Maczużnik to tajna broń kobieca

14 lipca 2013

MaczużnikMichał Rzecznik, Daniel Gutowski „Maczużnik”, wyd. Centrala
Ocena: 7,5 / 10

Powszechnie wiadomym jest, że w równaniu „mąż + żona = wielka nieskończona miłość”, teściowa jest zmienną co najmniej wysoce niepożądaną. Jeśli już jednak okoliczności tak się splotą, że ma ona w naszym życiu posiadać status rezydenta, warto zawczasu odpowiednio ją uposażyć ? ot, chociażby w aparat słuchowy, o czym przekonuje lektura wydanego przez Centralę „Maczużnika”.

Na pierwszych kartach komiksu Daniela Gutowskiego i Michała Rzecznika gościmy na wiejskim weselu u państwa młodych Hanki i Zdziśka. Jest końcówka lat siedemdziesiątych. Na stołach zamiast Coli królują syfony z sodówką, kawę pija się wyłącznie sypaną, wódki zaś, tudzież bimberku, każdy z obecnych może wlać w siebie w ilościach zdecydowanie przewyższających standardy europejskie. Pośród tych elementów odeszłej w niebyt, dawnej rzeczywistości jedno do dzisiaj pozostaje niezmienne i pozostanie takim na zawsze ? czujna i podejrzliwa wobec każdego samca teściowa. W tym wypadku podejrzliwość wydaje się szczególnie wskazana, bo Zdzisiek nie dość, że chłop jest, to na dodatek miastowy. Powinnością opiekuńczej matki jest więc podsłuchać, o czym taki będzie z innymi rozprawiał. A że słuch już nie ten, co przed laty, to i zasłyszane informacje zgoła sensacyjne i o pomstę do nieba wołające ? najwyraźniej bowiem Zdzisiek chciałby rodzicielkę ledwo co poślubionej Hanki zwyczajnie (choć niezwyczajnym sposobem) ukatrupić.

Byłoby jednak za daleko posuniętym uproszczeniem sprowadzanie całego dramatu do ubytków w słuchu wspomnianej teściowej. O nie, nie, sprawa ma o wiele szerszy wymiar. Strzeż się, Zdzichu, bo wkraczasz na teren zupełnie tobie nowy, gdzie swoim nie zostaje się po szczerej rozmowie przy kielonku, gdzie obcym pozostaje się na całe życie. Obcym wobec miejscowych, ale przede wszystkim wobec własnej żony. Ta zaś, o czym musisz pamiętać, w pierwszej kolejności jest kobietą i jako płeć fizycznie słabsza od ciebie zdana jest wyłącznie na solidarność kobiecą, która przybiera tu postać przekazywanego z pokolenia na pokolenie sekretu ? tajemnej receptury na wyciąg z maczużnika, pasożytniczego grzyba będącego skutecznym panaceum na niesfornych mężczyzn. Strzeż się więc Zdzichu, bo popełnisz jeden błąd, którego wobec kobiety nigdy popełnić nie powinieneś, i już po tobie.

"Maczużnik" - rysunek

Panowie Gutowski i Rzecznik pokusili się o wyniesienie prostej i dość uniwersalnej dla naszego zaułka geograficznego historii w konwencji dreszczowca do rangi utworu ponadgatunkowego, któremu nieobcy jest odbiorca mainstreamowy, jak i ten ceniący bardziej wyrafinowane formy wyrazu. Autorzy wkomponowali w przemyślane plastycznie kadry odrębny świat dla poszukiwaczy interpretacyjnych łamigłówek. W „Maczużniku” wszystko bowiem ma swoje znaczenie ? począwszy od kolorów poszczególnych rozdziałów oddających stan emocjonalny bohaterów, a skończywszy na listach i telegramach powklejanych co i rusz niczym pamiątki w albumie weselnym. Podobną rolę pełni także okładka ? może niezbyt fortunna z komercyjnego punktu widzenia, ale konieczna dla powziętego zamysłu, ażeby podrzucić odbiorcom kilka tropów odnośnie zawartości środka, pomijając przy tym niepożądane spoilerowanie; w rezultacie z jeszcze większą satysfakcją obcujemy z nią po lekturze niż przed lekturą komiksu.

I kiedy już chciałoby się napisać, że „Maczużnik” to doskonały materiał na film, wręcz idealnie skrojony na polskie warunki ? bez konieczności wpompowania astronomicznej gotówki w nieudolne efekty specjalnie, za to z artystycznym potencjałem, nasuwa się pewna smutna refleksja. Przed kilkoma laty jeden z amerykańskich reżyserów, Frank Darabont, wówczas zbliżający się do pięćdziesiątki kulturalny jegomość w okularach, oprowadzając po planie swojego filmu „Mgła”, przedstawił do kamery jednego ze współpracowników odpowiedzialnego za prozaiczną czynność potrząsania sklepowymi półkami w scenie trzęsienia ziemi. Był to Eric Powell, autor wydawanego również w Polsce „Zbira”. Darabont nie tylko znał samego Powella, ale i dobrze orientował się w twórczości młodego komiksiarza. Kto interesuje się kinem, ten wie, że reżyser „Zielonej Mili” nie jest pośród amerykańskich twórców filmowych żadnym szczególnym wyjątkiem w tej materii. Tymczasem w Polsce, gdy autorzy „Magazynu Komix” próbowali na okoliczność festiwalu filmowego przepytać naszych, często o wiele młodszych od Darabonta, przedstawicieli kina ze znajomości sztuki komiksowej, odpowiedzi były nad wyraz zawstydzające. Wiedza polskich filmowców zaczynała i kończyła się zwykle na przygodach „Kajka i Kokosza” bądź „Tytusa, Romka i A?Tomka”.

Na łamach Booklipsa niejednokrotnie już, bez jakiejkolwiek koteryjności pisano w superlatywach o młodych polskich twórcach komiksowych, żeby tylko wymienić Agatę Barę, Marcina Podolca czy duet Garwol-Lipczyński. Dopóki jednak polskie środowisko filmowe nie upomni się o te bądź inne obiecujące nazwiska, nasze kino nadal będzie wyglądać tak, jak – za nielicznymi wyjątkami – wygląda. Wtajemniczeni będą natomiast zwracać się w poszukiwaniu świeżych, niebanalnie opowiedzianych historii w kierunku półek z komiksami. Tam znajdą między innymi „Maczużnika”.

Artur Maszota

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje