Kolory morskiego szaleństwa – recenzja komiksu „Wilk morski” Riffa Reb’sa

1 lipca 2024

Riff Reb’s „Wilk morski”, tłum. Paweł Łapiński, wyd. Mandioca
Ocena: 8 /10

„Wilk morski” to odpowiedź na pytanie, jak powinna wyglądać komiksowa adaptacja znanego dzieła literackiego. Niezwykła graficznie wizja, jaką na podstawie powieści Jacka Londona stworzył Riff Reb’s, mocno odbiega od tradycyjnych wyobrażeń na temat marynistycznych historii.

Jack London to jeden z pisarzy dzieciństwa dla dzisiejszego pokolenia pięćdziesięciolatków, być może ostatniego, którego wolnym czasem w młodości nie rządziły nowe formy rozrywki – od filmów oglądanych na kasetach VHS po gry komputerowe. Nie mając dostępu do takich atrakcji, człowiek po prostu pochłaniał dziesiątki książek (i dostępnych komiksów) zarówno polskich, jak i zagranicznych autorów. Z tych zagranicznych czytało się Roberta Louisa Stevensona, Alexandre Dumasa, Jamesa Olivera Curwooda i innych klasyków literatury przygodowej.

Obok wyżej wymienionych autorów sięgało się również po książki Jacka Londona – przede wszystkim „Zew krwi” i „Białego kła”, może jeszcze opowiadania, ale dla młodego czytelnika, takiego jeszcze przed ukończeniem piętnastu lat, inne dzieła Londona, jak „Martin Eden” czy właśnie „Wilk morski”, były literaturą zbyt ambitną. A jeśli nie przeczytało się ich w dzieciństwie, to szansa, że w ogóle do nich zajrzymy, z każdym rokiem malała. Na szczęście bywa tak, że czasami pojawia się niespodziewany impuls, jak w postaci nietuzinkowego „Wilka morskiego” autorstwa Riffa Reb’sa, który być może skłoni potencjalnych czytelników do poznania oryginału, choćby po to, żeby skonfrontować obie wersje.

„Wilk morski” był już wcześniej adaptowany na potrzeby kina i telewizji, bo to z pewnością atrakcyjna tematyka dla tego medium. A jednak to komiks wydobywa z powieści Londona esencję – połączenie marynistycznej przygody ze studium despotycznej osobowości, które przedstawiono za pomocą ekspresyjnej grafiki, z kolorami skupiającymi się na oddaniu najczęściej skrajnych nastrojów postaci, a nie na realistycznym odtwarzaniu rzeczywistości wokół nich. Zapowiada to już zresztą sama okładka z tytułowym bohaterem, który niczym nadczłowiek góruje nad swoim statkiem błąkającym się na oceanie. Niepokojące odcienie zieleni i czerwieni na tej grafice (w środku znajdziemy jeszcze inne kolorystyczne wariacje) tworzą bardziej klimat opowieści niesamowitej niż surowej morskiej historii. Choć właśnie te dwa różne gatunki stara się dzięki formalnym eksperymentem połączyć w swojej adaptacji Riff Reb’s.

Narratorem komiksu jest młody literat Humphrey van Weyden, którego po katastrofie promu wyławia z oceanu załoga „Zjawy”, mająca za kapitana przerażającego Wolfa Larsena. Nienawykły do pracy fizycznej Hump zostaje z automatu wcielony w szeregi załogi i rusza z poławiaczami fok na wyprawę, która jest niczym droga do piekła. Kapitan to furiat i despota w jednym, który uprzykrza rejs podwładnym stojącym na skraju buntu. Jednak określenie „furiat i despota” nie oddaje w pełni jego złożonej osobowości. Narrator odczuwa mieszankę fascynacji i odrazy wobec tego przerażającego, ale zarazem niezwykłego człowieka. Razem z Humpem próbujemy zgłębić psychologicznie skomplikowaną postać kapitana, choć w równym stopniu jesteśmy pochłonięci fabułą. Bo w pewnym momencie na pokładzie pojawia się kobieta. A kobieta na statku z nienawidzącymi się nawzajem mężczyznami może zadziałać jak katalizator, nieprawdaż?

Riff Reb’s nie odtwarza krok po kroku fabuły dzieła Londona (sam określa zresztą swoją adaptację mianem swobodnej), tylko nadaje historii inny estetyczno-narracyjny rytm, oddziałujący na czytelnika niczym rzeczywisty morski sztorm. Nieczęsto zdarzają się tego rodzaju adaptacje literatury (i nie myślę tu jedynie o adaptacjach komiksowych), które rezygnują z wierności oryginałowi i starają się polegać przede wszystkim na możliwościach formalnych własnego medium. W przypadku komiksów ostatnio ta rzecz udała się przy adaptacji „Rzeźni numer pięć” Kurta Vonneguta. Owszem, aktualnie mamy na rynku również wysyp adaptacji klasycznych opowieści niesamowitych, które robią duże estetyczne wrażenie, ale na swój sposób wciąż są to wierne odtworzenia literackiego tekstu. „Wilk morski” pokazuje, że można to robić inaczej, z więcej niż odrobiną twórczego szaleństwa, by wydobyć na wierzch istotne i zarazem zaskakujące niuanse, którymi charakteryzował się pierwowzór.

Tomasz Miecznikowski


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje