Krótka historia „Klątwy”, która może stać się przekleństwem czytelnika
Rafel Nadal „Klątwa rodziny Palmisano”, tłum. Grzegorz Ostrowski, Joanna Ostrowska, wyd. Albatros
Ocena: 3 / 10
Są takie książki, które zupełnie niepostrzeżenie pojawiają się w naszych księgarnianych koszykach. Nigdy wcześniej o nich nie słyszeliśmy, to nie po nie wpadliśmy na szybkie zakupy, ale pomimo tego wołają z odległych regałów. Przeczucie, że to jest to, sprawia, że nawet nie czytamy opisu z tyłu okładki. Szczególnie jeśli tuż nad tytułem widnieje hasło: „kataloński bestseller”, a straceniec jest fanem uliczek Barcelony ? za dnia skąpanych w słońcu, wieczorami tajemniczych, a czasem i jeżących włos na głowie. Wracamy do domu, z bijącym sercem otwieramy książkowego kusiciela, zaczynamy czytać i? z każdą stroną rośnie frustracja. To chyba najgorszy rodzaj rozczarowania: kiedy okazuje się, że nasz literacki siódmy zmysł zawiódł. Tak może stać się w przypadku „Klątwy rodziny Palmisano”.
Rozczarowanie pierwsze – choć do uniknięcia, przyznaję, jeśli przeczyta się opis książki: akcja dzieje się na południu Włoch i to oliwne gaje Apulii są tłem wydarzeń, wcale nie słoneczna Katalonia! Ale mniejsza o miejsce! Bo historia wygląda obiecująco! Oto czarne chmury zawisły nad rodziną Palmisano. Żaden mężczyzna noszący to nazwisko nie przeżył I wojny światowej. Za sprawą klątwy czy zwykłego przypadku? To pytanie zadają sobie wszyscy mieszkańcy miasteczka Bellorotondo. Przede wszystkim jednak żona ostatniego z poległych członków feralnej rodziny, która? spodziewa się dziecka. W momencie, gdy na świat przychodzi syn, przerażona matka postanawia zrobić wszystko, by uchronić go przed okrutnym losem, który spotkał jego ojca i pozostałych krewnych płci męskiej. Prosi przyjaciółkę, by przygarnęła chłopca i dała mu swoje nazwisko. W ten sposób zaczyna się zabawa w chowanego z losem. Czy matce uda się uchronić Vitantonia przed jego przeznaczeniem? Szczególnie że kolejna wojna już za chwilę zacznie się wyłaniać z mroku historii?
Pomysł na powieść zasługuje na pochwałę. Tylko krok dzieli czytelnika od wpadnięcia po uszy w historię Palmisanów i wynurzenia się z niej dopiero, kiedy dowie się wszystkiego. Niestety zabrakło jednego czynnika: błyskotliwego wykonania. Autor nie umie zbudować napięcia i nadać historii płynności. Książka składa się z krótkich rozdziałów, w których opisywane są zdarzenia z życia głównych i pomniejszych bohaterów. One prowadzą nas nieuchronnie w stronę pewnego epizodu II wojny światowej, łączącego koleje losu głównych postaci. Te krótkie rozdziały są jak puzzle układanki, które złożą się z czasem w całość, ale ich dopasowanie jest żmudne, a czasem wręcz męczące. A tak być nie powinno, bo od powieści oczekujemy przecież, że będzie płynąć jak wartki potok.
Obiekcje może wzbudzać też sfera językowa książki. Nie ma tu snucia historii, gubienia się w dygresjach, wyczarowywania na oczach czytelnika świata utkanego z drobnych szczegółów, niby nic nieznaczących, ale pozwalających się rozgościć w tej nowej krainie, a z czasem poczuć w niej jak u siebie. Przez zdania przebija wojskowy dryl, surowość, prostota, i czytelnik ma wrażenie, jakby dostał wgląd do generalskiego notesu. Wydaje się, jakby ktoś zwrócił na to uwagę Nadalowi podczas pracy nad książką i ten od pewnego momentu postanowił nadać narracji trochę ludzkiego, uczuciowego wymiaru. Efekt? Cóż, mizerny? Skończyło się bowiem na pompatycznych, wystudiowanych opisach zdarzeń ? nie ma w tej historii krwi, zgrzytania zębów, choć opowiada przecież o ludzkich tragediach. Bohaterowie wydają się wyzuci z emocji ? brak ich w czynach (działanie w afekcie się tu w zasadzie nie zdarza), nie ma ich w dialogach (są suche jak pustynne powietrze). Autor projektuje owe emocje niczym stroje i ubiera w nie postaci ? w opisach i tylko wtedy, gdy są niezbędnym tłem dla konkretnych zdarzeń. Deklaratywne porywy serca bohaterów są dziwnie płaskie i sztuczne. Zdrady tajemnic przechodzą bez echa, od razu zyskując status oczywistości, a nie sensacji (gdzie ten hiszpański temperament, pytam?). Przez to czytelnik ma wrażenie, że obserwuje zdarzenia z lotu ptaka, nie będąc ich częścią, a więc i nie mogąc wejść i wczuć się w historię.
Wojskowy styl i wyzucie z emocji w sposobie narracji broniłoby się jednak, gdyby książka utrzymana była w konwencji reportażu. Niestety, w taki sposób też nie możemy jej potraktować, a i nawet na siłę pod tę kategorię podciągnąć: jak na historyczny reportaż jest tu za mało faktów, nakreślenia społecznych nastrojów i lokalnych zawirowań, brak szerszego tła. Książek Hemingwaya też nie charakteryzuje kwiecisty styl, ale jego opisy wojny domowej w Hiszpanii po dziś dzień potrafią wywołać ciarki. Z posłowia dowiadujemy się jednak, że „Klątwa…” miała potencjał, by stać się następczynią „Komu bije dzwon”. Nadal zafascynowany jest historią południa Włoch i zdarzeń, jakie miały miejsce w tym regionie w trakcie II wojny światowej. I to rzeczywiście widać, bo nagle okazuje się, że wymyślona przez niego opowieść była tylko pretekstem do wprowadzenia na karty książki pewnego wojennego epizodu, który wydarzył się w miasteczku Bari. Skąd ten wniosek? Bo główny motyw książki rozmył się wraz z rozwojem historii: autor nie udziela żadnych odpowiedzi na temat zagadki zawartej w tytule. Ale z drugiej strony wojna jest niczym klątwa dla niezliczonej liczby rodzin ? Palmisanowie nie byli osobliwym wyjątkiem. Koniec końców pozostajemy z uczuciem rozczarowania po lekturze mizernej opowieści o pewnym chłopcu, który rodzi się w czasach, kiedy nie trzeba wymyślać nadprzyrodzonych wyjaśnień dla wszechobecnej śmierci. A na ten temat powstało wiele zdecydowanie lepszych książek.
Katarzyna Figiel
TweetKategoria: recenzje