Dokładnie to, co lubimy – recenzja zbioru opowiadań „Im mroczniej, tym lepiej” Stephena Kinga
Stephen King „Im mroczniej, tym lepiej”, tłum. Janusz Ochab, wyd. Albatros
Ocena: 7 / 10
Na etapie literackiej kariery, na jakim znajduje się Stephen King, trudno spodziewać się dokonań, które mogłyby w znaczący sposób poszerzyć lub uszczuplić rzeszę jego wiernych czytelników. Najnowszy zbiór opowiadań wpasowuje się w te ramy.
„Im mroczniej, tym lepiej” składa się z dwunastu opowiadań – zarówno takich, które doczekały się już wcześniej publikacji w amerykańskich czasopismach oraz innych miejscach, jak i ukazanych światu po raz pierwszy. Dla rodzimego czytelnika pozostanie to zapewne bez znaczenia, jako że przeważającej większości z nich nad Wisłą nie mogliśmy dotąd przeczytać. Natomiast zdecydowanie ważniejsze będzie to, że te sześćset stron jest dokładnie tym, czego po prozie Amerykanina chciałoby się oczekiwać: stanowi destylat wypracowanego w ciągu dekad stylu.
Niezależnie od podejmowanej przez Kinga tematyki wciąż więc mamy do czynienia z literaturą grozy mocno zakorzenioną w prozie obyczajowej. Wciąż też tworzenie takich tekstów przychodzi Kingowi niezwykle naturalnie. Mimo upływu lat pozostaje bowiem uważnym obserwatorem rzeczywistości po to, by wiernie przełożyć ją na język literacki, a potem nanieść siateczkę pęknięć, przez którą do świata, jaki znamy, przesącza się to, co niesamowite.
Doświadczamy tego już w otwierających całość „Dwóch utalentowanych skubańcach”, gdzie z wolna odsłaniana rodzinna tajemnica jest fundamentem relacji zbudowanych między bohaterami i społecznością. Tworząc opowieść o dwójce przyjaciół, którzy w tajemniczy sposób nabyli przed laty niezwykłe umiejętności i przekuli je w sukces, King nie zamierza forsować tempa, a fantastykę wykorzystuje w charakterze koła zamachowego wprawiającego w ruch historię.
W podobny sposób sprawa ma się z najdłuższym i prawdopodobnie najlepszym opowiadaniem ze zbioru, „Złym snem Danny’ego Coughlina”, skupionym na wydawałoby się beznadziejnej walce jednostki z psychopatycznym uosobieniem aparatu władzy. Wszystko zaczyna się tu od niewytłumaczalnego zjawiska, by środek ciężkości przenieść w rejony, w których pobrzmiewają echa opresyjnego „Procesu” Kafki. W antologii znajdziemy jeszcze dwie bardziej rozbudowane opowieści – o ile w wieńczącym całość „Wszystkowiedzącym” King stawia zdecydowanie mocniejszy nacisk na obyczajowy aspekt fabuły, tak już „Grzechotniki”, stanowiące dość luźną kontynuację „Cujo”, grawitują w stronę paranormalnego horroru.
Choć w wielu wypadkach King w pełni rozwija skrzydła dopiero wtedy, gdy daje sobie przestrzeń na odpowiednie postawienie emocjonalnych fundamentów łączących czytelnika z postaciami, w „Im mroczniej, tym lepiej” niebywale ciekawą kontrą dla dłuższych historii są utwory kilku- czy kilkunastostronicowe. Siła uderzeniowa „Czerwonego ekranu”, „Piątego kroku” czy „Williego Popaprańca” opierają się na konkretnych puentach, stawiając przede wszystkim na wartość szokową – i to właśnie w tych przypadkach groza gra pierwsze skrzypce.
Wszystko to składa się na zbiór niebywale różnorodny – taki, który z jednej strony nieubłaganie wciąga odbiorcę w głąb mroku czającego się na granicy rzeczywistości, by następnie dać mu nieco wytchnienia, które znowuż chwilę później zostaje brutalnie odebrane. Trudno też spodziewać się po tej książce formalnych eksperymentów – to nadal dokładnie ten sam Stephen King, którego w ciągu dekad pokochały pokolenia czytelników. I trudno poczytać mu to za wadę.
Maciej Bachorski
Kategoria: recenzje