Granatem w fasadę – recenzja książki „Bogowie pokazują klaty” Billa Gastona

13 września 2019

Bill Gaston „Bogowie pokazują klaty”, tłum. Krzysztof Majer, Kaja Gucio, wyd. Marginesy
Ocena: 8 / 10

„Bogowie pokazują klaty” Billa Gastona to momentami bardzo absurdalne opowieści o samotności, od której ucieka się w ułudę, idealizację, marzenia – samotności w tłumie i samotności we dwoje. Opowieści o tych, którzy są nękani brakiem wiary w siebie, zmuszeni do kurczowego uchwycenia się czegokolwiek, by tylko utrzymać się na powierzchni, nieważne, czy to będzie poezja, muzyka czy świat fikcji. I wreszcie, opowieści o ludziach trawionych tandetną śmiercią, przytłoczonych przez rozgoryczenie, ale niepozbawionych nadziei, wspartych na czymś, co dla innych zdawałoby się całkowicie irracjonalne. Autor znakomicie oddaje atrofię – więzi czy umiejętności rozmowy. Atrofię nierzadko stopniową, efemeryczną, czasem trudną do wychwycenia, bo przecież ciężko jest zauważyć brak, jeśli coś gaśnie po cichu. Gaśnie, pozostawiając ból fantomowy po więzi, o której jeszcze niedawno nie mieliśmy nawet pojęcia.

Bill Gaston jest kanadyjskim pisarzem, który tę „kanadyjskość” podważa, tłumacząc, że bliżej mu jest do Kolumbii Brytyjskiej niż do Toronto, gdzie zresztą dorastał. Kształcił się na Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej, obecnie wykłada twórcze pisanie, grywa w hokeja, łowi łososie i pisze powieści, opowiadania, dramaty, książki non-fiction, a nawet wydał tomik poetycki. Dotychczas ukazało się siedem jego zbiorów opowiadań, za które otrzymał m.in. Victoria Book Prize i ReLit Award. Dzięki oficynie Marginesy w końcu i na rodzime półki księgarskie trafiło dziewiętnaście krótkich form Billa Gastona, zebranych w tomie „Bogowie pokazują klaty”. Jest to publikacja tym bardziej interesująca, że na potrzeby polskiego czytelnika wyboru dokonał Krzysztof Majer, który wraz z Kają Gucio w rewelacyjny wprost sposób przełożył prozę Gastona.

Gaston wspominał, że na jego wrażliwość literacką wpłynęli Munro, Glover, Saunders, Kesey, bitnicy, Martin Amis i Lowry, zaś te jego bardziej abstrakcyjne, groteskowe opowiadania przywodziły mi na myśl Topora, a nawet i Gombrowicza. Doskonale widać w nich, że czerpie od tych mistrzów, niepokojąc, bawiąc i intrygując. Niesamowicie wprost gra nastrojem, świetnie operując emocjami i bawiąc się afektem bohaterów; smutne fragmenty niejednokrotnie przeplatane są absurdem, zaś melancholia miesza się z dość czarnym i momentami okrutnym humorem. Humor ów podlewa autor smutkiem, tragizm miesza się tu z niedorzecznością, a miłość – z farsą. W jego opowiadaniach atmosfera z każdym zdaniem gęstnieje – a to coś się rzuca cieniem na pozorną idyllę bohaterów, a to coś wisi w powietrzu, zaś napięcie jest coraz bardziej wyczuwalne. Z pozoru mało istotne wydarzenie może być u Gastona przyczynkiem, jeśli nie do wielkich przemian, to do fundamentalnych pytań, refleksji, wniosków, albo choćby drobnej ekspiacji, tak czasem potrzebnej we wszechogarniającej szarzyźnie.

Jedni jego bohaterowie uczestniczą w kontuzjogennym biegu od pierwszego krzyku do ostatniego oddechu odziani w solidne ochraniacze, inni postanawiają zaś je zdjąć, nadzy, podatni na zranienia, ale przynajmniej mogący powiedzieć u kresu: „żyłem”. Zarówno jednych, jak i drugich autor darzy jednak sympatią. Jest wręcz dla nich czuły, kibicuje im, rozumie i wybacza wszelkie pomyłki oraz błędne decyzje. Gaston ślizga się więc między motywami i bohaterami, nie dając im spełnić marzeń lub, co gorsza, spełnić je pozwalając. Czasem jest ukojeniem, częściej – granatem wrzuconym w sam środek fasadowej, pękającej w szwach mieszczańskiej rodziny, tego skomplikowanego mechanizmu, w którego strukturę wpisany jest rozpad. Zagląda do salonów i łóżek, pozwalając zrozumieć, że dostrzeżenie granic czyjegoś umysłu to coś znacznie gorszego niż znudzenie się ciałem. Wpada tam, gdzie dotychczas powszedniość działa się między słowami, po czym uwypukla, wydobywa na wierzch to, co było skrywane, przemilczane lub, w najlepszym razie, wyszeptywane.

Gastona charakteryzuje znakomity słuch środowiskowy – styl zmienia się w zależności nie tylko od tego, kto jest narratorem, ale i od proweniencji bohatera; tu pozostaje oddać głębokie ukłony przed wspomnianymi tłumaczami. Jak napisał Krzysztof Majer w posłowiu, postaci Gastona zazwyczaj czegoś pragną, czegoś się domagają, są świadome niepełności swego losu. Dodać warto, że pragną żyć godnie, ale nie potrafią zdefiniować, czym w zasadzie ta godność miałaby być. Dążą do jednoznacznej, zero-jedynkowej prawdy, pragnąc zrozumieć życie i pojąć jego sens. Jednym słowem, nie czynią niczego innego, co usiłuje robić większość z nas, rozkrzyżowanych między grzebaniem przeszłości a nadzieją na lepsze jutro. Być może również dlatego owe Gastonowskie krótkie formy tak znakomicie się czyta – jego bohaterowie są nam bardzo bliscy, zaś autor, jak wspomniałem, wbrew pozorom bardzo ich lubi. Nawet jeśli rozszarpuje ich powszedniość, by postawić ich wobec tego, co z owej powszedniości pragnęliby za wszelką cenę wyprzeć.

Mirosław Szyłak-Szydłowski

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje