Imigrancki blues – recenzja książki „Dendryty” Kallii Papadaki

22 maja 2020

Kallia Papadaki „Dendryty”, tłum. Ewa T. Szyler, wyd. Wyszukane
Ocena: 7 / 10

Camden w stanie New Jersey, tuż nad rzeką Delaware, połączone dwoma mostami z leżącą od niego na wschód Filadelfią. Założone w XVII wieku, według stanu na 2000 rok liczy niemal 80 tysięcy mieszkańców. Wielu z nich jednak żyje na granicy ubóstwa, ponieważ to jedno z najbiedniejszych miast w całych Stanach, z bardzo wysokim wskaźnikiem przestępczości – chociaż w ostatnich latach zaczyna się to wreszcie poprawiać.

W pierwszych dekadach XX wieku Camden przeżywało przemysłowy rozkwit, było też prawdziwym tyglem kulturowym, zaludnionym przez imigrantów, w szczególności tych pochodzących z Hiszpanii, Włoch i Grecji, walczących w pocie czoła o realizację swojego amerykańskiego snu. „Dendryty” śledzą losy takiej właśnie greckiej rodziny od 1919 do 1982 roku; od momentu, gdy protoplasta rodu, Andonis Kabanis, przybywa do nowej ojczyzny i krok po kroku próbuje budować przyszłość w niełatwej rzeczywistości, bez konkretnego zawodu i znajomości języka.

Powieść Kallii Papadaki rozprawia się z mitem amerykańskiego snu bezlitośnie, chociaż bez wielkich słów i dramatycznych wydarzeń w tle. Przede wszystkim zaś rozprawia się z tymi, którzy ten mit budują. Jej bohaterowie to ludzie pełni słabości i wad, niepewni własnego miejsca w świecie, z zaburzonym poczuciem tożsamości. Wydają się nigdzie do końca nie przynależeć. Mimo upływu lat wciąż pozostają obcymi w Stanach, ten sam upływ lat odebrał im jakiekolwiek związki z rodzinną Grecją. Mogą działać wyłącznie w teraźniejszości, jakby ich korzenie gdzieś zniknęły, czy wręcz nigdy nie istniały. To jednak bardziej cecha charakteru niż pochodzenia. Pasierbica Basila, syna Andonisa Kabanisa, cierpi z powodu nieprzystosowania i zagubienia dlatego, że jest zbuntowaną, niezbyt akceptowaną przez rówieśników nastolatką, nie zaś dlatego, że jej ojczym ma greckie korzenie. Narodowość męża nie nakłada się też bezpośrednio na nieprzystosowanie i zagubienie jej matki Susan – u niej wypływają one raczej z niemożności ustalenia, czego tak naprawdę sama pragnie. Pierwszy osiadły w Ameryce Kabanis, ojciec Basila, nie ma w sobie nic z bohatera, nic z wzoru. Pod żadnym względem: odnosi sukces, ale umiarkowany, a potem znów popada w biedę. Jego decyzje są moralnie wątpliwe, bo jest chwiejny jak chorągiewka na wietrze. Poślubia piękną kobietę, a ich małżeństwo opiera się na przemocy i wzajemnym unieszczęśliwianiu. Ona pije, on fantazjuje o wyidealizowanym synu, który przejmie interes i będzie kontynuował tradycję, a potem z rozczarowaniem odkrywa, że Basil z tymi wyobrażeniami nie ma kompletnie nic wspólnego. Słabość ojca, dramat matki, niestabilność rodzinnego domu i poczucie wykorzenienia ciążą na całym dorosłym życiu Basila, który wiecznie się boi. Lęka się finansowych zobowiązań, ciężaru odpowiedzialności, nie potrafi nawet być w pełni szczery wobec własnej żony. Ona zresztą odpłaca mu podobną nieszczerością z nawiązką. I do tego dochodzi jeszcze wychowanie Leto, która weszła właśnie w najbardziej buntowniczy okres życia, czas burzy i naporu, a nigdy nie była łatwym, przyjemnym w obejściu dzieckiem. Ta rodzina, mimo zewnętrznych pozorów zgrania, to tykająca bomba. Nikt tam nie potrafi z nikim szczerze rozmawiać, żyją wczepieni w siebie, mamiąc się tylko złudzeniem, że w każdej chwili potrafiliby odejść. To jednak wymaga podjęcia decyzji, a podjęcie decyzji wymaga z kolei odwagi. Łatwiej więc żyć z dnia na dzień, unosić się na fali, odkładając wszystko na jutro, pojutrze i przyszły miesiąc.

Wszystko to razem sprawia, że bohaterów „Dendrytów” trudno polubić. W gruncie rzeczy są mocno irytujący w swojej wyuczonej bezradności i chciałoby się nimi mocno potrząsnąć. Taka konstrukcja powieści z punktu widzenia czytelnika to trochę miecz obosieczny. Z jednej strony zdajemy sobie sprawę, że powinniśmy współczuć Basilowi, jego matce i nawet ojcu – ciężkiego życia, wyszarpywania ochłapów czegoś, co z trudem można by nazwać szczęściem, pułapki niezrozumienia i emocjonalnego chłodu, wreszcie tragedii, na którą na pewno nie zasłużyli. Ale nie jest to łatwe, ponieważ nie da się do nich przywiązać i wzbudzić w sobie poczucia solidarności. Owszem, dzięki temu zapewne można lepiej poczuć alienację towarzyszącą niejednemu przedstawicielowi pierwszego, drugiego czy nawet trzeciego pokolenia imigrantów, ale też trudniej w pełni emocjonalnie zaangażować się w życie bohaterów. Autorka jest tak daleka od idealizowania, jak to tylko możliwe. Idzie na przekór. Mogłaby przecież pokazać przyzwoitych, ciężko pracujących Greków, niesłusznie skazanych na poniewierkę tylko ze względu na pochodzenie, a jednak przedstawia ludzi słabych – nie złych, nie niegodziwych, ale do bólu przeciętnych i ograniczonych przez własne wady, których nie próbują nawet pokonywać. „Dendrytów” nie czyta się zatem lekko, również z uwagi na samą konstrukcję – długie bloki tekstu, szybko przeskakujące skojarzenia, przypominające miejscami swobodny strumień świadomości. Trzeba wciągnąć się w ten rytm na tyle, by towarzyszyć bohaterom w ich mnożących się obserwacjach, przy czym za tymi obserwacjami nie idą konkretne działania. Tam, gdzie chciałoby się widzieć sukces, następuje – nawet nie porażka, po prostu zawieszenie. Tam, gdzie powinna nastąpić konkretna deklaracja, widać tylko pustkę.

To dobra powieść, naprawdę dobra i świeża, zwłaszcza jako bezceremonialna dekonstrukcja imigranckich mitów i stereotypów, ale jednak czegoś w niej brakuje, jakiegoś wykończenia, dodatkowego akcentu, mocniejszego wybrzmienia. Im bliżej finału, tym bardziej robi się letnio, jakby wszystko zastygało. To co prawda dobrze oddaje zastój doświadczany przez samych bohaterów, niezdolnych do podjęcia zdecydowanych kroków mimo deklaracji, ale dla czytelnika jest, z braku lepszego słowa, trochę usypiające. Odrobinę więcej wyrazistych emocji na sam koniec sprawiłoby, że książka mogłaby mocniej zakotwiczyć się w pamięci. Niemniej skłania do refleksji i bez dwóch zdań jest lekturą godną uwagi.

Karolina Chymkowska

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje