Czy metal to kluski na parze?

5 lutego 2017

Mateusz Żyła „Roman Kostrzewski. Głos z ciemności”, wyd. SQN
Ocena: 5 / 10

Potencjał był olbrzymi, bo Roman Kostrzewski to charyzmatyczna postać i zwyczajnie łebski gość. Niestety nauczycielski ton przepytującego go Mateusza Żyły w konfrontacji z narracją Naczelnego Czarta RP wypada jak próba urządzenia czarnej mszy w szkolnej auli pod okiem pana od polskiego.

Była świetna „Spowiedź heretyka”, a więc Nergal na spytki wzięty. Była wciągająca „Wojna totalna” poświęcona grupie Vader. Kto jeszcze z filarów kopytnego polskiego metalu domagał się podobnej publikacji? Wiadomo, Roman Kostrzewski! Wokalista Kata, acz postać większa niż sam zespół, „pierwszy satanista RP” i idealna hybryda Stańczyka z Antonem Szandorem LaVeyem. Wystarczyło znaleźć człowieka, który naciśnie „play” i umiejętnie pokieruje rozmowę. Prosta sprawa… a jednak coś nie pykło.

Mateusz Żyła jest fanem Kata, to nie ulega wątpliwości. Jeszcze bardziej jasne jest jego polonistyczne wykształcenie. Biorąc pod uwagę mnogość literackich odniesień, szatańskie wersety Kostrzewskiego są na pewno wdzięcznym obiektem filologicznej analizy, co Żyła wykorzystał, poświęcając im prace dyplomową. Niestety nauczycielski ton zainfekował też niniejszą książkę, obracając potencjalnie wybuchowy wywiad w drętwą pogawędkę. Pytania autora są do bólu gładkie, bezpieczne i niezbyt dociekliwe. Ciężar prowadzenia narracji siłą rzeczy przenosi się na indagowanego. Żyła najwyżej zgłasza potrzebę postoju przy jakimś wątku, w dodatku nie zawsze istotnym czy popychającym rozmowę naprzód. Zupełnie jakby realizował sporządzoną uprzednio listę pytań i bardziej skupiał się na odfajkowaniu kolejnych punktów, niż chciał dowiedzieć czegoś wykraczającego poza esencjalną faktografię.

Efekt jest taki, że przez pierwsze sto stron zmagamy się z niemrawą relacją o najwcześniejszym etapie życia Romana, a zdecydowanie najwięcej uwagi poświęcone zostało pobytowi w sierocińcu. Pal sześć, gdyby była to cena za odkrycie fundamentów prywatnej Romanowej ideologii. W końcu utrudniony start życiowy powinien mieć wpływ na szczególnie formatywny okres w jego życiu. Żyłę jednak interesuje przede wszystkim sceneria i rekwizyty. Chce wiedzieć, jak wyglądał budynek domu dziecka, z czego składał się jadłospis na stołówce i kim byli wychowawcy. Jeśli chciał wyciągnąć z rozmówcy dykteryjki i opowiastki na poziomie książek Bahdaja, to swój cel osiągnął, ale czytelnik nadal pozostanie z niewielkim pojęciem na temat tego, jak tymczasowe sieroctwo wpłynęło na Kostrzewskiego. Pozna za to przebieg wigilii w sierocińcu. Alleluja, chwalić szatana!

Żyła ma jeszcze jedną dotkliwą przypadłość. Cytuje utwory literackie, aby zadać pytanie rodem z wypracowania. Jeżeli przytacza fragment wiersza, to poprzedza nim zwięzłą egzegezę, aby czytelnik nie miał wątpliwości, że „nieczynna zwrotnica” jest metaforą niemożności zmiany losu. Frontman Kata ma się z kolei do tego odnieść. Dobrze, że nie na papierze kancelaryjnym i bez limitu znaków. Autor książki zbyt często zapomina też, że w całej tej historii powinien pozostać możliwie jak najbardziej przezroczysty. Puszcza więc czasem folgę własnym refleksjom, w najbardziej kuriozalnym fragmencie rozmarzając się: „Nigdy nie zapomnę klusek na parze, które ręcznie przygotowywała moja prababcia. Niebo w gębie”.

Sam z siebie Kostrzewski oczywiście potrafi zaintrygować. Ciekawe są wspomnienia z czasów pracy na kopalni i udziału w Solidarności, choć w ogólnym rozrachunku one także doczekały się solidniejszego omówienia niż sama kariera muzyczna, omówiona już mocno po łebkach. W ogóle zastanawia fakt, że im bliżej końca, tym bardziej robi się zdawkowo, jakby autor spieszył się, czując opadający na kark deadline. Tym bardziej więc nie drąży, nawet kiedy historia aż się o to prosi (np. o więcej szczegółów ambicjonalnych power games z Luczykiem), ani nie pragnie intensywniej sondować rogatego credo Romana (który z kolei wykpiwa się zestawem humanistycznych frazesów). Próżno oczekiwać też jakiejś pikantnej obyczajówki, bo zawartość „seks & draks & telefaks”, by sięgnąć po bon mot ukuty przez pewną warszawską formację, jest tutaj równa zeru. A ponoć metal to nie rurki z kremem. Ani kluski na parze.

Znajomy muzyk był dalece bardziej radykalny w ocenie dzieła, stwierdzając, że oczekiwał, że ten wywiad rzeka popłynie mrocznym potokiem zła, a dostał „strumyczek dobra w Białej Wisełce”. Czy chcecie potwierdzenia czarciego wizerunku Romana, czy szczerej rozmowy z ciekawym gościem, szykujcie się na pewne rozczarowanie. W starciu belfra z diabłem padł nieprzekonujący remis. Ze wskazaniem na nudę.

Sebastian Rerak

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: recenzje