie złoto.

W „Kołysance” wszystko zaczyna się od zdjęcia, które prokurator IPN Jakub Kania ogląda w biurze swojego przełożonego. Fotografia została zrobiona w Grodkowie na Opolszczyźnie w pierwszych miesiącach 1945 roku, tuż po wejściu Armii Czerwonej, i przedstawiała „specjalnych wysłanników” NKWD. Jeden z nich szczególnie zwracał uwagę – niewątpliwie był to Aram Chaczaturian. Współczesnym odbiorcom kultury masowej to nazwisko może niewiele mówi, ale w czasach powojennych ów wybitny ormiański kompozytor robił prawdziwą furorę na całym świecie, również w Polsce na jego koncerty przychodziły tłumy. Nawet jeśli jednak nazwisko jest zapomniane, to jego najsłynniejsze utwory, jak „Taniec z szablami”, zna każdy. Chaczaturian całą swoją karierę rozwijał w Moskwie, zwinnie lawirując między oczekiwaniami komunistycznych aparatczyków a własnymi ambicjami. Czy wizyta w Polsce z ramienia NKWD była jedną z danin, które musiał zapłacić, żeby nie skończyć jak wielu innych ludzi sztuki w ZSRR? Czego tak naprawdę geniusz muzyczny szukał w niewielkiej miejscowości na Opolszczyźnie? Czy był jednym z oprawców, którzy wprowadzali na polskich ziemiach swoje porządki ku zgrozie miejscowej ludności?

Kania otrzymuje specjalną misję wyjaśnienia tej zagadki. Udaje się do Grodkowa, by odszukać świadków wydarzeń sprzed lat. Ma mu w tym pomóc „kuta na cztery łapy” radna i niezbyt zaradny, ale ulegający jej we wszystkim mąż, który ma tę zaletę, że w okolicy zna niemal wszystkich. Kania trafia w region Śląska, gdzie repatriantów i miejscowych wciąż odgradza mur nieufności, rany z czasów wojny przechodzą zabliźnione na kolejne pokolenia, samorządowa polityka jest równie brudna jak ta na Wiejskiej, a stare budynki kryją liczne tajemnice. Jak się okazuje, intryga, w którą wplątuje się Kania, sięga pierwszej połowy XIX wieku, gdy największą fortunę na Śląsku zbijał oszpecony olbrzym Karol Godula. Astronomiczny majątek miał przepisać w spadku kilkuletniej sierocie. Dla fabuły jednak bardziej niż pieniądze Goduli liczy się skomponowana dla niego melodia, która w przyszłości zainspiruje pewnego hrabiego do okazania ukochanej najwyższego dowodu swych uczuć, to zaś wywoła lawinę nieprzewidzianych zdarzeń. Jedni dzięki temu uratują swe życie, a drudzy stracą, dla niektórych otworzy to drogę do nowych możliwości, dla innych – wprost do aresztu.

Siembieda w „Kołysance” odsłania przed nami kolejny skrawek na mapie Polski i historyczne zagadki z nim związane. Wplata w autentyczne wydarzenia fikcję w tak przemyślany i przekonujący sposób, że gdyby w posłowiu nie udzielił stosownych wyjaśnień, to nikt poza regionalistami nie potrafiłby odróżnić prawdy od zmyślenia. Nie będzie niczym zaskakującym, jeśli z czasem popularne stanie się podróżowanie po kraju szlakiem powieści Siembiedy, tak jak to czyniono niegdyś z książkami Zbigniewa Nienackiego. Zresztą autora „Kołysanki” dużo więcej łączy z twórcą Pana Samochodzika. Aż dziw, że trzeba było czekać blisko ćwierć wieku od śmierci Nienackiego, aż pojawił się ktoś, kto potrafi wykorzystać w literaturze rozrywkowej mało znane fakty historyczne w równie ciekawy sposób. Przy czym trzeba podkreślić, że Siembieda nie jest epigonem Nienackiego. Jego książki adresowane są do współczesnego, dorosłego odbiorcy. Autor zwinnie żongluje emocjami czytelników, myli tropy i wprowadza zaskakujące zwroty, jakich nie brak w najnowszych kryminałach, a jednocześnie korzysta z takich zabiegów rozsądnie, pamiętając że liczy się przede wszystkim historia do opowiedzenia. Siembieda ma też swój charakterystyczny styl – z jednej strony na tyle przezroczysty, żeby nie rozpraszać odbiorców, z drugiej jednak przyprawiony grami słownymi wplecionymi zarówno w opisy, jak i dialogi, czego przykładem może być chociażby rozmowa hrabiego Ballestrema z kuzynem. Przy tym wszystkim unika banałów, postaci kreuje wiarygodnie, a research podpiera wieloletnim doświadczeniem i czujnym okiem do szczegółu. Nie są to wcale cechy oczywiste w polskiej literaturze kryminalnej i sensacyjnej, która wprawdzie przeżywa prawdziwy rozkwit, ale głównie pod względem ilości, a nie jakości wydawanych tytułów.

Artur Maszota


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje