Gdzie te dzieciaki? – recenzja książki „Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki” Marcela Pagnola
Marcel Pagnol „Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki”, Wyd. Esprit
Ocena: 8 / 10
Gdzie te dzieciaki, co wolny czas spędzały na dworze, miały zwariowane pomysły i szanowały swoich rodziców? Można je jeszcze znaleźć w książce Marcela Pagnola, „Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki”, opowiadającej o dawno minionej epoce, w której przyszło dorastać francuskiemu pisarzowi.
„Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki” to dwie pierwsze części autobiograficznego cyklu „Wspomnienia z dzieciństwa”, prozatorskiego debiutu Pagnola, który można przyrównać do dobrego gatunkowo wina. Dojrzewał on bowiem we francuskim autorze – parającym się przez całe życie dramatopisarstwem oraz reżyserią filmową i teatralną – bardzo długo, niemalże do samej śmierci. A przy tym zachował odpowiednią świeżość.
Książka „Chwała mojego ojca…” daleka jest bowiem od rozliczeniowego, rozżalonego tonu „staruszka”, rozpamiętującego swą utraconą młodość. To słoneczna, pogodna i pełna humoru opowieść o perypetiach małego Marcela i jego świty, czyli rodziny, przyjaciół oraz nauczycieli, z przepiękną Prowansją w tle. Beztroski, ale niemający nic wspólnego z kiczowatą sielanką, obraz, za którym zatęskniłby niejeden współczesny dorosły, a może nawet i dzieciak?
Marcel zamiast zabijać przed monitorem wirtualne potwory, korzysta bowiem z prawdziwego życia. Śledzi na niebie kuropatwy skalne, zastawia pułapki na ptaki, urządza polowania na cykady i odbywa niedozwolone wędrówki wzdłuż brzegu kanału. Zaś kiedy trzeba odpocząć, siada w cieniu sosny i pałaszuje specjały przygotowane przez mamę. I gdyby nie nadchodzący rok szkolny oraz pojawiający się znienacka strażnik, oszalałby chyba z radości.
Oprócz niespożytych pokładów dziecięcej energii obraz francuskiego pisarza zawiera w sobie jednocześnie wiele ciepła, ulokowanego w samym serduchu. Mamy więc miłość do rodziny (Pagnol składa wręcz hołd swoim bliskim, a szczególnie ukochanej, pięknej matce) oraz prawdziwą, młodzieńczą przyjaźń, jaka łączy głównego bohatera z Lili.
Ta urocza i lekka książka przypomina jednak bombę z opóźnionym zapłonem. W zakończeniu autor serwuje czytelnikowi mało optymistyczne, ale bardzo życiowe przesłanie, które burzy wypracowane dotychczas status quo. A my przypominamy sobie, kto jest faktycznym narratorem powieści – nie mały, ale podszywający się pod niego „duży” Marcel.
Doświadczony wiekiem opowiadacz ujawnia się również z impetem na początku powieści, rozwodząc się, by nie powiedzieć – przynudzając, na niezrozumiałe dla dziecka tematy, jak chociażby wpływ francuskiego szkolnictwa na wychowanie młodzieży w duchu antyklerykalizmu (później jednak przestajemy o nim myśleć, zagłębiając się w nurcie właściwej historii).
I to właśnie różni dwie pierwsze części cyklu o Marcelu od porównywanej do niego serii o Mikołajku René Goscinny’ego – skierowanej, bądź co bądź, do dużo młodszego czytelnika. Zamiast krótkich historyjek Pagnol oferuje nam bogatą w szczegóły, w równym stopniu humorystyczną, co i poetycką opowieść, której nigdzie się nie spieszy (choć na starcie powinna nabrać nieco więcej tempa). To co zaś łączy oba dzieła, to chociażby galeria charakterystycznych postaci, przedstawionych w zabawny, a zarazem ironiczny sposób oraz zilustrowanych przez jedną i tę samą osobę, czyli Jeana-Jacques’a Sempé.
Na okładce „Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki” widzimy sympatycznych, kolorowych ludzików, zajętych swoimi sprawami jak gdyby nigdy nic. Aż nie chce się wierzyć, że ten cały Pagnolowski świat już dawno nie istnieje. Tak samo jak nasze dzieciństwo…
Emilia Dulczewska-Maszota
TweetKategoria: recenzje