Małomiasteczkowe kły, małomiasteczkowa zmowa – recenzja książki „Tak szybko się nie umiera” Jacka Paśnika

4 października 2024

Jacek Paśnik „Tak szybko się nie umiera”, wyd. W.A.B.
Ocena: 7,5 / 10

Małe miasto pod Bydgoszczą skrywa tajemnicę kryminalno-polityczną i paskudną historię antysemityzmu. O próbach ucieczki z tego miejsca przeczytamy w książce „Tak szybko się nie umiera”. To opowieść o dorastaniu ze stanem wojennym w tle – Jacek Paśnik pisze bez zbytniego romantyzowania przeszłości i nadęcia społecznego panoramisty, za to z nosem do konwencji i zręcznością narracyjną.

Tomek mieszka w Uroczu, ma dziewczynę Zosię i małomiasteczkowe sny o studiach architektonicznych w Łodzi (trop autorski). Najdłuższe wakacje życia spędza połamany, bo autobus, którym tłucze się do pracy, zderzył się z wojskową ciężarówką. Kiedy chłopak dochodzi do siebie i zaczyna węszyć wokół wypadku, władza, co ma fizys cara-Fronczewskiego z „Kordiana”, kręci nosem. A to dlatego, że na pobliskim poligonie wojskowym podczas ćwiczeń bratnich narodów zginęło kilku wojaków. I te zgony trzeba jakoś „wyprać”, by uniknąć afery. Trwa przecież stan wojenny, a władzom miasta zależy na celebracji 600-lecia – festynie z pompą i dyskdżokejem.

Chłopak ściąga na siebie jeszcze większe kłopoty, nawiązując nieoczywistą, ale oczywiście podszytą erotyzmem, relację z tajemniczą Marią o żydowskim pochodzeniu. Maria jest outsiderką – dosłownie i w przenośni – która przez hermetyczną społeczność nazywana bywa różnie, na przykład kurwą. Nic dobrego z tej fascynacji dziewiętnastolatka starszą o dwadzieścia lat kobietą wyjść nie może. Zwłaszcza że to nie tylko dziwaczka, ale też element klasowo niepewny, kobieta zbyt wyzwolona jak na pruderyjne miasteczko, jedyny świadek tajemniczego wypadku, o którym lepiej nie mówić, i w końcu – ostatnia Żydówka. A przecież historia antysemityzmu w Polsce odbija się czkawką.

Nazwać powieść Paśnika słodko-gorzką to nieuczciwość. Zdaje się, że autor dodał zaledwie jedną łyżkę miodu do wielkiej beczki dziegciu. To książka pesymistyczna, może nawet nieco nihilistyczna. Wszystko wydaje się zmarnowane, zaprzepaszczone – sprawy małe i duże, życiorysy. Związek z Zosią (córką naczelnik miasta, która z kolei romansuje z wojskowym) rozpada się w kolizji z dorosłością, ponadto potłuczony (i naznaczony szpetną blizną) chłopak traci tymczasowo sprawność seksualną i wstydzi się swojego ciała po wypadku. A tygodnie i miesiące w tym wieku są jak lata. No i pojawia się Maria. A to z góry przegrana bitwa. Nieco zbuntowanemu studentowi in spe trudno już dogadać się z przestraszoną matką i prostym, acz robotnym ojcem, z zawodu szewcem. „Tatuś” najbliższego przyjaciela, Staszka, to prześladowany opozycjonista i przeciwieństwo zachowawczego ojca bohatera, ale też podły pijak i przemocowiec. Kumpel Staszek… o nim szkoda gadać i spoilerować. Ogółem w życiu Tomka panuje summertime sadness – tym dotkliwsze, że to wakacje najdłuższe. Na domiar złego w lesie, na wspomnianym poligonie, czyha ostateczna, niby namacalna, ale niemal metafizyczna „siła, której boimy się od miesięcy: czołgi, pojazdy, broń”, a więc widmo kolejnej inwazji „obcych”.

Jacek Paśnik (fot. Laura Bielak/W.A.B.)

Czy możemy ufać narratorowi? Raczej tak, ale nie do końca. Paśnik (rocznik 1997) opisał Tomasza Wójcickiego (rocznik 1963), który w 2022 roku opowiada córce o swoich przygodach i o tym, jak nie poznał jej matki. Dziewczyna ma świadomość autokoloryzacji ojcowskiej opowieści i jest wyczulona na wszystkie „kiedyś to były czasy, teraz już nie ma czasów”. Paśnik, jak wspominał w rozmowie z Michałem Makowskim z „Krytyki Politycznej”, w trakcie pracy nad powieścią starał się uciec od najbardziej rozpoznawalnych klisz stanu wojennego, takich jak zdjęcie Chrisa Niedenthala z kinem Moskwa, muzyka Jacka Kaczmarskiego, polski punk rock czy pamięć o księdzu Popiełuszce. Trudno jednak, żeby jego bohater wyrugował ze swojej opowieści wszystkie relikwie czy ikony ejtisów, takie jak Boniek, Lato, Strasburger, no i Jan Paweł II. Paśnikowi udało się zachować równowagę w tej newralgicznej kwestii. Jego styl jest na tyle konkretny i nasycony artefaktami, żebyśmy kupili świat przedstawiony (wiarygodność konsultował m.in. Cezary Łazarewicz), i na tyle nienachalny, żebyśmy nie czuli się jak w skansenie. Wyraźnie czujemy za to, że upływ czasu adaptuje i fabularyzuje wspomnienia (bo w przypadku Tomasza nie widać, żeby je zacierał, tu nie ma wątpliwości), a my, opowiadając o dawnych wydarzeniach, nagminnie przywłaszczamy cudze historie. Pisarz pokazuje to bardzo obrazowo, wtapiając dialogi w strumień opowieści (posługuje się też formą monologu wypowiedzianego), co niekiedy prowadzi do zakłopotania, ale też wprowadza celową dezorientację w momentach wzmożonego napięcia, czyli na przykład podczas przesłuchania Tomka na milicji.

„Tak szybko się nie umiera” to książka, która robi dobry, dość swobodny użytek z literatury ubiegłych dziesięcioleci. Myśląc o fascynacji nastoletniego jeszcze, obdarzonego artystyczną duszą Tomka z o wiele dojrzalszą kobietą, trudno nie przywołać „Madame” Antoniego Libery. Paśnik wskazuje dodatkowo na wiele innych inspiracji – choćby pamiętnikarstwo zebrane („Dni pogrudniowe” opracowane przez Agnieszkę Dębską), „Wielką majówkę” Krzysztofa Rogulskiego, ponadto wymienia Krystynę Siesicką i Andrzeja Stasiuka, Kazimierza Orłosia i Marka Nowakowskiego. „Tak szybko się nie umiera” to blend gatunkowy – romansu, powieści przygodowej, młodzieżowej, a nawet kryminału spokrewnionego z thrillerem politycznym. Z literatury najnowszej książka czerpie też spore zacięcie krytyczne względem postaw ideologicznych i moralnych reprezentowanych przez bohaterów. To, że obrywa się komunie, patriarchatowi i kościołowi, to nic zaskakującego. Ale warto podkreślić, że przynajmniej niejednoznacznie ukazana jest też opozycja uosabiana przez ojca Staszka. „W polskiej historii lat 80. najbardziej zafascynował mnie pozytywny mit Karnawału Solidarności, nie tylko jako ruchu na rzecz demokratycznej samorządności, konsekwentnie dążącego do wcielania idei, o które zabiegał, ale i okresu prawdziwie wspólnotowego wzmożenia” – mówił Paśnik w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”. Mit Solidarności (nie tylko jej Karnawału zresztą) w „Tak szybko się nie umiera” poddany zostaje dekonstrukcji w wymiarze społecznym i politycznym. Im wnikliwsza analiza, tym gorzej dla mitu.

„Tak szybko się nie umiera” to powieść bardzo solidna i przyjemna w odbiorze. Paśnik nie tylko gra na poczuciu nostalgii ludzi z pokolenia jego rodziców (co by na ten temat nie mówił), ale też na poziomie meta okazuje się bardzo uszczypliwy, dyskutując z rozpoznawalnymi utworami i konwencjami literackimi. To nie literatura młodzieżowa, która próbuje się przypodobać młodszym czytelnikom, ale raczej postmłodzieżowa, która z młodzieżowości wyrosła i się na niej wielokrotnie sparzyła. Rysą na pisarstwie Paśnika okazuje się pewna przewidywalność stosowanych przezeń rozwiązań fabularnych. Zakończenia wielu wątków można się tu domyślić, nawet jeśli czytelnik nie należy do odbiorców, którzy starają się być o krok przed bohaterami. Postaci poza Tomkiem wydają się typowe, a w przypadku Marii – niemal archetypiczne. No ale cóż – intertekstualność, prawda? W ostateczności pozostaje też intertekstualność pozorna ze strony czytelnika.

Jacek Adamiec


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje