Déjà vu na zawrotnej prędkości – recenzja książki „Ultimatum” T.J. Newman

17 marca 2022

T.J. Newman „Ultimatum”, tłum. Izabela Matuszewska, wyd. Albatros
Ocena: 5,5 / 10

Najpierw zatrudniona była w księgarni, później pracowała jako stewardessa w liniach lotniczych Virgin America i Alaska, gdzie w wolnych chwilach pisała książkę. Choć T.J. Newman można pod względem zawodowym nazwać dzieckiem dwóch światów, to stworzenie „Ultimatum” było jej wręcz przeznaczone. W końcu kto lepiej przedstawi opowieść o porwaniu samolotu niż osoba, która procedury lotnicze zna z autopsji?

„Ultimatum” fabularnie skupia się przede wszystkim na osobie Billa Hoffmana, pilota pomniejszych linii Coastal Airways, który właśnie zgodził się na zastępczy rejs. Lot numer 416 ma być dla bohatera kolejnym rutynowym zadaniem. Dobrze znani członkowie załogi, przewidywalna trasa – nic, co mogłoby zakłócić spokojny rejs. Przynamniej w teorii, bowiem sytuacja mężczyzny komplikuje się w całkowicie nieprzewidywalny sposób, gdy chwilę po starcie otrzymuje wiadomość, że jego rodzina została porwana, on sam zaś będzie zmuszony wybierać pomiędzy życiem pasażerów samolotu i swoim własnym a jego żony i dwójki dzieci. Wiedząc, że terrorysta ma na pokładzie maszyny wspólnika, Bill musi zdać się na intuicję i podjąć decyzję, komu zaufać, próbując znaleźć wyjście z dramatycznych okoliczności. Kilka tysięcy kilometrów nad ziemią każdy błąd może mieć tragiczne konsekwencje.

Jedną rzecz można oddać T.J. Newman: autorka nie ma zamiaru tracić czasu. Pierwsze potężne uderzenie następuje w „Ultimatum” już w prologu, kiedy roztoczona zostaje przed nami wizja katastrofy samolotu. A gdy już przejdziemy do właściwej części książki, okaże się, że wolniej wcale nie będzie. T.J. Newman nie poświęca większej uwagi ekspozycji bohaterów, zamiast tego rzuca zarówno ich, jak i nas w kompletnie nieprzewidywalne środowisko. Dobrze oddano wrażenie obcowania z sytuacją na tyle niestabilną, że jedno niewłaściwe słowo czy jeden zbyt energiczny gest mogą w ciągu sekund zamienić kruchą równowagę w piekielny chaos.

Na taką atmosferę składa się kilka aspektów związanych z samą konstrukcją powieści. Przede wszystkim autorka rozbija akcję na kilka różnych perspektyw. O ile postacią wiodącą pozostaje wspomniany pilot Bill Hoffmann, to zmieniające się jak w kalejdoskopie wypadki będziemy śledzić również oczami jego uprowadzonej żony Carrie, doświadczonej stewardessy Jo próbującej zapanować nad narastającą paniką wśród pasażerów, zaangażowanego w próbę opanowania sytuacji młodego agenta FBI Theo Baldwina, czy wreszcie nawet terrorysty Sama. Takie rozwiązanie wymaga umiejętnego przerzucania akcji pomiędzy poszczególnymi bohaterami, a Newman jak na debiutantkę radzi sobie z tym co najmniej dobrze. Wysokie tempo utrzymuje też dzięki stosunkowo nieskomplikowanemu stylowi. Tu nie ma miejsca na kwieciste porównania i zabawę słowem – jest ostro, precyzyjnie i dynamicznie, tak by zmaksymalizować narastające – w założeniu – ze strony na stronę napięcie.

Niestety użyte powyżej zastrzeżenie „w założeniu” nie jest przypadkowe. „Ultimatum” ma bowiem zasadniczą wadę, która w zauważalny sposób potrafi zniwelować podjęte przez autorkę wysiłki: chodzi o widmo przewidywalności. Przede wszystkim zdecydowanie za szybko odsłonięto wszystkie karty – jeszcze przed połową lektury doskonale wiemy już, kto znajduje się po obu stronach barykady, a dość powierzchownie potraktowane motywacje terrorystów bynajmniej nie pozwalają odbierać ich w moralnych kolorach szarości. To zresztą przypadłość również wszystkich pozostałych występujących w powieści postaci: jasny podział na dobro i zło. Newman nie robi nic, by w jakikolwiek sposób tak naszkicowane charakterystyki odwrócić. Im dalej w lekturę, tym trudniej o niepewność i poczucie autentycznego zagrożenia wynikającego z potencjalnego rozwoju sytuacji.

Innymi słowy „Ultimatum” to ten typ powieści, która z początku wiele obiecuje tylko po to, by z biegiem czasu doprowadzić do rozczarowującego wniosku, że potencjał na prawdziwie zapadającą w pamięć lekturę został skutecznie roztrwoniony coraz bardziej dającą się we znaki sztampą i gatunkowymi schematami. Szkoda – z takiego tematu nie tylko powinno się, ale wręcz należało wyciągnąć znacznie więcej.

Maciej Bachorski


Tematy: , , ,

Kategoria: recenzje