Fascynująca sztuka przetrwania – recenzja książki „Stacja Jedenaście” Emily St. John Mandel

17 stycznia 2016

Stacja-JedenascieEmily St. John Mandel „Stacja Jedenaście”, tłum. Magdalena Lewańczyk, wyd. Papierowy Księżyc
Ocena: (brak)*

Umowna granica oddzielająca najważniejsze chwile życia często przebiega w nas samych. Świadczą o tym ekstremalne uczucia czy kontrowersyjne decyzje. Emily St. John Mandel w swojej „Stacji Jedenaście” sprawiła, że zasygnalizowane kwestie mają nieprawdopodobną siłę wyrazu. Zwłaszcza gdy na Ziemi dokonała się apokalipsa, a ocaleni próbują stworzyć nowego ducha wyniszczonej cywilizacji.

Kanadyjska autorka potrafiła fenomenalnie uchwycić moment, w którym rzeczywistość zmienia się gwałtowanie i nieodwracalnie. Wszystko za sprawą wirusa, tajemniczej epidemii zbierającej śmiertelne żniwo na całym globie. Populacja ograniczona do procenta ludności pozostaje w sytuacji moralnego chaosu, zniszczonego dziedzictwa, zwyczajnej niepewności o przyszłość. Zarówno swoją, jak i przede wszystkim kolejnych pokoleń.

Z pewnością „Stację Jedenaście” można byłoby zakwalifikować jako powieść drogi. Bohaterowie żyjący w postapokaliptycznym świecie jutra muszą samodzielnie odszukać drogowskazy – nie tyle terytorialne, co etyczne. Fascynujące jest jednak nie tylko jak, ale też kto stanie przed tym zadaniem. Wędrujący artyści grupy „Symfonia” spełniają poniekąd działanie misyjne. Wystawianie dramatów Szekspira jest bowiem traktowane jako swoiste katharsis dla ocalałych.

Mandel wykazała się w tym aspekcie świetną intuicją, dlatego że wydarzenia rozpisane na tle poświęcenia dla sztuki zyskują podwójną wartość. Z jednej strony obserwujemy zawiązywanie się wspólnot rozciągniętych na obszarze Wielkich Jezior Ameryki Północnej, z drugiej zaś dostrzegamy osobiste, bardzo kameralne historie zespołu pasjonatów. Jedną z głównych bohaterek jest Kirsten, nastoletnia dziewczyna, która jak przez mgłę pamięta miniony świat.

Interesująco wypada zresztą także problematyka pamięci. Wszystko za sprawą kompozycji całej powieści, jako że wyróżnić trzeba w niej dwa plany narracyjne – postapokaliptyczną współczesność i refleksyjne retrospekcje poświęcone rzeczywistości przed epidemią. Dzięki takiemu zabiegowi udało się zobrazować być może banalny, ale ze swej samej natury wyjątkowy fakt: śmierć człowieka jest jego osobistą apokalipsą. Tym gorszą, jeśli życie było nieszczęśliwe.

Od takiego wydarzenia zaczyna się zresztą sama książka. Postać Arthura Leandera, aktora umierającego na deskach teatru, jest równoczesnym sygnałem co do wymowy i sensu „Stacji Jedenaście”. Intencją autorki z całą pewnością nie było drobiazgowe przedstawienie samej epidemii, lecz efektów jej działania. Dramatycznych rozstań, kontrowersyjnych wyborów. Granicy, która przebiega w nas samych, a którą najlepiej widać w postaciach dzieci odartych z niewinności.

„Stacja Jedenaście” bynajmniej nie stanowi monotonnego ciągu filozoficznych rozważań. Elementem napędzającym akcję jest w tym przypadku konfrontacja z Prorokiem, przywódcą religijnej sekty terroryzującej miasteczka. Jeden z nielicznych zarzutów, jaki można byłoby wyartykułować w kontekście całego utworu, wiąże się jednak właśnie z tym wątkiem. Kanadyjka bazuje na schematycznym przedstawieniu fanatyzmu, który nie zaskakuje, a niestety nieco nuży.

Pozostałe elementy obmyślane przez Mandel już nie zawodzą. Bodaj największą wartością historii jest swoboda w mieszaniu porządków – czasowych i przestrzennych. Dynamika wydarzeń: wspomnienia popularnego aktora, marzenia dziewczynki, plany i droga przez mękę ratownika medycznego, który zostaje później liderem małej społeczności. We wszystkim tym nie ma przypadku, a poszczególne wątki znajdują fabularne uzasadnienie. Drogi obcych ludzi potrafią się przeciąć…

Emocjonalny przekaz „Stacji Jedenaście” zawiera się już w samym tytule, z racji tego, że odnosi się on do komiksu stworzonego przez jedną z głównych bohaterek, żonę Leandera. Swobodne przenikanie się sztuki i życia, marzenia, które zamieniane są w plany, i światełko nadziei dla ocalałych – Emily St. John Mandel stworzyła fascynującą, melancholijną opowieść, która trzyma w napięciu, rozbudzając pytania o ulotne piękno. Dziedzictwa, tradycji, miłości. Niezależnie od wszystkiego.

Marcin Waincetel

*Nie poddajemy ocenie książek, które ukazały się pod naszym patronatem.

Tematy: , , , ,

Kategoria: recenzje