Czekając na zagładę – recenzja książki „Na obcej ziemi” Izraela Joszuy Singera

5 czerwca 2020

Izrael Joszua Singer „Na obcej ziemi”, tłum. Krzysztof Modelski, wyd. Fame Art
Ocena: 8/10

Isaac Bashevis Singer wspominał, że uważał swojego starszego brata, Izraela, za wielkiego nauczyciela i ojca duchowego, który pomagał mu od początku jego drogi. Sam Izrael zaś mawiał, że literatura zajmuje się głównie charakterami ludzi – ich uczuciami, sposobem mówienia i zachowaniem w rozmaitych okolicznościach. Uciekając od mistyki, w swych dziełach szedł w stronę twardego realizmu i naturalizmu, o czym możemy się przekonać, sięgając po zbiór opowiadań zatytułowany „Na obcej ziemi”. Pierwotnie wydany w 1925 roku, był drugim zbiorem po „Perłach i innych opowiadaniach”, które na półki księgarskie trafiły w roku 1922.

Izrael Joszua Singer urodził się w rodzinie kapłanów żydowskich. Isaac mówił, że obrzędy religijne, myśl o Bogu i oczekiwanie na Mesjasza były powietrzem, którym oddychali w dzieciństwie. Izraela dość szybko to powietrze zaczęło dusić – jak wspominał młodszy brat, „stał się ateistą i na wszystkie pytania miał jedną odpowiedź 'Boga nie ma'”. Ciężko mu również było pogodzić miłość do świeckiej sztuki z ortodoksyjnym jej negowaniem przez rodziców. Jego zachwyt nad uśmiechem Mona Lisy matka skwitowała stwierdzeniem dość brutalnym: „A kogo obchodzi, jak uśmiecha się jakaś kobieta?… Może się pięknie uśmiechać, a mimo to być dziwką”. Postawił jednak na swoim i chcąc zostać malarzem, przez długi czas żył w komunie artystów. Religię rychło porzucił dla komunizmu, choć wystarczył mu wyjazd zrazu do Kijowa, potem zaś do Moskwy, by skutecznie wyleczyć się z miłości do radzieckiego ustroju. Nie pomógł również brak uznania jego wczesnej twórczości przez Żydów skupionych wokół Grupy Kijowskiej. Pierwsze opowiadania Izrael Joszua Singer publikował w „Dos Jidisze Wort” w 1915 roku. Dziesięć lat później miał już na swoim koncie kilka dramatów – w tym „Ból ziemi” o wojnie i pogromach na Ukrainie – i zbiorów opowiadań. Jego debiutancka powieść, „Stal i żelazo”, traktuje m.in. o rewolucji, zaś kolejna, „Josie Kałb”, rozgrywa się w środowisku chasydów, jest jednak jak najdalsza od religijnej emfazy i egzaltacji. Wręcz przeciwnie, przepełniona jest realizmem i dystansem, co delikatnie powiedziawszy, nie spodobało się ortodoksom i ściągnęło na pisarza lawinę krytyki. W końcu Singer wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie napisał m.in. „Braci Aszkenazy”, sagę o degrengoladzie żydowskiej rodziny, wspomnienia „Ze świata, którego już nie ma” oraz powieść „Rodzina Karnowskich”.

Urzekają w jego opowiadaniach opisy żywiołów i miast oraz ulic, które się w owe żywioły, organiczne, pełne życia, zamieniają. Oto warszawskie Stare Miasto, ceglastoczerwone, ale niejednolite, wygląda jak połatane i garbate. Jest stłoczone, wystają mu kamienne uszy wyłapujące tajemnice, rosną czarne, załamane ręce, zakopcone kominy prześcigają się ze świątynnymi krzyżami w parciu ku niebu – przypomina olbrzymie, kamienne bóstwo czekające na tysiące ofiar. Nie wiedział autor, że nie miną nawet dwie dekady, a owe bóstwo się ofiar doczeka. Singerowe miasto wyciąga macki po mięso jeszcze żywych i już ubitych zwierząt, chłepcze krew spływającą po kamiennym bruku, pożera srebrne ryby wyławiane z Wisły. Ta zaś burzy się, faluje, obmywając łapczywymi spienionymi językami poszarpany brzeg. Bardzo sugestywne, hipnotyzujące są to opisy.

Jego styl był drapieżny, ostry, bezkompromisowy. W swych utworach obnażał płonność nadziei, jaką człowiek pokłada w utopiach, niezależnie od tego, czy ich podstawy stanowią religie, czy idee polityczne. Większość opowiadań przepełniona jest aurą wyczekiwania, tajemnicy, trwogi przed tym, co ma nadejść. Człowiek jest w tym wszystkim maleńki, bezradny, w stuporze patrzący na żarna historii, wsłuchany w nadciągające okrzyki pogromowe, lament matek, które właśnie straciły swych synów lub w huk frontowych dział. Wsłuchany i doskonale zdający sobie sprawę z tego, że kiedy jakimś cudem pozostanie żyw, ten dotychczasowy świat, do którego zdążył przywyknąć, obróci się w proch. Nawet, jeśli ów świat jest przesycony, tak, jak i on, beznadziejnym smutkiem, samotnością i bezradnością, to innego nie zna – może i jest okrutny, ale oswojony. Wraz z niewiadomą, przychodzi groza. Singerowski człowiek ledwie odnajduje się w „dziś”, „jutro” napawa go grozą i jedyną pociechę znaleźć potrafi ,jak profesor Grichendler, w przeszłości, w kuferku trzymając listy, zdjęcia i wspomnienia tych, którzy gdzieś z niebytu obserwują każdą odmianę jego losu. Owo „dziś” natomiast nie przynosi ukojenia ani w religii, ani w pasji, ani w drugim człowieku – ściany domu, który dawniej z dumą nazywało się „rodzinnym”, przygniatają, duszą, dawną miłość przeradzając w złość i niepohamowaną nienawiść. Nie przynosi ukojenia również samotność; nieszczęśliwym jest ów Singerowski człowiek, nawet jeśli marzy już tylko o tym, by wyskoczyć z własnej skóry, znaleźć się w tłumie nieznanych, obcych ludzi i wmieszać się w nich, zagubić, nie należeć do nikogo – nawet do siebie. A może: zwłaszcza do siebie. Tkwi więc w świecie, którego już nie ma, zanurzony w odcieniach szarości. Zna go, ale nie rozumie, nie chcąc – i nie potrafiąc – go zmieniać. Poddaje się determinizmowi, przeznaczeniu, losowi, choć wie, że to, co ów los przyniesie, będzie jeszcze gorsze niż to ponure tu i teraz.

„Na obcej ziemi” to zbiór o skazanych na zagładę. Tę jeszcze pisaną małą literą, sprzed epoki kominów. Zbiór o samotnych, nierozumiejących i niezrozumiałych, zawsze i wszędzie obcych, nie swoich; tych, którzy jeszcze marzą, i tych, którzy marzenia w sobie skutecznie wypalili. Zbiór, jak wspomniałem, na wskroś realistyczny i drapieżnie naturalistyczny. Pozbawiony ozdobników, wydrenowany z ułudy, ukazujący ponury świat, który już odszedł, ustępując epoce mającej zredefiniować pojęcie grozy.

Mirosław Szyłak-Szydłowski

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje