Chcemy potrzeb, potrzebujemy chęci – recenzja książki „Wiosna” Ali Smith

21 maja 2021

Ali Smith „Wiosna”, tłum. Jerzy Kozłowski, wyd. W.A.B.
Ocena: 7 / 10

Richard to reżyser, który właśnie pochował swoją najlepszą przyjaciółkę, muzę, inspirację, kogoś, kto miał odpowiedzi na wszystkie jego pytania, i w gruncie rzeczy pewnie miłość swojego życia. Błąka się po stacji kolejowej, snując dialogi z wymyśloną córką (z tą prawdziwą nie ma kontaktu od dawna). Brit, której imię wszyscy wymawiają jak imię Britney Spears, podczas gdy tak naprawdę brzmi ono Brittani, pracuje w ośrodku detencyjnym dla uchodźców i nawet nie wie, w jaki sposób dała się namówić na podróż po kraju w towarzystwie dwunastoletniej dziewczynki. I sama dziewczynka, Florence (tak, wysłuchała już w życiu sporo dowcipów na temat „Florence and the Machine”), z determinacją dążąca do jednego celu: pragnie odnaleźć miasto z pocztówki i odwiedzić w nim bibliotekę.

A wokół nich wiosna (a przynajmniej oczekiwanie na nią), Katherine Mansfield, Rainer Maria Rilke i oczywiście Szekspir, bo przecież to trzeci tom serii Ali Smith „Pory roku”, więc bez Szekspira obyć się nie mogło. W „Jesieni” przewijają się motywy „Burzy”, w „Zimie” – „Cymbelina”, a w „Wiośnie” – „Peryklesa, księcia Tyru”.

Ta „wiosna” wcale nie jest tutaj taka znowu oczywista. Przychodzi na sam koniec niczym las w „Makbecie”. Niesie w sobie okruch nadziei, obietnicę, ale i niepewność – czy ta obietnica ma w ogóle szanse na spełnienie? Po wiośnie wszystko przecież może roztopić się w promieniach lata, uciszyć się jesienią, całkowicie zastygnąć zimą i tak minie kolejny rok bez większej zmiany, a już na pewno bez rewolucji. Przynajmniej takiej z pozytywnym finałem.

Ale tu przychodzi nam z pomocą Katherine Mansfield, która jak nikt znała potęgę zwyczajnego optymizmu, wypływającego z głębokiego uwielbienia dla życia, z nienasyconego głodu doświadczeń. Kiedy jej organizm trawiła gruźlica i była tak słaba, że przejście kilku kroków wymagało przytrzymywania się ściany, nadal pisała, przeżywała, chłonęła i celebrowała każdy moment. Zostawiła wokół siebie taki ślad, tyle kręgów na wodzie, że po latach łatwo sobie wyobrazić jej spotkanie z poetą Rainerem Marią Rilkem, którego w rzeczywistości nigdy nie poznała.

Florence pisze dziennik. Ktoś bliski podarował jej kiedyś zeszyt i poradził, by zapisywała swoje pomysły. Więc właśnie to robi, według sobie tylko znanego klucza. A że dziewczynka – ma przecież dopiero dwanaście lat – może się pochwalić niebywałym jak na swój wiek zmysłem obserwacji, jej dziennik staje się zapisem i interpretacją rzeczywistości w jednym. Dowcipne opowiadanie z morałem tuż obok spisanych ciągiem inwektyw z Twittera. Fragment urwanego dialogu. Baśń o kobiecie, która odmawia tańczenia, kiedy inni sobie tego życzą. Opowieść o kolekcjonowaniu chmur i ogrzanego powietrza w ramach spełnienia marzeń, tych ponoć niemożliwych. I inne strzępki, winietki, czy jak powiedziałby Richard – pocztówki, właśnie takie jak te, za pośrednictwem których chciałby zbudować scenariusz filmu o Mansfield i Rilkem, gdyby mu na to pozwolono.

W „Peryklesie” córka głównego bohatera, Marina, tak jak Florence jest w stanie przekonać wszystkich do wszystkiego. Nawet w domu publicznym udaje jej się zachować dziewictwo, ponieważ wmawia potencjalnym klientom, że jej przeznaczeniem jest poszukiwanie najwyższej cnoty. Florence, tak jak Marina, ukrywa drzemiącą głęboko w duszy tragedię rozstania z najbliższymi. Bohaterowie „Peryklesa” i „Wiosny” są jak statki miotane sztormem po oceanie, czasami tracą kierunek, a wyrzuceni przez fale na brzeg nie wiedzą do końca, co dalej ze sobą zrobić. Jak postępować, jak żyć wówczas, gdy masz za sobą własną śmierć i możesz zacząć zupełnie od nowa? Żona Peryklesa, Taisa, zostaje kapłanką bogini Diany, natomiast Richard postanawia przestać chodzić na kompromisy, których nie chce, i próbuje spojrzeć na siebie czułym okiem swojej zmarłej przyjaciółki, biorąc sobie do serca morał jej niezliczonych anegdot. Przede wszystkim jednak każdy z bohaterów – tak u Szekspira, jak i u Smith – dostrzega w pewnym momencie, że wiosna potrafi objawić się w środku zimy. Perykles i Marina opowiadają sobie historie własnego życia, smutne, skomplikowane, wyzute z nadziei – ale to właśnie one prowadzą ich do odkrycia największej radości: są ojcem i córką, odnaleźli się. Nawet w smutku potrafi kryć się ostateczne zwycięstwo. Przecież wreszcie musi być dobrze, prawda? Kiedyś wszystko po prostu musi rozpocząć się od nowa.

Ze wszystkich dotychczasowych tomów z serii „Pory roku” to „Wiosna” ma wydźwięk najbardziej polityczny, mniej i bardziej bezpośrednio angażując się w problem imigracji i nawiązując do obecnych od samego początku cyklu motywów postbrexitowych. Autorka podchodzi jednak do tematu za pośrednictwem intymnych, indywidualnych portretów ludzi, którzy doświadczyli skutków „braku wpływu na rzeczywistość”. Brittani, która chce postąpić właściwie, mając wrażenie, że została wybrana na bohaterkę historii, w gruncie rzeczy nie ma wpływu na ostateczny rozwój wydarzeń: cokolwiek by postanowiła, toczą się bez jej udziału, sprzeciwu czy zgody. Co może jeszcze zrobić? W najlepszym razie zastanawiać się, co mogłaby zmienić, ale i tak w końcu zderzy się z własną bezradnością.

„Wiosna” to układanka emocji, od tych najbardziej podstawowych, pierwotnych, zahaczających o instynkt przetrwania, po bardziej złożone, obejmujące problem godnego funkcjonowania w świecie, gdzie tak często czujemy się bezradni i pozbawieni realnej siły oddziaływania, możliwości zmiany rzeczywistości wokół siebie. Prawdopodobnie znajdą się czytelnicy, którzy zarzucą Ali Smith zbytnią naiwność czy nadmierny idealizm (nawet jeśli podszyty odrobiną goryczy). Ale przecież taka właśnie powinna być wiosna. Pełna czystości, rozkwitu, nowych szans, nowych nadziei. Wiosną nie zastanawiamy się nad tym, że ten nagły wybuch życia i nieokiełznany rozkwit ustąpią w końcu miejsca kolejnym miesiącom marazmu i szarości. Wiosną dajemy się zwieść wrażeniu, że odnowa i piękno będą trwały wiecznie. Wiosną przejmujemy znów na chwilę stery, wierząc, że schwytanie chmury jest możliwe, a może nawet zyskujemy dość siły i odwagi, by powiedzieć sobie, znajomym i nieznajomym, rządowi i wszystkim strukturom władzy tego świata: nie będę tańczyć dla waszej przyjemności.

Karolina Chymkowska

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: recenzje