Jasna strona zaćmienia

2 września 2012

Fane i Jim „Małe zaćmienia”, Wyd. Timof Comics
Ocena: 7,5 / 10

W życiu każdego człowieka zdarza się taka chwila, kiedy należy odłączyć ryczący pod czaszką sygnał ostrzegawczy i rzucić się na głęboką wodę, na pohybel miernej, lecz wiernej intuicji. Jednym z takich przypadków może być decyzja o lekturze „Małych zaćmień” duetu Fane i Jim.

Umiejętność zrobienia pierwszego wrażenia nie jest najsilniejszą stroną tego komiksu. Nieco enigmatyczny, acz trącący obyczajową nutą, opis kontrastuje tu z niezbyt wyrafinowanymi rysunkami rodem z pulpowych tytułów produkowanych taśmowo ku uciesze periodyków pokroju „Fantasy Komiks”. Gęstość dialogów mogąca przyprawić o zgrozę miłośnika komiksów kontrastuje z ceną mogącą przyprawić o zgrozę miłośnika literatury. Jeśli dodać jeszcze fakt, że to bodaj pierwsza na naszym rynku powieść graficzna z prawdziwego zdarzenia, pochodząca z kraju, gdzie normą są czterdziestoośmiostronicowe albumy, których autorzy skupiają się bardziej na wizualnej niż literackiej stronie opowieści, to nic dziwnego, że przedzakupowa konsternacja może być najczęściej spotykaną reakcją. Okazuje się jednak, że niesłusznie.

„Małe zaćmienia” to opowieść o grupie starych przyjaciół ze studiów, którzy decydują się obejrzeć wspólnie zaćmienie słońca w malowniczo położonym domu na obrzeżach niewielkiego miasteczka. Wszyscy zbliżają się do czterdziestki, a co za tym idzie nachodzi ich ochota, żeby przedefiniować swoje życie na nowo. Wspólne spotkanie stanie się pretekstem do wyciągnięcia paru niegłupich refleksji, zwłaszcza, że jeden z przyjaciół ? zamiast żony ? zabrał na wyjazd poznaną przez Internet młodziutką „koleżankę”, małżeństwo drugiego zaś zawisło na włosku, a oliwy do ognia dolewa przybyła na miejsce główna sprawczyni kłopotów, czyli piękna Helena.

Fane i Jim przerabiają ów damsko-męski galimatias godny ostatnich produkcji Allena na próbę egzystencjalnej terapii spod znaku Nicka Hornby’ego bądź Marka Lindquista. Chociaż muzyki nie uświadczymy tutaj za wiele, to jednak bohaterowie znajdują się na podobnych życiowych zawijasach. Są już za starzy na postkoledżowe rozterki, ale za młodzi na utożsamianie się z kryzysem wieku średniego. Im to jednak nie przeszkadza. Wydają się przedstawicielami pokolenia, które kryzys przeżywać będzie przez całe życie. Znaleźli się w pułapce – chcieliby pełni szczęścia, ale nie potrafią zrozumieć, że żaden wybór, żadna opcja takiej fanaberii nie zapewnia. Aby pochwycić wyparowujący z siłą kremu przeciwzmarszczkowego sens istnienia, „potrzebują” od czasu do czasu „małego zaćmienia” rozsądku – przelotnego flirtu albo romansu. I chociaż nie czyni to ich wcale szczęśliwszymi, przynajmniej daje odrobinę zapomnienia od przytłaczającego brzemienia egzystencji.

O podobnych kryzysach zdecydowanie lepiej czytać, niż przeżywać je na własnej skórze. W tym względzie komiks Fane?a i Jima spełnia jeszcze jedną rolę, terapeutyczną. Bez względu na to jak wygląda nasza własna historia, po zakończonej lekturze możemy poczuć się oczyszczeni, usprawiedliwieni lub otrzeźwieni. Wyborów jest tyle, ile osób i charakterów. Czemuż by więc nie zignorować pierwszego „czytelniczego” wrażenia i nie pozwolić sobie na „małe zaćmienie” w postaci lektury komiksu? Ze wszystkich małych zaćmień tego będziemy żałować w życiu najmniej.

Artur Maszota

Gdzie kupić:
Kup komiks w księgarni Selkar
Kup komiks w księgarni Lideria

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje