Kwiaty kwitnące wśród zła ? recenzja książki „Sieć Alice” Kate Quinn
Kate Quinn „Sieć Alice”, tłum. Nina Dzierżawska, wyd. Mando
Ocena: 7,5 / 10
To długa opowieść, ale warta wysłuchania i zapamiętania. „Sieć Alice” jest hołdem dla zapomnianych bohaterek wywiadu z czasów I wojny światowej, ale przede wszystkim ? hołdem dla kobiecej siły w ogóle. Z wybitnie wyrazistą bohaterką, która budzi całą gamę uczuć ? Eve jest jednocześnie wkurzająca do granic, godna podziwu i chwytająca za serce. Dawno nie miałam do czynienia z tak ciekawie skonstruowaną postacią.
Przenosimy się płynnie między 1915 a 1947 rokiem. W 1947 na pierwszy plan wysuwa się Charlie St. Clair, dziewiętnastoletnia dziewczyna z dobrej i zamożnej rodziny, zagubiona i niepewna swojej roli w świecie oraz własnego przeznaczenia, dręczona poczuciem winy. Charlie jest w ciąży ? szok i skandal ? więc jej matka staje na rzęsach, żeby dyskretnie pozbyć się tego kłopotu i udawać, że nic się nie stało. W którymś momencie życie Charlie zupełnie straciło kierunek. Wojenna tragedia brata, utrata jedynej przyjaciółki Rose ? wszystko to wyzuło dziewczynę z jakiejkolwiek inicjatywy, energii, siły do działania. Czuje się wydrążona w środku, otępiała, bezwolnie niesiona na fali wydarzeń. Aż w końcu decyduje się na rewolucyjny krok ? ucieka spod skrzydeł matki i jedzie do domu tajemniczej Eve, która może coś wiedzieć o losie zaginionej Rose.
Eve z lat czterdziestych to zgorzkniała, wybuchowa alkoholiczka o ciętym języku. W 1915 roku była młodą dziewczyną, którą z powodu jąkania inni uważali za ograniczoną. Eve marzyła o tym, aby walczyć z wrogiem. Przypadkowo napotkany wojskowy, kapitan Cameron, dostrzegł w niej ukryty potencjał. Postanowił uczynić z dziewczyny swoją protegowaną, szpiega należącego do słynnej sieci wywiadowczej prowadzonej w Lille przez jego najlepszą agentkę, Alice.
Chociaż pierwszoplanowe bohaterki są fikcyjne, autorka wplotła w fabułę autentyczne postaci, przede wszystkim ocalając od zapomnienia wyjątkową kobietę, jaką była Louise de Bettignies, nazywana niegdyś „współczesną Joanną d?Arc”. Posługiwała się ona pseudonimem Alice Dubois i jako szpieg stała się z czasem prawdziwą królową wywiadu. Mówiła płynnie w czterech językach, była pomysłowa, odważna i skuteczna ? chociaż niestety niektóre dostarczane przez nią informacje spotkały się z niedowierzaniem, co przyniosło katastrofalne skutki. Te wydarzenia również znajdziemy w książce. Prawdziwa jest również Leonie van Houtte, czyli Violette, i kapitan Cameron. Niestety, prawdą historyczną są też wydarzenia w Oradour-sur-Glane, chociaż kontekst został zmieniony dla potrzeb fabuły.
Jeśli nazwiska kobiet ? agentek wywiadu z czasów I wojny światowej ? są dzisiaj przywoływane, mówi się o nich z podziwem, szacunkiem, honoruje jako bohaterki. Ale na początku XX wieku ich sytuacja nie była wcale jednoznaczna. Jak traktować kobietę-szpiega? Kobietę-żołnierza? Miała dysponować siłą charakteru, mieć żelazne nerwy i niezłomną determinację, odnajdywać się w każdych okolicznościach, być zdolna poświęcić wszystko ? w pierwszym rzędzie siebie ? by zachować przykrywkę. Jednocześnie jednak paradoksalnie obciążało ją wąskie spojrzenie na płeć, niechęć otoczenia, określone oczekiwania dotyczące zachowania i reputacji. Kobietom wybaczano znacznie mniej niż mężczyznom. Trzy dekady później Charlie potyka się o to samo, kiedy otoczenie odmawia jej samodzielności i prawa do samostanowienia bez wsparcia mężczyzny.
Lili, Violette czy Eve musiały walczyć o szacunek z podwójnym zaangażowaniem i wkładać maksimum wysiłku we wszystko, co robiły. Na przykładzie Eve widzimy, co znaczy samotne zmaganie się z traumą i winą, z demonami przeszłości, kiedy nagle znajdujesz się na marginesie ? kłopotliwa i niepotrzebna. Została sama z ciężarem ponad siły, a jednak zdołała przetrwać. Jest wyjątkowa nie tylko jako wielowarstwowa postać literacka, ale też jako symbol podobnych jej kobiet, zdecydowanych przeciwstawić się przesądom i stereotypom, gotowych walczyć, cierpieć i umrzeć za to, w co wierzyły, mimo świadomości, że nie spotka je za to żadne uznanie.
Niestety, w porównaniu z Eve Charlie wypada jako postać dosyć płasko. Jej ścieżka jest oczywista praktycznie od samego początku. Wzbudza sympatię, ale nie na tyle, by gorąco jej kibicować. Pod względem psychologicznym zdecydowanie bardziej interesujące są fragmenty rozgrywające się w 1915 roku. Każdy z wierzchołków trójkąta ? trzy kwiaty: Lili, Violette i Marguerite ? wnosi cenny wkład, dynamika między nimi jest autentyczna i przemawia do wyobraźni. Kapitan Cameron natomiast jawi się jako szlachetny, dobry człowiek, daje się w nim jednak wyczuć pewną chwiejność i słabość. Staje się dzięki temu bardziej ludzki, ale jednocześnie wiemy, że to mężczyzna, który może ofiarować raczej ciepło i zrozumienie, aniżeli stanowcze oparcie i bezpieczeństwo.
Jeżeli chodzi o czarny charakter, można się spierać, czy nie został przedstawiony zbyt jednotorowo, w jednoznacznie ciemnych barwach i bez żadnych odcieni szarości (chyba że za takowe uznać jego uwielbienie dla sztuki). Trzeba jednak pamiętać, że postrzegamy go przede wszystkim z punktu widzenia Eve i jej wspomnień, ona zaś nie ma specjalnie powodów, żeby szukać w swoim byłym pracodawcy jakichkolwiek dobrych cech. I jest to całkowicie zrozumiałe. Ten sam mechanizm zachodzi w przypadku Rose, którą trudno sobie wyobrazić jako osobę z krwi i kości ? przyjmujemy jednak punkt widzenia Charlie, a ona swoją kuzynkę i przyjaciółkę wyraźnie idealizuje.
Jeśli miałabym coś Sieci Alice zarzucić, to prawdopodobnie zbytnie rozbudowanie ? mniej więcej w środku powieści akcja wyraźnie zwalnia i zaczyna się niepotrzebnie rozmywać. Jednak postać Eve i cała historia rozgrywająca się w czasie I wojny światowej wynagradzają wszystkie niedogodności, łącznie z niedoszlifowanym wizerunkiem Charlie. Najważniejsze zaś jest to, że po zakończeniu lektury wiele osób będzie zapewne miało ochotę wrzucić w wyszukiwarkę hasło „Louise de Bettignies”. Mam nadzieję, że właśnie tak zrobią.
Karolina Chymkowska
TweetKategoria: recenzje