Komercyjne początki Moebiusa – recenzja komiksu „Blueberry tom 0” Jeana-Michela Charliera i Jeana Girauda

5 marca 2019

Jean-Michel Charlier, Jean Giraud, Jijé „Blueberry tom 0: Fort Navajo. Burza na Zachodzie. Samotny Orzeł. Zaginiony jeździec. Tropem Nawahów”, tłum. Wojciech Birek, wyd. Egmont
Ocena: 7 / 10

Francuski artysta Jean Giraud zaczął pracować nad „Blueberrym” na dekadę przed tym, zanim na skutek fascynacji kontrkulturą i amerykańskim komiksem undergroundowym opublikował pierwsze znaczące prace jako Moebius. Nigdy nie krył, że tworzy westernową serię dla pieniędzy. To był jego najbardziej kasowy projekt. „Blueberry” osiągał 10-krotnie wyższe nakłady niż komiksy publikowane pod pseudonimem Moebius. Jak sam przyznawał, to dzięki pieniądzom zarobionym na przygodach niesfornego porucznika na Dzikim Zachodzie kupił sobie drogi dom w górach i zapewnił artystyczną swobodę, o jakiej wielu biedujących artystów mogło tylko pomarzyć. Można więc powiedzieć, że to pośrednio dzięki „Blueberry’emu” otrzymaliśmy „Feralnego Majora”, „Arzaha”, sagę o Incalu czy „Światy Edeny”. Trudno jednak sprowadzić wszystkie zalety serii jedynie do roli maszynki służącej do pomnażania pieniędzy. To wciąż bardzo przyjemna awanturnicza opowieść ze wzbudzającym sympatię głównym bohaterem i galerią towarzyszących mu postaci.

Tom zerowy, rozpoczynający kolekcję zbiorczych wydań Egmontu, zawiera pięć oryginalnych albumów wydanych już w Polsce przed laty przez nieistniejące wydawnictwo Podsiedlik-Raniowski i s-ka, które w pierwszej połowie ubiegłej dekady próbowało mocno wejść na polski rynek komiksu, inicjując publikację wielu frankofońskich serii i na tym poprzestając. A że nakłady mieli niemałe, sterty niesprzedanych tytułów zalegały później przez długie lata na półkach księgarń z wyprzedażami i tanimi książkami. Stąd też specyficzna numeracja, ponieważ Egmont przez pewien czas wstrzymywał się ze wznawianiem albumów dostępnych niemal wszędzie za grosze, a później w końcu wypuścił je jako tom zero. To najwcześniejsze historie o Blueberrym i świadectwo żywo kształtującego się stylu Girauda. Był on jeszcze wówczas pod dużym wpływem swego pierwszego nauczyciela i mentora, belgijskiego rysownika Jijé. Co więcej, panowie wymieniali się przy pracy. Najpierw Giraud nie wytrzymał stresu związanego z regularnym rysowaniem kolejnych odcinków drugiego albumu pt. „Burza na zachodzie” (które pierwotnie ukazywały się na łamach magazynu „Pilote”) i starszy kolega musiał wesprzeć go pomocą w stworzeniu dziesięciu plansz (28 do 37 plus pierwszy rysunek na planszy 38). Później, przy czwartym albumie pt. „Zaginiony jeździec”, gdy Giraud wyjechał za ocean, Jijé po raz kolejny przybył na ratunek, rysując strony od 17 do 38. Te roszady personalne odbijają się szczególnie na wyglądzie głównego bohatera, który miał przypominać Jeana-Paula Belmonda, ale widocznie obaj artyści zupełnie inaczej widzieli charakterystyczne rysy amanta francuskiego kina. Na tym etapie da się już zauważyć, jak rozwinęła się kreska Girauda, która w piątym i kilku następnych albumach nabierze finezji i dbałości o detal. Tym sposobem artysta ostatecznie dowiedzie, że przerósł swego mistrza. Jijé sam będzie pod wrażeniem jego osiągnięć. Nazwie później swego dawnego ucznia „Rimbaudem komiksu”.

Od strony fabularnej pierwsze albumy „Blueberry’ego”, jakby nie patrzeć – powstałe z górą pół wieku temu, straciły już nieco na świeżości. Bohaterowie częstokroć tłumaczą swoje poczynania, co było znakiem charakterystycznym komiksów z epoki, nie tylko w Europie, ale też w Stanach Zjednoczonych. Mimo tego historia została nakreślona z imponującym rozmachem i rozpisana na pięć 48-stronicowych albumów, które złożyły się na tom zerowy tej edycji. Blueberry, nie chcąc dopuścić do krwawej rzezi między amerykańską armią a posądzonymi niesłusznie o zbrodnie Indianami, musi wykazać się bohaterstwem, niesubordynacją, brawurą, sprytem i celnym okiem. Trudno mu nie kibicować, w końcu popkultura uwielbia uroczych łobuzów i awanturników, którym los uciśnionych nie jest obojętny. Dla koneserów komiksu europejskiego – rzecz obowiązkowa. Dla tych, którzy przede wszystkim cenią dokonania Girauda publikowane pod pseudonimem Moebius – ciekawostka, której nabycie zależne jest od stanu gotówki w portfelu.

Artur Maszota

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje