Kiedy miłość była herezją – recenzja książki „Nawrócona” Stefana Hertmansa

19 czerwca 2018

Stefan Hertmans „Nawrócona”, tłum. Alicja Oczko, wyd. Marginesy
Ocena: 7 / 10

Niewielką, otoczoną górami prowansalską wioskę na długo przed początkiem rachuby czasu nazywano Górą Jowisza. W XVIII wieku znana była pod nazwą Monilis i liczyła blisko tysiąc mieszkańców, by w końcu na dobre zagościć w atlasach jako Monieux. Przez całe wieki oddawała się we władanie wiatru, słońca, ciszy, trwogi, modlitwy i własnego rytmu czasu, tam biegnącego jakby trochę wolniej. Na wiosnę 1091 roku przybyła w to miejsce para uchodźców – Chamutal i David. Brzemienna dziewczyna była chrześcijanką i arystokratką, chłopak – żydem. Na domiar złego, ubogim żydem. To wystarczyło, by ze szczęśliwych zakochanych stali się ściganymi, poszukiwanymi przez normańskich rycerzy. Rycerzy nasłanych przez jej ojca, gorliwego chrześcijanina, który w imię Bożej miłości był gotów zaszlachtować niedoszłego zięcia, wychodząc z założenia, że Stwórca dużo bardziej oburzony będzie innowierczym mezaliansem niż morderstwem.

Czasy religijnego pokoju zaprowadzonego mieczem przez Karola Wielkiego odchodziły do historii, zastępowane przez bezwład i decentralizację. Coraz częściej słyszało się o prześladowaniu żydów, coraz mocniej wybrzmiewały dawne animozje. Świat, w którym wykluwała się miłość Chamutal i Davida, zmierzał ku katastrofie, ku pęknięciu w historii. Ku epoce krucjat, będących idealnym wentylem dającym upust niepokojom i napięciom. Napięciom, którym można było sobie ulżyć nawet bez większej fatygi i niebezpiecznej wędrówki na wschód. Sam papież Urban wszak stwierdził, że pokonywanie wrogów Pana można uskuteczniać na własnym podwórku. Zwłaszcza że to podwórko gęsto zaludniali żydzi, którzy, w przeciwieństwie do muzułmanów, niespecjalnie byli skorzy do samoobrony. Jakże więc nie wykorzystać tej szansy i nie uzyskać odpustu zupełnego?

Całe wieki później do Monieux trafił Stefan Hertmans, Belg uznawany za jednego z najbardziej cenionych współczesnych autorów piszących w języku niderlandzkim. W jego dorobku znaleźć można zarówno eseje, powieści, jak i tomiki wierszy, zaś wszystkie te formy zbiegają się w najnowszej książce zatytułowanej „Nawrócona”. Nawet jeśli bowiem próżno szukać w tym dziele jakiegokolwiek wiersza, to niektóre fragmenty są ze wszech miar poetyckie, liryczne. Momentami aż za bardzo, wpadając w ckliwość i pretensjonalność. Styl „Nawróconej”, bardzo ubogi w dialogi, jest plastyczny, zaś autor sprawnie odmalowuje przyrodę i wyciszony nastrój spokojnej wsi. Wsi stanowiącej azyl, idealne miejsce do tego, by w walącym się w gruzy świecie, pełnym fałszywych proroków, wojen i pogromów, znaleźć ukojenie. Kiedy jednak Hertmans opisuje początki krucjat i czasy, gdy ciszę przecinały okrzyki: „Deus lo volt!”, usprawiedliwiające każdą zbrodnię, narracja staje się dynamiczna, żywa, pełna napięcia. Autor doskonale stosuje tu kontrapunkt, zestawiając sielankę z piekłem, idyllę z istnym pogromowym pandemonium, nadzieję z rozpaczą. Owa sielanka jest tu tylko i wyłącznie zapowiedzią gehenny, wszystko to zaś umiejscowiono w samym centrum pojęcia samotności. Bo, jak się wydaje, „Nawrócona” to przede wszystkim historia samotności – tej podszytej tęsknotą i tej nasączonej smutkiem i żalem. Samotności, która bywa celem ucieczki, i takiej, od której obsesyjnie próbuje się uciec. Hertmans tropi bowiem ślady szlachetnie urodzonej Normandki, chrześcijanki i, zarazem, sefardyjskiej żydówki, zawsze i wszędzie obcej, nieprzystającej, nie na miejscu. W rodzinnym mieście nie mogła rozporządzać swym losem, zakochana w człowieku, który nie miał prawa poprosić o jej rękę. Małżeństwo chrześcijanki z żydem wykraczało wszak poza mentalne horyzonty stanu wyższego. Ona – wychowana w świecie opowieści o wojowniczych rycerzach, on od obrazu rycerza ze wszech miar odległy. Jego świat stanowiło uniwersum starych pism i introwertycznej nauki. Oboje skazani na samotność we dwoje, na potępienie i niezrozumienie.

Opowieść o Chamutal i Davidzie przeplatana jest współczesną relacją Hertmansa. Autor, osiedliwszy się w Monieux, błądzi po wsi, poszukując najdrobniejszych śladów lokalnej historii. Zatopiony w ciszy, spokoju i stagnacji, bo czas, mimo mijających lat, wciąż biegnie tam dużo wolniej. Może właśnie ów wolniejszy upływ czasu sprzyja temu, by wskrzesić wydarzenia z pozoru dawno już zapomniane, jednak w Monieux wciąż żywe, jakby miały miejsce ledwie kilka lat temu. Hertmans odwiedza ruiny jesziwy, gdzie kochankowie się modlili, dotyka kamieni, których dotykali tysiąc lat wcześniej. Jest coraz dalszy od współczesności, coraz bardziej pogrążony w historii. W pewnym momencie pisze wręcz, że w swojej epoce jest już tylko gościem. Ten, dla którego nie istnieje czas, a liczy się tylko przestrzeń, usiłuje odnaleźć to, co po tysiącu lat nie mogło być widoczne – jakkolwiek karkołomny by to nie był pomysł. Odtwarza trasy wędrówki Chamutal, podejmując próbę jak najwierniejszego zrekonstruowania tułaczki. Od miasta do miasta niesie go przemożne pragnienie, by poczuć obecność bohaterki. Pragnienie przenikające się ze świadomością, że przecież poza jego wyobraźnią, nigdzie już jej nie ma. Że przynależy do przeszłości, w końcu odnalazłszy miejsce, które może uznać za swoje. Jemu zaś pozostaje pogodzić się z tym, że miota się w pogoni za czasem zbyt szybko minionym i za cieniami sprzed tysiąca lat. Od początku Hertmans nie pozostawia jednak żadnych wątpliwości co do końca tej historii, bo przecież takie opowieści nie mogą mieć szczęśliwego kresu. Nie może szczęśliwie kończyć się historia tej, która w imię miłości porzuciła swój dotychczasowy świat, prestiż, bezpieczeństwo, fortunę, swojego Boga, swoich świętych, przyszłość i dobre imię, by stworzyć swoje małe, własne uniwersum. Tej, która dla swojego ukochanego była nawróconą, dla świata zaś – heretyczką. Tej, która podczas konwersji umarła dla swego poprzedniego życia, doskonale zdając sobie sprawę, że to, które teraz ją czeka, jest już niewiele warte.

Mirosław Szyłak-Szydłowski

Tematy: , , , ,

Kategoria: recenzje