Kryminał odczarowany – recenzja filmu „Noc 12 października” na podstawie książki Pauline Guény

23 marca 2023

„Noc 12 października”, reż. Dominik Moll, scen. Dominik Moll, Gilles Marchand, dystr. Aurora Films
Ocena: 6 / 10

Kryminał „Noc 12 października” w reżyserii Dominika Molla został we Francji nagrodzony aż sześcioma Cezarami – m.in. za najlepszy film, reżyserię, kreacje aktorskie i scenariusz adaptowany. Czy tyle nagród automatycznie przekłada się na dzieło wybitne? Niestety, to nie takie proste…

Film, bazujący na książce Pauline Guény, podąża tropem kapitana policji Yohana Vivèsa (Bastien Bouillon, wyróżniony statuetką dla obiecującego aktora) i jego partnera Marceu’a (nagrodzony za drugi plan Bouli Lanners), którzy prowadzą śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa nastolatki (Lula Cotton-Frapier). Dziewczyna, wracając w środku nocy do domu po wizycie u koleżanki, została spalona żywcem. Bestialska zbrodnia wydaje się bezsensownym okrucieństwem, a biorąc pod uwagę swodobne relacje, jakie zamordowana miała z mężczyznami, podejrzanych jest multum. Czy w gąszczu fałszywych tropów i ślepych zaułków policji uda się dopaść sprawcę?

Uczucia względem dzieła Dominika Molla mam ambiwalentne. Reżyser pokazuje żmudność policyjnej roboty, odziera ją z efekciarstwa. Pod tym względem „Noc 12 października” można odczytywać jako dekonstrukcję kryminalnej opowieści. Nie ma tu szokujących zwrotów akcji, dzieje się stosunkowo niewiele, a fabuła niespecjalnie trzyma w napięciu. Po imponującym i wywołującym pewien dyskomfort prologu (scena zbrodni) napięcie spada. Kolejne wykonywane metodycznie przesłuchania, tony papierkowej roboty, ślęczenie do późna nad materiałami dowodowymi – film „odczarowuje” i pozbawia romantyzmu zawód detektywa od spraw kryminalnych. Być może taki obraz prowadzenia śledztwa jest bliższy prawdzie, ale również niestety negatywnie wpływa na budowanie napięcia, co z kolei obniża zaangażowanie widza.

Film stoi w rozkroku między opowiadaniem kryminalnej historii a próbą społecznej diagnozy. Oba przedsięwzięcia wydają się niespełnione. Nie ma tu też mrocznej, gęstej atmosfery, która sama w sobie mogłaby wywoływać niepokój i przykuwać do ekranu. Rozumiem zamysł – chęć pokazania, że najstraszniejsza zbrodnia może się wydarzyć w zupełnie normalnej okolicy, a jej sprawcą może być każdy – ale odrobina klimatu byłaby bardzo pomocna. Tym bardziej że w pewnym momencie scenariusz porzuca kryminalną intrygę i próbuje bardziej skupić się na bohaterach. Ich osobiste rozterki nie są szczególnie zajmujące i wydają się wepchnięte na siłę, by tylko „pogłębić” postaci i nadać im więcej charakteru. Sukces jest połowiczny. Ciekawym wątkiem pozostaje narastająca w policjantach nienawiść, którą budzą spotkania z recydywistami. Główny bohater po ciężkim dniu pracy ćwiczy kolarstwo na torze. Jeździ po okręgu, uwięziony niczym chomik w obrotowej zabawce, a powracające ujęcia z treningów służą również za metaforę postępów w śledztwie. Sprawa stoi w miejscu, bohaterowie kręcą się w kółko.

Oglądając „Noc 12 października”, trudno nie zauważyć podobieństw z „Zodiakiem” Davida Finchera. Oba filmy łączy bardzo wiele, głównie pod względem zamysłu na opowiedzenie historii, ukazanie monotonii wieloletniego śledztwa i oferowanego przesłania. Zło jest czasem bezzasadne, nie musi być klarownie umotywowane, wybór ofiary może być przypadkowy, a śledztwo czasem utyka w martwym punkcie ku ogromnej irytacji śledczych, którzy mimo wyjątkowych zdolności do łączenia faktów finalnie pozostają tylko ludźmi. Mogą popełniać błędy, przeoczyć istotny ślad lub po prostu zmierzyć się ze zbrodnią „doskonałą”, popełnioną bez jakiekolwiek podbudowy na tle zemsty czy starannie zaplanowanych działań. Czasem życiem i śmiercią rządzi przypadek.

Jednocześnie filmy Molla i Finchera dzieli niemal wszystko. „Noc 12 października” na tle słynnego poprzednika wypada bezbarwnie. Decyzje narracyjne, choć na papierze zrozumiałe, podczas seansu trudno przyjąć z satysfakcją. W efekcie otrzymujemy kino nieźle pomyślane, imponujące podejmowanymi tematami i nieoczywiste, które jednak jest równocześnie absolutnie nieciekawe i nieangażujące. Po seansie „Zodiaka” w głowie kłębiło się od pytań o ludzką moralność, a kreacje aktorskie (Roberta Downeya Jr., Marka Ruffalo czy Jake’a Gyllenhaala) zapisywały się w pamięci na długo. W finale filmu Molla w głowie pozostaje jedynie rozczarowanie, bo wszystko, co w nim ciekawe, zostało zabite brakiem charakteru. Ktoś zdecydowanie powinien przeprowadzić w tej sprawie śledztwo i zapytać reżysera o motywy tej kinematograficznej zbrodni.

Jan Sławiński

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje