Granice matczynej miłości – recenzja książki „Demon” Wojtka Miłoszewskiego
Wojtek Miłoszewski „Demon”, wyd. W.A.B.
Ocena: 7,5 / 10
Wojtek Miłoszewski po raz kolejny udowadnia, że potrafi poruszać emocje w sposób brutalnie szczery i głęboko ludzki. „Demon” to opowieść o macierzyństwie wystawionym na najcięższą próbę i krańcach ludzkiej desperacji w nierównej walce o własną przyszłość.
Miłoszewski jest autorem wszechstronnym, który sięgał już po political fiction, kryminał czy dramat obyczajowy. W najnowszej książce wprowadza zaś elementy nadnaturalnej grozy – i robi to z zaskakującą lekkością.
W „Demonie” akcja startuje bez zbędnych wstępów. Główna bohaterka, Pola, jest kobietą sukcesu. Właśnie ma odebrać zasłużony awans w prestiżowej korporacji, w której pracuje od lat. Zorganizowana i skuteczna – wydaje się, że osiągnęła pełną kontrolę nad swoim życiem. Ale Miłoszewski już od pierwszych stron daje do zrozumienia, że to tylko fasada. Gdy podczas kluczowego spotkania do sali konferencyjnej wpada zakrwawiony syn Poli, cały misternie budowany przez nią porządek rozsypuje się w pył. Od tego momentu rozpoczyna się powolny, bolesny upadek kobiety, w trakcie którego przekona się, jak wiele jest w stanie poświęcić, by ratować kogoś, kogo kocha.
Miłoszewski doskonale prowadzi bohaterkę na krawędź załamania. Każdy kolejny rozdział to cios, który nie tylko testuje jej wytrzymałość, ale również cierpliwość czytelnika. Autor zdaje się wręcz prowokować, byśmy w końcu – razem z Polą – chcieli krzyknąć „dość!”. Widzimy matkę, która miota się między instynktem opiekuńczym wobec własnego dziecka a rosnącą bezsilnością. Odpowiedzialność za katastrofy, jakie na nią spadają, zdaje się oczywista – to syn, który ignoruje matczyną miłość, będąc niejako uosobieniem wszystkiego, co podważa sens rodzicielskiej ofiarności. Miłoszewski jest w portretowaniu bohaterów skuteczny do tego stopnia, że w pewnym momencie trudno nie pomyśleć: „kobieto, ocknij się wreszcie”. Jednocześnie też nie zapewnia łatwych rozwiązań, zmuszając do konfrontacji z niewygodnymi pytaniami o to, jak daleko można się posunąć w imię miłości i jak wiele znieść przez kogoś tylko ze względu na więzy krwi.
Te pytania kierują historię dalej, ku rejonom, w których dramat psychologiczny zaczyna stapiać się z horrorem. Choć sam pomysł jest ryzykowny, to rozwija się w sposób naturalny, bez nachalnego tłumaczenia całej sytuacji. Zamiast komplikować narrację, autor skupia się na emocjonalnym napięciu i na samej akcji. To właśnie wtedy „Demon” nabiera rozpędu – fabuła staje się coraz bardziej dynamiczna, a rzeczywistość Poli coraz mniej stabilna.
Dzieje się tak dlatego, że Miłoszewski pozwala swojej wyobraźni zaszaleć. Zabiera bohaterkę w podróż przez czas i przestrzeń niczym w „Efekcie motyla”, zmuszając ją do powtarzania dramatycznych decyzji, do poprawiania błędów, do rozpaczliwego poszukiwania sposobu, by odzyskać syna. To konstrukcja, która mogłaby łatwo wymknąć się spod kontroli, ale autor panuje nad nią z precyzją. Nie daje pełnych odpowiedzi, raczy jedynie skrawkami informacji, pozwalając, by poczucie dezorientacji ogarniało nie tylko Polę, ale i czytelnika. Każdy powrót, każda próba naprawienia przeszłości wydaje się coraz bardziej desperacka – jakby bohaterka grzęzła w labiryncie własnych emocji.
Wprawdzie „Demonowi” ostatecznie bliżej do mrocznej fantastyki niż do czystego horroru, siła powieści leży w jej atmosferze. Miłoszewski znakomicie oddaje stan umysłu kobiety doprowadzonej na skraj desperacji. Sceny pełne napięcia ustępują miejsca chwilom ciszy, gdy Pola próbuje zrozumieć, kim się stała i czy walczy jeszcze o syna, czy już tylko z własnym sumieniem. To właśnie ta emocjonalna głębia odróżnia „Demona” od większości współczesnych dreszczowców – zamiast grać wyłącznie na sensacji Miłoszewski koncentruje się na człowieku, który pod wpływem bólu traci kontakt z tym, co racjonalne.
Jeśli mówi się zatem, że matczyna miłość nie zna granic, to Wojtek Miłoszewski postanawia to przetestować, poddając swoją bohaterkę serii coraz okrutniejszych prób. Efekt jest poruszający: historia, która zaczyna się jak dramat obyczajowy, kończy się jako metafizyczna opowieść o poświęceniu, winie i potrzebie przebaczenia. To książka, która boli, ale i wciąga – jest intensywna emocjonalnie, pełna napięcia i niewygodnych pytań. „Demon” pokazuje, że Miłoszewski wciąż potrafi zaskoczyć – i że w jego pisarstwie najstraszniejsze są nie potwory z innego świata, lecz te, które nosimy w sobie.
Maciej Bachorski
Kategoria: recenzje















