Deathmetalowy wujek – recenzja książki „Uwolnić furię. I Am Morbid” Davida Vincenta i Joela McIvera

15 maja 2021

David Vincent, Joel McIver „Uwolnić furię. I Am Morbid”, tłum. Jakub Kozłowski, wyd. In Rock
Ocena: 5 /10

Udane rockowe biografie można z grubsza podzielić na dwie kategorie: kroniki różnorakich ekscesów oraz te, które koncentrują się na indywidualnościach. Książka poświęcona Davidowi Vincentowi nie należy do pierwszej, za to zgłasza ambicje do drugiej. W rezultacie zaś ląduje nigdzie.

Morbid Angel – zespół, który jak żaden inny zdefiniował death metal. A jednocześnie bezkompromisowa ekipa, która – zwłaszcza na wczesnym etapie działalności – praktykowała styl życia równie ekstremalny, co uprawiane przez nią dźwięki. Używki, zakulisowe bachanalia, utarczki ze stróżami prawa i strażnikami tradycyjnych wartości… Wszystko to znajdziecie w memuarach wieloletniego basisty i wokalisty Davida Vincenta, tyle że w zgoła homeopatycznych ilościach. Jak sugeruje podtytuł książki, ambicją byłego muzyka Morbid Angel było nie tyle opowiedzenie losów zespołu, co udzielenie „dziesięciu lekcji wyciągniętych z ekstremalnego metalu, outlaw country i potęgi własnej determinacji”.

W praktyce oznacza to tyle, że Vincent i współautor, rutynowany dziennikarz muzyczny Joel McIver (na koncie ma m.in. monografie Black Sabbath, Motörhead i Slayera), robią, co mogą, aby przedstawić bohatera jako rozfilozofowanego self-made mana i buntownika przeciw systemowi, który rozgryzł cały ten Matrix i teraz dzieli się zdobytą przy tym wiedzą. Zamiary może i zacne, ale efekt to raczej mądro-głupie wynurzenia Wujka Dobrej Rady w kowbojskich butach. OK, każdy, kto choć pobieżnie śledzi karierę Vincenta, raczej zdaje sobie sprawę, że jest on poczciwym redneckiem, lubiącym, jak bas robi brzdęk, giwera – pif-paf, a wielkie auto – brum-brum. I właśnie w takim emploi kupuję go bez problemów, nie zaś jako domorosłego coacha wyjaśniającego zawiłości świata przy pomocy bon motów typu „bądź silny, młodzieńcze”.

Znamienne, że bodaj najwięcej miejsca poświęcono w „Uwolnić furię” czasom niefortunnego albumu „Illud Divinum Insanus” (zamieszczona relacja potwierdza zresztą moją opinię, że był to odważny i być może nawet niezbędny eksperyment, położony jednak zupełnie przez zachowawczą i staroświecką egzekucję). Późniejsze lata opisane są z kolei mocno wyrywkowo. Stosunkowo niewiele w książce o flircie z muzyką country – owszem, niezbyt intensywnym, ale przecież wspomnianym w podtytule (no chyba że to taka dwuznaczność i to USA jest „państwem bezprawia” i dlatego… eee, mam nadzieję, że nie). Zrozumiałym milczeniem zbyta zostaje katastrofa, jaką okazały się koncerty jego własnego coverbandu Morbid Angel – I Am Morbid. Z kolei przechwałki na temat obecnego projektu Vltimas trudno traktować inaczej niż jako autopromocję i buńczuczne odgrażanie się byłym kolegom. Zwłaszcza że album „Something Wicked Marches In”, według samego Davida jedna z najlepszych rzeczy, pod jakimi kiedykolwiek się podpisał, nie wzbudził raczej większych emocji.

Paradoksalnie najciekawsze są w tej książce „przerywniki” pomiędzy rozdziałami, w których znajdujemy tłumaczenia wybranych tekstów wraz z komentarzem Vincenta, uwagami na temat inspiracji i okoliczności powstania utworów. Drugi plus jest taki, że całość czyta się szybko i sprawnie. Ale tę czynność i tak mogę polecić jedynie zdeklarowanym maniakom, którzy skłonni są powiedzieć za autorem, że „są Morbid”.

Sebastian Rerak

Tematy: , , , ,

Kategoria: recenzje