Literacki found footage – recenzja książki „Dewolucja” Maxa Brooksa

30 września 2024

Max Brooks „Dewolucja. Relacja z pierwszej ręki o masakrze dokonanej przez sasquatche nieopodal góry Rainier”, tłum. Paweł Wieczorek, wyd. Zysk i S-ka
Ocena: 7 / 10

Ukryty za bezpieczną zasłoną technologii człowiek lubi myśleć o sobie jako o integralnej części świata natury. Co jednak, gdy ta wedrze się w jego egzystencję bez ostrzeżenia, a nowoczesne gadżety zawiodą? Autor przebojowego „World War Z” ubiera refleksje w tym temacie w szaty survival horroru – i niekoniecznie ma dla swych czytelników pocieszające odpowiedzi.

Położona niedaleko góry Rainier, w lasach północno-zachodniej części Stanów Zjednoczonych, osada Greenloop to marzenie każdego, kto chce odetchnąć pełną piersią z dala od miejskiego zgiełku. Skupisko zaledwie kilku domów korzysta z najnowszych ekologicznych rozwiązań. Budynki postawiono z nadających się w pełni do recyklingu materiałów, zasilane są dzięki panelom słonecznym i biogazowi, a sterowanie powierzono inteligentnym systemom zarządzania energią. Słowem, urzeczywistnienie myśli o zjedzeniu i posiadaniu ciastka. Dokładnie takie też wrażenie mają nowo przybyli do osady Kate i jej mąż. Bohaterom długo jednak nie będzie dane się cieszyć spokojem. Wkrótce bowiem okolicą wstrząsa erupcja uśpionego od dekad wulkanu, a droga ucieczki z Greenloop zostaje całkowicie odcięta. Tyle że to nie wulkan okaże się największym zmartwieniem pary. Jak wiadomo, ekstremalne sytuacje budzą potwory. W tym wypadku całkiem dosłownie.

„Dewolucja” to kolejna po wspomnianej już „World War Z” powieść, w której Max Brooks bierze na tapet temat doskonale znany miłośnikom fantastyki i grozy. Miejsce zombie tym razem zajmuje wygłodniałe stado mitycznych sasquatchy, znanych też jako Wielkie Stopy, a spotkanie z nimi będzie miało zdecydowanie bardziej kameralny przebieg niż pandemia ożywiającego zwłoki wirusa – ale to nie znaczy, że mniej dramatyczny. Między obiema książkami Amerykanina można poniekąd postawić znak równości, a podobieństw jest znacznie więcej. W jednym i drugim przypadku fabuła rozpoczyna się już po wydarzeniach, a w trakcie lektury stopniowo dowiadujemy się szczegółów. Szkielet narracji osadzony został na dzienniku prowadzonym przez bohaterkę, a w treści natykamy się także na fragmenty wywiadów i relacje uczestników zdarzeń. Brooks sięga zatem po sprawdzoną przez niego formułę fikcyjnego dokumentu i jedynie nieco ją modyfikuje.

Powyższe nie oznacza, że „Dewolucja” to powtórka z rozrywki, a autor nie ma nic nowego do powiedzenia. Zanim jednak wejdzie na odpowiednio wysokie obroty, fabularna maszynka do przeżuwania ludzkiego mięsa rozkręca się powoli. Zabawa z oczekiwaniami odbiorcy następuje tu w pełni celowo. Podczas gdy my nastawiamy się – zgodnie z podtytułem książki – na prawdziwą orgię drastycznej przemocy, Brooks odwleka konfrontację ludzi z sasquatchami tak długo, jak to możliwe, poświęcając czas na przybliżenie bohaterów, tak by równo z grozą w „Dewolucji” wybrzmiewał celny i cokolwiek zjadliwy społeczny komentarz.

Przesadna ufność człowieka w technologiczne rozwiązania, naiwne przekonanie o tym, że ludzkość może kontrolować siły przyrody lub, co gorsza, uzurpować sobie prawo do naginania ich do własnej woli i interpretacji czy wreszcie hipokryzja i powierzchowność elit – wszystko to wybrzmiewa w książce tym wyraźniej, że uwypuklone zostaje w ewolucji głównej bohaterki. Gdy w momencie próby dotychczasowi liderzy tracą grunt pod nogami, a ich miejsce zajmują jednostki potrafiące oddzielić romantyczną wizję od bezlitosnej rzeczywistości, Kate na swoje autorytety patrzy coraz bardziej krytycznym okiem, stopniowo odzyskując samodzielność, by w końcu przeistoczyć się w pełnoprawną przywódczynię grupy.

W kwestii przekazu „Dewolucja” stoi o półkę wyżej niż wiele horrorów podejmujących podobną tematykę. Szkoda więc, że Brooksowi nie udaje się w pełni wykorzystać potencjału gatunkowego. O ile bowiem budowanie nastroju oczekiwania na eskalację Amerykanin ma wzorowo opanowane, a w miarę rozwoju historii wydarzenia nabierają dynamiki, o tyle kulminacja wydaje się cierpieć na pewną zachowawczość i-– paradoksalnie – brak pierwiastka niczym nieskrępowanego szaleństwa rodem z literackiej grozy klasy B.

Najnowsza powieść Brooksa niekoniecznie zatem skradnie serca fanów gore w stylu Grahama Mastertona, ale to nadal bardzo solidny survival z nieoczywistym rozwojem bohaterów i przekazem udanie punktującym oczywiste wady określonych ludzkich postaw. Taką wyprawę w leśną głuszę zdecydowanie warto odbyć.

Maciej Bachorski


Tematy: , , ,

Kategoria: recenzje