Kolaż kryminalno-polityczny – recenzja książki „Zagrajmy w butelkę” Iana Rankina

23 lutego 2023

Ian Rankin „Zagrajmy w butelkę”, tłum. Magdalena Zubrycka-Wernerowska, wyd. Albatros
Ocena: 7,5 / 10

Czwarty tom serii o Johnie Rebusie przynosi kolejne zagmatwane śledztwo, w trakcie którego szkocki detektyw zacznie wątpić w swój policyjny instynkt. Być może dlatego, że tym razem w sprawę będzie zamieszana również polityka – i to w jej różnych aspektach.

Polityczny skandal oraz zaginięcie – to dwie ważne składowe czwartej odsłony przygód Rebusa. Problem w tym, że coś, co kiedyś szokowało i podgrzewało opinie publiczną, jak przyłapanie znanego polityka w – nomen omen – domu publicznym, dzisiaj już nie robi takiego wrażenia, również na czytelnikach. A taki jest właśnie punkt wyjściowy powieści „Zagrajmy w butelkę”. Podczas policyjnego nalotu na dom cielesnych uciech okazuje się, ze jednym z jego klientów jest znany i ceniony (także przez Rebusa) poseł szkockiego parlamentu, Gregor Jack. Na dodatek wcześniej ktoś dał cynk prasie o policyjnym nalocie, mamy zatem murowany skandal, gdy tylko dziennikarze zobaczą na własne oczy, kogo policja wyprowadzi z przybytku. Tak zaczyna się nowe śledztwo Rebusa, który nie jest jeszcze świadomy, w jak grząski grunt niedopowiedzeń i uników wciągnie go współczucie dla napastowanego przez media posła.

To śledztwo ruszy na całego, kiedy zaginie osoba z otoczenia posła i sprawa zacznie się poważnie komplikować. Coś, co zaaranżował sam komendant Rebusa (znany już czytelnikom cyklu Farmer Watson), czyli ów nalot na dom publiczny, odbije się policji nagłą czkawką. Rozpoczną się naciski, żeby wyciszyć skandal, ale cała sprawa od tego momentu zacznie przypominać wprawioną w ruch śniegową kule, która z każdym nowym elementem będzie się powiększać i wciągać w śledztwo kolejnych podejrzanych. W końcu przybierze takie rozmiary, że nikt nie zdoła zapanować nad feralnym rozwojem wydarzeń, nawet Rebus, który ze swoim wrodzonym uporem i talentem śledczego będzie się starał zapobiec temu, co nieuchronne.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Booklips.pl (@booklips)

W przypadku „Zagrajmy w butelkę” ważniejsza niż kolejne rewelacje wychodzące na jaw podczas dochodzenia jest sama anatomia śledztwa. Im więcej jest w jego obrębie osób, tym trudniej dojść do prawdy, zwłaszcza jeśli ma się do czynienia z ludźmi, którzy kryją siebie nawzajem, bo od dawna pozostawali w przyjacielskich stosunkach. Dostajemy tutaj wątek paczki przyjaciół z młodości, którzy zamieszani są w sprawę skandalu i zaginięcia. Tworzą wokół tego, co się wydarzyło, splot prawdy i fikcji, z jakim Rebus nie miał wcześniej do czynienia. Co ciekawe, ta anatomia śledztwa nie jest jakoś szczególnie porywająca pod względem dostarczanych czytelnikom emocji. To chyba jak na razie najmniej angażujący epizod przygód Rebusa. Rzecz w tym, że pewne refleksje nad przeczytaną fabułą przychodzą do nas z czasem i wtedy już spoglądamy na „Zagrajmy w butelkę” znacznie łaskawszym okiem.

Szczególnie doświadczamy podczas lektury poczucia bezsilności, a ostatecznie i fatalizmu, który pod koniec przepełnia tę powieść. Rebus goni tutaj za prawdą niczym rasowy ogar, ale ta mu stale umyka, również dlatego, że ludzie nie tylko kłamią, ale przemilczają pewne sprawy, unikają konfrontacji bądź każą odczytywać swoje intencje między wierszami. I jest jeszcze polityka, która wkrada się z wielu stron, zarówno od oskarżonych, jak i przełożonych. Nabiera różnych odcieni, mami, wodzi za nos. To po prostu sfera nacisków, która każe zachowywać się w oczekiwany sposób, czasem skutkujący poświęceniem jednej rzeczy dla drugiej.

Jak możemy się domyślać, Rebus nie pasuje do takiego świata, to nie jest jego perspektywa, ale musi brać udział w tego rodzaju teatrzykach, czasem czekając na zrządzenie losu, na przypadek, który odmieni bieg rzeczy. I w ten sposób kryminał zostaje zepchnięty w tej powieści gdzieś na bok, bo bohater więcej uwagi musi poświęcić na lawirowanie między podejrzanymi i mocodawcami. I jest to w wyraźny sposób wyczerpujące, co w jakimś stopniu dotyczy również odczuć czytelnika, który dopiero po czasie docenia ten kryminalno-polityczny kolaż.

Są jednak pewne rzeczy, które się nie zmieniają. Chodzi o książki zawsze obecne w opowieściach o Rebusie, tym razem w postaci skradzionej, cennej kolekcji uniwersyteckiego profesora. No i jeszcze te passusy Rankina, jakby wyjęte z klasyki kryminałów, które ubarwiają postać głównego bohatera. Jak ten o tym, że „zwierzęta domowe wyzwalały w nim zwierzęce instynkty”. Skąd taki cytat? Cóż, Rebusa po prostu podrapał kot, zdarza się. A na deser zostaje jeszcze ostatnie zdanie powieści, które sprawia, że wszystko, co w niej przeczytaliśmy, nabiera z jednej strony niemal metafizycznego, a z drugiej groteskowego wymiaru i potwierdza, że w przypadku serii z Johnem Rebusem mamy do czynienia z czymś więcej niż tylko kryminałem.

Tomasz Miecznikowski


Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: recenzje