Cierpienie i tęsknota – recenzja komiksu „Hellblazer – tom 2” Gartha Ennisa, Steve’a Dillona i Williama Simpsona

17 września 2020

Garth Ennis, Steve Dillon, William Simpson „Hellblazer – tom 2”, tłum. Marek Starosta, Paulina Braiter, wyd. Egmont
Ocena: 9 / 10

Drugi zbiorczy tom serii „Hellblazer” autorstwa scenarzysty Gartha Ennisa oraz rysowników Williama Simpsona i Steve’a Dillona można uznać za zestaw jednych z najbardziej dramatycznych opowieści z Johnem Constantinem w roli głównej. Irlandzki mistrz pióra nie oszczędza słynnego egzorcysty ze stajni DC Comics, serwując mu całą masę problemów natury osobistej i zawodowej. Otrzymujemy zatem cierpienie i tęsknotę sponiewieranego mężczyzny oraz studium upadku urodzonego nieszczęśnika w doskonałej oprawie graficznej.

Wcześniejszy album stanowił niejako preludium do tragedii rozgrywających się w tym dziele. Dowiedziawszy się, że jest ciężko chory (rak płuc), John desperacko próbował przedłużyć życie. Naraził się tym samym na nienawiść ze strony potężnych demonów, które szykują srogą karę dla okultystycznego detektywa. Trzeba również zauważyć, że bohater znalazł ukojenie i radość w ramionach pięknej Kit Ryan – swej największej miłości, która nadawała sens dalszej egzystencji. Niestety poczucie spełnienia i szczęście nie są mu pisane, a koniec bujnego związku nieubłaganie się zbliża.

Tom ten składa się z czternastu soczystych rozdziałów, z których zdecydowana większość przesiąknięta jest złem, mrokiem, nieszczęściem i osobistymi dramatami życiowych wykolejeńców. Już otwierająca obszerny wolumin opowieść „Śmiertelna glina” przenosi nas do świata z sennych koszmarów, w którym dystyngowany doktor Amis prowadzi szarlatańskie eksperymenty na wykradzionych zwłokach. Constantine w towarzystwie znajomego Chandlera wymierza sprawiedliwość szaleńcowi, a swoje trzy grosze dokładają dusze bezczeszczonych zwłok. W złożonej z trzech części opowieści zatytułowanej „Faceci i laleczki” przenosimy się do piekielnych otchłani, gdzie nowy pan Herod szykuje krwawą wendettę na Johnie. Władca Piekieł jest wściekły na sukuba Chantinelle, która uciekła z przeklętej krainy i szuka schronienia w domu egzorcysty. Okazuje się, że demonica dokonała najgorszego z możliwych grzechów i spółkowała z aniołem. Czyn ten może doprowadzić do zguby ciężarnej bestii z rąk boskich wysłanników.

Kolejne rozdziały zostały narysowane przez Steve’a Dillona, z którym Ennis wspólnie stworzył „Kaznodzieję”. W opowieści „Ostatni z rodu” demonolog powraca w rodzinne strony i odwiedza siostrę. Na miejscu orientuje się, iż na jego siostrzenicę Gemmę została rzucona klątwa. John w zaskakujący sposób rozprawia się z początkującym magiem, by później porozmawiać z ożywionym trupem swego przodka. Twórca „Chłopaków” ciekawie prezentuje genezę rodu nałogowego palacza. W zupełnie innym tonie jest nowela „Czterdziestka”, ukazująca jeden z nielicznych pozytywnych aspektów w życiu bohatera. Mimo sceptycznego podejścia do okrągłej rocznicy, kompani Johna urządzają mu imprezę domową. Pojawiają się niespodziewani goście, choćby Potwór z Bagien. Otrzymujemy tu całą masę błyskotliwych tekstów, czarnego humoru i zaskakujących scen, potwierdzających kunszt scenarzysty.

Prawdziwą wartość komiksu stanowi trzyczęściowa opowieść „Strach i wstręt”. To tutaj Ennis wprowadza uniwersalne problemy społeczne – biedę, korupcję oraz nienawiść na tle rasowym. Przejmująco wypada makabryczny los czarnoskórego Deza, uprowadzonego wraz z Johnem przez nazistowskich bojówkarzy. To nie tylko najmocniejsza scena w komiksie, ale również jedna z najbardziej dramatycznych w całej twórczości niepokornego Irlandczyka.

W rozdziale „Drogi Johnie” dochodzi do burzliwego rozstania bohatera z Kit. Dziewczyna ma dość profesji ukochanego, a jej miłość zamieniła się w odrazę do Constantine’a. Konsekwencje tego zdarzenia obserwujemy w opowieści „Bez końca dół”. Egzorcysta stacza się na samo dno, dosłownie mieszka na ulicy i upija się do nieprzytomności. Świetnie wypada jego rozmowa z chłopakiem, będącym męską prostytutką oraz konfrontacja z żywiącym się krwią bezdomnych wyniosłym wampirem. Na koniec wisienka na torcie, czyli nowela „Konfesjonał”, w której nałogowy palacz spotyka w kościele byłego księdza kuszonego przez samego diabła. Detektyw nie ma litości dla wszelakiej maści psychopatów, morderców i zboczeńców, co doskonale widzimy w tej historii.

„Hellblazer” utwierdza nas w przekonaniu, że w latach 90. XX wieku DC Comics wydawało genialne tytuły, zwłaszcza zogniskowane w nieodżałowanym imprincie Vertigo. Dodajmy do tego niepokojącą wizję piekła i demonów, zaprezentowaną przez Simpsona, oraz charakterystyczne, brudne ilustracje Dillona, a otrzymamy album wprost wyśmienity, który powinien znaleźć się w kolekcji każdego szanującego się miłośnika komiksowego medium.

Mirosław Skrzydło

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje