Dojrzewanie i jego ofiary – recenzja książki „Tajni dyrygenci chmur” Wioletty Grzegorzewskiej

10 lipca 2024

Wioletta Grzegorzewska „Tajni dyrygenci chmur”, wyd. W.A.B.
Ocena: 7,5 / 10

Grzegorzewska powraca do miejscowości Hektary znanej nam dobrze z opublikowanych w 2014 roku „Guguł”. Jej najnowsza książka opowiada o tej samej dziewczynce dorastającej na tej samej PRL-owskiej wsi w biedzie i poczuciu niższości, w towarzystwie zwierząt, w cieniu stojącej na kuchennym stole flaszki i poczuciu zagrożenia ze strony obcych. Tylko czy inicjację można przeżyć dwa razy? Czy warto?

Wioletta Grzegorzewska jest poetką i prozaiczką. Chociaż tworzyła od lat 90., na szersze wody wypłynęła prozatorskim debiutem „Guguły” z 2014 roku, który znalazł się w finale Nike i Nagrody Literackiej Gdynia, a także zdobył nominację do Międzynarodowego Bookera. Opowieści zawarte w tym tomiku przedstawiały codzienność dziewczynki dorastającej w Hektarach na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej w połowie lat 80. Ukazana wieś to mikroświat, w którym obrzędowość ściera się socrealizmem pegeerowskim, a mieszkańcy wyczekują na wędrujący od wsi do wsi obraz Najświętszej Panienki i przyjazd Jana Pawła II. Grzegorzewska, dołączając do panteonu pisarek wyznaczających standardy tworzenia kobiecej prozy inicjacyjnej (obok m.in. Izabeli Filipiak czy Małgorzaty Tuli), eksplorowała tematykę kształtowania się dziewczęcej tożsamości w patriarchalnej Polsce B. Przełamywała też liczne tabu, w tym molestowania seksualnego. „Guguły” są literaturą konfrontacyjną – dziecięcą i kobiecą zarazem – wobec narracji dorosłych i mężczyzn. A przy tym literaturą pisaną z poetycką wrażliwością i potrzebą rzucania uroku na wszystko to, co zdaje się powszednie i zwykłe.

Choć od wydania „Guguł” minęła dekada, w Hektarach czas zatrzymał się w okolicach Czarnobyla. Grzegorzewska wraca do swojej wyautowanej bohaterki Loli, jej ojca alkoholika, pracownika papierni i hobbystycznie kłusownika, który dba o nieustanną obecność śmierci w życiu dziewczynki, wraca do matki wykończonej losem pomocnicy murarskiej oraz dziadków, nieustępliwych strażników tradycji rodzinnych. Pojawiają się oczywiście też liczne postaci poboczne, ostatecznie wchłonięte lub wyplute przez zamkniętą społeczność wsi.

Podobnie w jak przypadku poprzedniej książki „Tajni dyrygenci chmur” to zbiór kilkunastronnicowych opowiadań, które tworzą linearną opowieść o dojrzewaniu bohaterki w Hektarach i jej z Hektarów wyrastaniu. Opowiadania (czy rozdziały) Grzegorzewska stara się puentować – raz wychodzi to lepiej, raz gorzej. Niezmienne zgrabnie przechodzi natomiast od jednej opowieści do drugiej. Dzięki temu „Tajni dyrygenci chmur” nie wydają się tylko zbiorem powiązanych ze sobą impresji, lecz spójną i barwną – nawet gdy dominują barwy ciemne – opowieścią o byciu dziewczynką. Z drugiej strony ta fragmentaryczność ułatwia Grzegorzewskiej igranie z różnymi konwencjami i dziełami literackimi (mówi się o Schulzu, ale jest tu na pewno też sporo poczciwej „Konopielki” Redlińskiego) i oddala potencjalne zarzuty o niespójność estetyczną.

Wioletta Grzegorzewska

A skoro już o prądach literackich mowa, blurby z tylnej okładki „Tajnych dyrygentów…” mówią o nowym realizmie magicznym. Fantasmagorie co prawda pojawiają się w świecie przedstawionym dzięki bujnej wyobraźni Loli (oraz być może chmury radioaktywnej z reaktora w Czarnobylu), narratorka jednak zawzięcie odziera świat z magii, wszystkie fantazje giną ostatecznie w starciu z rzeczywistością. Monika Ochędowska w „Książkach”, pisząc o tym tomie, stwierdziła, że „nie da się powtórnie wejść do tej samej baśni”. Być może to prawda. Jednak tam, gdzie krytyczka zauważa braki, ja widzę ewolucję warsztatu i pewne świadome decyzje autorki. Fantastyczność nie jest jej już niezbędna do portretowania napięć rzeczywistości czy oswajania różnych form przemocy, z którymi teraz, bogatsza w życiowe doświadczenia, postanawia konfrontować się z otwartą przyłbicą. Dojrzałość tę przelewa na swoją narratorkę/bohaterkę, która wie więcej niż dziecko w jej wieku (choćby ocenia motywacje ojca z perspektywy filozoficzno-historycznej). Lola bez dziecięcej naiwności opowiada o molestowaniu seksualnym (którego doświadczała już w „Gugułach”) czy maskowanym przez władzę zabójstwie cioci Andzi. Albo o smutku, depresji, i samookolaczeniu. Z pełną świadomością mówi o nędzy rodziny i pijaństwie ojca, z troską o szczegóły ilustruje proces preparowania upolowanych przezeń zwierząt.

Zwierzęta zresztą odgrywają w książce bardzo istotną rolę – moim zdaniem kluczową. Z kolejnych opowiastek wyłania się bowiem szczególna więź łącząca Lolę z naturą, zwłaszcza z „jej” zwierzętami gospodarskimi. Pupilką dziewczyny jest kaczka Karmen, którą bierze na kolana i przytula, a przede wszystkim pragnie uchować przed polskimi tradycjami kulinarnymi. Troszczy się też o indyki i kury, dla których nie ma happy endu, jest tylko odroczenie egzekucji, czy krowy, w towarzystwie których odzyskuje harmonię. Wrażliwość bohaterki na krzywdy wszystkich stworzeń pełni funkcję kontrapunktu dla zbrodni na naturze, których dopełnia się ojciec kłusownik. To oczywiste. W tym wszystkim chodzi jednak o coś jeszcze – o poczucie winy. I to nie tylko o to wynikające z odpowiedzialności zbiorowej, ale też o zwyczajne wyrzuty sumienia. Ku osłupieniu czytelnika narratorka w pewnym momencie wyjawia, że zdarzało się jej pomagać ojcu w uśmiercaniu zwierząt. Gdy do kolekcji wypchanych trofeów ma dołączyć „waleczny jastrząb, król jurajskich wzgórz”, narratorka oznajmia z nieprzystającym do niej chłodem: „ojciec z moją pomocą dusił go sznurkiem od snopowiązałki”.

Ojca jest w „Tajnych dyrygentach” sporo, a mimo to problemem jest nieobecność rodziców – niekiedy dosłowna, innym razem wynikająca na przykład z zaburzenia tradycyjnych ról w rodzinie. W pierwszym liście, który odbiera wypoczywająca na kolonii Lola, matka nie pyta, co u niej, lecz prosi, żeby dziewczyna wybiła z głowy ojcu pomysł wycięcia gruszy. Lola ponadto stale czuje się dzieckiem, które nie spełnia oczekiwań – to syn leśnika zafascynowany taksydermią może zostać uczniem jej ojca. Może zabrzmieć to komicznie, ale poczucie odrzucenia potęguje fakt, że różnego rodzaju udogodnienia sanitarne (w domu w Hektarach jest wiadro zamiast toalety) ojciec postanawia wprowadzić dopiero wtedy, gdy rodzina ma się powiększyć. Zdaje się, że to właśnie świadomość tych wszystkich braków i dysfunkcji w rodzinie podsyca w Loli fascynację losami przodków – usiłuje wydobyć jakąś opowieść scalającą, porządkującą chaos.

Książek opowiadających o dojrzewaniu wrażliwych dziewczynek w rzeczywistości PRL-u lub drapieżnego kapitalizmu lat 90. jest mnóstwo. Ostatnio takie wydały chociażby Maria Halber („Strużki”) czy Wiktoria Bieżuńska („Przechodząc przez próg, zagwiżdżę”). Można nawet powiedzieć, że takich książek jest aż nadto. Na czym polega zatem osobność „Tajnych dyrygentów chmur”? Przecież nie na uszczypliwym opisie dawnej prowincji i próbie ocalenia przed zapomnieniem zwyczajów ludowych. Ani śmiałości w opisie kiełkującej seksualności bohaterki. Największą wartość książki Grzegorzewskiej dostrzegam w próbach wpisania rozwoju emocjonalnego bohaterki w kontekst krzywd wyrządzanych naturze. Sygnalizowane w „Gugułach” zagadnienie po latach okazuje się kluczem do postaci. Czy zatem można, albo czy warto, inicjację przeżyć ponownie? Owszem, jeśli tylko procesowi temu mogą towarzyszyć ważne przewartościowania. A tak jest w przypadku Grzegorzewskiej.

Jacek Adamiec


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje