Fantastyczna apokalipsa i nieziemska przyjaźń – recenzja serialu „Dobry omen”

23 grudnia 2019

„Dobry omen”, reż. Douglas Mackinnon, scen. Neil Gaiman, dys. Best Film
Ocena: 8,5 / 10

Nikt nie spodziewał się hiszpańskiej Inkwizycji – przekonywali swego czasu członkowie brytyjskiej grupy Monty Python. Zaskakująca może być również zagłada rodzaju ludzkiego – zdają się twierdzić na kartach książki „Dobry omen” pisarze Terry Pratchett i Neil Gaiman. Czynią to w sposób wyjątkowo dowcipny i pomysłowy. Literacka wizja doczekała się niedawno telewizyjnej adaptacji, która dorównuje pierwowzorowi, a czasami nawet go przebija.

Powieść stanowiąca wynik współpracy pomiędzy dwójką popularnych brytyjskich pisarzy to również owoc niezwykłej przyjaźni. Pratchett i Gaiman poznali się w połowie lat 80. w chińskiej restauracji. Ten pierwszy był pisarzem z dwoma książkami na koncie, który właśnie miał udzielić pierwszego wywiadu, ten drugi był dziennikarzem, który przyszedł go przepytać. Podczas rozmowy często śmiali się z tych samych rzeczy, dlatego szybko nawiązała się między nimi nić sympatii. W 1987 roku Gaiman wpadł na pomysł historii, która łączyłaby fantastykę z angielskim humorem. Napisał 5 tysięcy słów i wysłał tekst do kilku znajomych z prośbą o opinię. Odezwał się Pratchett i powiedział, że wpadł na to, co będzie dalej, dlatego panowie postanowili kontynuować pisanie wspólnie.

W „Dobrym omenie” ukazano nam początek końca świata. Jednym z głównych motywów jest nadejście Antychrysta, którym ma być nastoletni chłopiec o imieniu Adam. Kolejny to szczególna przyjaźń, która od wieków łączy anioła Azirafala oraz demona Crowleya. Jeden jest sługą niebios, drugi – przedstawicielem piekieł. Mają wspólny cel: nie chcą dopuścić do Apokalipsy. Bo Ziemia to według ich oceny całkiem sympatyczne miejsce do życia. Szkoda zatem, aby zostało ono definitywnie unicestwione.

Gaiman i Pratchett z wielką dawką ironii parodiują filmowego „Omena” (rdzeń fabuły jest bliźniaczo podobny), przy okazji odwołując się do innych mniej lub bardziej znanych dzieł kultury popularnej. Kto wie, czy serial BBC – w Polsce dostępny dzięki staraniom Best Film – za jakiś czas nie zyska miana kultowego, podobnie jak sama powieść. Bo jest w nim wszystko, co najlepsze w pisarstwie dwójki Brytyjczyków.

Biblijne proroctwo nie tyle trwoży, co bardziej bawi, ale trudno traktować je w kategoriach obrazoburstwa. Chodziło po prostu o dowcipne uchwycenie tematu, o czym dowiadujemy się już z pierwszych słów wypowiedzianych w serialu przez… Boga. Głosu Wszechmocnemu udzieliła Frances McDormand, która w zabawny, ale niepozbawiony empatii sposób opowiada nam o wydarzeniach prowadzących do zagłady.

Wszystko zaczęło się u zarania dziejów, kiedy to pewna niewiasta o imieniu Ewa, poddając się kuszeniu przez siłę nieczystą, skosztowała owocu jabłoni? Każdy zna tę biblijną historię. Ale czy na pewno? I czy dość dokładnie? W „Dobrym omenie” swoją wersję zdarzeń przedstawiają Azirafal i Crowley, którzy w serialu pełnią funkcję swoistych przewodników dla odbiorców. Wybitny jest trzeci odcinek, w którym to widzimy, jak anielsko-diabelski duet uczestniczy w cywilizacyjnych przemianach rodzaju ludzkiego. Ukrzyżowanie Chrystusa, walki w mrokach średniowiecza, rewolucja francuska, narodziny szekspirowskiego teatru? Odczytywanie kulturowych motywów sprawi widzom doskonałą zabawę.

Twórcy ekranizacji przejawiają do swoich bohaterów – prorokiń, czarnych zakonnic, okultystów, wróżbitów, ba, nawet Czterech Jeźdźców Apokalipsy ukazanych jako członkowie Gangu Motocyklistów – szczególny rodzaj sympatii. Bo też każdy z nich, mimo że skrajnie odmienny, jest w jakiś sposób bliski i zrozumiały dla widza. W serialu pojawia się wątek romantyczny – uczucie połączyło Anathemę, potomkinię czarownicy Agnes Nutter, i Newtona, dalekiego krewnego inkwizytorów polujących na wiedźmy. Osobliwa chemia wytwarza się też w relacji sierżanta Shadwella i madame Tracy, dzięki czemu otrzymujemy nieco groteskowy, ale uroczy obraz miłości w dojrzałym wieku.

„Dobry omen” jest w pewnym sensie serialem familijnym, co widać na przykładzie Antychrysta Adama i paczki jego wiernych przyjaciół. Niesforny jedenastolatek, którego przeznaczeniem jest sprowadzić Apokalipsę, ma w sobie coś szalenie magnetyzującego. Jednak najlepsze karty w talii zostały przydzielone Azirafalowi i Crowleyowi, w których wcielają się David Tennant i Michael Sheen. To idealnie dobrany duet, dzięki któremu ten rozrywkowy serial zyskuje dodatkową wartość. Bo dystyngowany, elegancki anioł-bibliofil o nieco arystokratycznych manierach i przedstawiciel lucyferiańskiego rodu będący nieco nieokrzesanym i nonszalanckim fanem zespołu Queen (swoją drogą, ścieżka dźwiękowa to poezja!) stanowią symboliczny awers i rewers ludzkiej duszy. Oglądając serialowe widowisko, naturalnie sympatyzuje się z obydwoma bohaterami, których łączy wszakże wspólna sprawa – odroczenie końca świata.

Nietypowa konwencja, brytyjski humor, przygodowo-familijna aura, popkulturowe nawiązania – książkowy i serialowy „Dobry omen” stanowią cudowny dowód na to, że groza może być zabawna, koniec stanowić nowy początek, a przyjaźń – pomiędzy nieziemskimi istotami, jak i śmiertelnymi autorami – rodzi coś prawdziwie pięknego.

Marcin Waincetel

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje