Cierpienia młodej artystki – recenzja książki „Mary Shelley. Narodziny Frankensteina” Anne Eekhout
Anne Eekhout „Mary Shelley. Narodziny Frankensteina”, tłum. Olga Niziołek, wyd. Marginesy
Ocena: 6,5 / 10
Mary Shelley zapamiętana została przede wszystkim jako autorka „Frankensteina”, który wywarł niebagatelny wpływ na kształt współczesnej popkultury. Ale też życie pisarki samo w sobie stanowi gotowy temat na niejedną pasjonującą książkę. To właśnie twórcze rozwinięcie biografii Shelley proponuje w swojej powieści Anne Eekhout.
„Mary Shelley. Narodziny Frankensteina” koncentruje się na tych latach życia brytyjskiej prekursorki science fiction, które przyczyniły się do powstania jej opus magnum. Wydarzenia prezentowane są dwutorowo – podstawowym planem czasowym opowieści jest 1816 rok i kilka miesięcy, które Mary spędziła nad Jeziorem Genewskim w towarzystwie przyszłego męża Percy’ego, lorda Byrona i Johna Polidoriego, a które wpłynęły na kształt jej debiutu. Na tym gruncie jednak Anne Eekhout snuje historię równie, jeśli nie bardziej istotną z perspektywy psychologicznej, sięgającą w przeszłość pisarki. Rok 1812 i wizyta w domu Baxterów w Szkocji w tej interpretacji okaże się dla nastoletniej Mary momentem decydującym w odkrywaniu własnej tożsamości… A także sprawi, że po raz pierwszy w życiu stanie naprzeciw potworów. Takich, które swą prawdziwą naturę skrywają za pełnym kurtuazji uśmiechem.
Zanim zapoznamy się z książką Anne Eekhout, warto wiedzieć, że wprawdzie „Mary Shelley. Narodziny Frankensteina” oparto w dużej mierze na historycznych źródłach, nie jest to jednak powieść biograficzna. Wszelkie luki w faktach, na przykład te dotyczące emocji bohaterki, holenderska pisarka wypełnia z pomocą dedukcji. W pewnym sensie mamy więc do czynienia z autorskim wyobrażeniem o konkretnej postaci historycznej. Oczywiście to wyobrażenie nie jest pozbawione podstaw. Jakość researchu, mogącego stanowić budulec do skonstruowania psychologii Mary Shelley, jest widoczny już choćby w załączonej bibliografii. Co ważniejsze zaś, efektem tych zabiegów jest osoba z krwi i kości, w której autentyczność w trakcie lektury trudno wątpić.
Snując swoją opowieść o dojrzewaniu, fascynacji cielesnością i tym, co ukryte poza zasięgiem wzroku, Anne Eekhout przedstawia Mary Shelley jako osobę tyleż naiwną i skorą do snucia fantazji, co niezwykle wrażliwą emocjonalnie. Ktoś taki prędzej czy późnij musi zderzyć się z twardą rzeczywistością, a owo nieuniknione doświadczenie ubrane zostało w szaty nieszczęśliwego queerowego romansu, fatalnego zauroczenia, które nie miało szansy przetrwać. Mimo wszystko jednak powieść nie tylko samą tragedią stoi. Choć bunt wobec konwenansów i zastanego porządku świata okazuje się jedynie zalążkiem przyszłych zmian, nieodwracalnie staje się tym, co wpływa na ostateczne ukształtowanie się osobowości Mary.
Wszystko to przyobleczone jest w oniryczny nastrój, lepki i wilgotny niczym otaczająca szkockie łąki mgła. W zależności od tego, w jakim momencie historii jesteśmy, poszczególne wydarzenia mniej lub bardziej rozgrywają się na granicy jawy i sennych koszmarów. Ostateczna odpowiedź na pytanie o to, co jest prawdą, a co fikcją stworzoną przez umysł spragniony wytłumaczenia niesprawiedliwej rzeczywistości, pozostaje tu po stronie odbiorcy.
Biorąc to wszystko pod uwagę, „Mary Shelley. Narodziny Frankensteina” można uznać za lekturę osobliwą, tyleż niepokojącą, co zmuszającą do refleksji. Anne Eekhout prowadzi czytelnika niespiesznie przez mroczne zakamarki ludzkiej psychiki, opowiadając jednocześnie o przemożnej chęci zmiany tego, co zdaje się nieodwracalne. Wybierając się w podróż z Mary Shelley, czeka nas więc – poniekąd zgodnie z tym, czego powinniśmy się spodziewać – krok w nieznane.
Maciej Bachorski
Kategoria: recenzje