Kolejna znakomita ekranizacja Kinga – recenzja serialu „Outsider”

6 sierpnia 2020

„Outsider”, twórca: Richard Price, dys. Galapagos
Ocena: 9,5 / 10

Zaczęło się od filmu „To” Andy’ego Muschiettiego, później przyszły bardzo sprawne „Gra Geralda” i „1927” od Netflixa, a wreszcie i kinowy „Doktor Sen”. Po latach posuchy amerykański król literackiej grozy wreszcie dostał ekranizacje swoich tekstów, na jakie zasługuje. „Outsider” w przebojowym stylu dołącza do tego dumnego grona.

A wszystko zaczyna się od wyjątkowo bestialskiego morderstwa w jednej z małomiasteczkowych, amerykańskich prowincji. Ofiara to kilkuletni chłopiec. Rozszarpany na strzępy, z obrażeniami sugerującymi atak zwierzęcia – gdyby nie fakt, że na miejscu zbrodni śledczy znajdują materiał dowodowy jednoznacznie wskazujący na udział miejscowego trenera baseballu, Terry’ego Maitlanda. Domniemany sprawca zostaje szybko przez stróży prawa ujęty, ale wkrótce potem sytuacja zaczyna się komplikować. Oto bowiem na jaw wychodzą kolejne fakty mówiące o tym, że w czasie zbrodni, Maitland znajdował się zupełnie gdzieś indziej. Tylko że jeden człowiek nie może być w dwóch miejscach naraz, prawda?

Podobnie jak jego książkowy pierwowzór, „Outsider” łączy w sobie elementy rasowego, mrocznego kryminału rodem z innej flagowej pozycji HBO, „Detektywa”, i charakterystycznej dla książek Stephena Kinga paranormalnej grozy. Tam jednak gdzie książka wyraźnie wytracała rezon (co działo się paradoksalnie w tym momencie, gdy miejsce kryminału zastępował horror), serial dopiero nabiera rumieńców. Całość ma powolne, przyciężkawe tempo, racząc nas długimi kadrami na twarze zmęczonych życiem, zasępionych bohaterów i jeszcze podkreślając wisielczy nastrój oszczędną, ale niepokojącą ścieżką dźwiękową. Zagadka wydaje się nie do rozwiązania, z każdym dniem przybywa więcej pytań niż znajduje się odpowiedzi, a żeby ostatecznie rozwikłać tajemnicę niektórzy z bohaterów będą musieli skonfrontować swoje postrzeganie rzeczywistości z czymś, co do tej pory uważali za niemożliwe.

Takie postawienie na metodyczne budowanie klimatu ciągle wiszącego nad głowami bohaterów nieszczęścia i świadomości starcia z siłami daleko przekraczającymi ludzkie możliwości jest w „Outsiderze” strzałem w dziesiątkę, choć nie byłoby możliwe bez dobrze wykreowanych uczestników opowieści. A ci przez scenariusz prowadzeni są wręcz genialnie, za każdym razem sprawiając wrażenie ludzi na których moglibyśmy natknąć się, wychodząc do pobliskiego sklepu. Rozterki, dramaty, wątpliwości – wszystko to w połączeniu z aktorstwem subtelnym na tyle, by emocje odmalowywać nie słowem, a mimiką twarzy i wachlarzem gestów, powoduje, że postaci wykreowanych w „Outsiderze” nie da się nie polubić.

Po części za takie odczucia odpowiedzialny jest też bezbłędny casting. Ben Mendelsohn błyszczy w roli złamanego tragedią sprzed lat detektywa Ralpha Andersona, Cynthia Erivo daje z siebie wszystko, kreując zupełnie różną (ale nie gorszą!) Holly Gibney od tej z „Pana Mercedesa”, Paddy Considine udowadnia, że jest jednym z najlepszych specjalistów od drugiego planu, a reszta obsady, na której wychwalanie po prostu nie starczyłoby tu miejsca, nie tylko dotrzymuje im kroku, ale i ma przynajmniej kilka momentów, w których staje się najważniejszymi punktami historii. Efekt końcowy, szczególnie gdy napięcie sięga zenitu i scenariusz przechodzi do buzujących emocjami i zagrożeniem finałowych momentów, jest wręcz piorunujący – z ręką na sercu, nie pamiętam kiedy ostatnim razem tak bardzo ściskałem kciuki, żeby nikomu nic się nie stało.

„Outsider” to więc serial najwyższej próby. Jasnym jest, że ze względu na stosunkowo mozolnie rozkręcającą się dynamikę narracji nie wszystkim musi się podobać, ale wszyscy ci, którzy na pierwszym miejscu stawiają klimat i zestaw bohaterów, którym chce się kibicować, będą z wielkim prawdopodobieństwem zachwyceni. Świetna ekranizacja dobrej powieści, potrafiąca poprawić to, co nie do końca wyszło w oryginale. Brawa.

Maciej Bachorski

Tematy: , , , ,

Kategoria: film, recenzje