Całodobowy supermarket Kinga – recenzja książki „Bazar złych snów” Stephena Kinga

17 listopada 2015

bazar-zlych-snowStephen King „Bazar złych snów”, tłum. Tomasz Wilusz, wyd. Prószyński i S-ka
Ocena: (brak)*

Steve chodzi jak szwajcarski zegarek. Choć ma już lata, w jakich u wielu innych pisarzy trybiki weny zdążyły się porządnie wyrobić, on wciąż działa bez zarzutu. Raz na osiem-dziesięć miesięcy dostarcza złaknionym czytelnikom nową książkę, raz na sześć-osiem lat jest to nowy zbiór opowiadań. Nawet osoba z dyskalkulią, która na bieżąco śledzi poczynania twórcy „Lśnienia” i „Misery”, nie miałaby problemu z wyliczeniem, że nadszedł czas na kolejny zestaw krótkich form. I proszę bardzo, oto jest. Tom kalibru porządnej cegły o tytule „Bazar złych snów”.

Być może część z was o tym nie wie, ale w dużej mierze to właśnie Steve’owi zawdzięczamy, że krótka forma prozatorska wciąż jeszcze nie spoczęła na obrzeżach literackich zainteresowań czytelników. Spójrzcie na listę najpopularniejszych i najlepiej zarabiających pisarzy, jaką publikuje co roku „Forbes”. King jest jedynym okupującym ją autorem, który regularnie pisze i publikuje opowiadania. Dlaczego? Powód jest prozaiczny: na opowiadaniach słabo się zarabia. Dawno już minęły czasy, gdy młodzi twórcy pokroju J.D. Salingera czy Kurta Vonneguta jeszcze przed książkowym debiutem potrafili otrzymać za utwór o długości dziesięciu tysięcy słów wynagrodzenie o równowartości trzech lub więcej miesięcznych pensji. Z rynku poznikało większość magazynów gotowych drukować krótkie formy, zaś te, które przetrwały, zdążyły się przeprofilować i dzisiaj to nie literatura ma świadczyć o ich atrakcyjności. Wprawdzie niektóre gazety wciąż z chęcią publikują popularnych autorów, ale kryzys na rynku prasy odbił się na stawkach, jakie gotowe są płacić za wierszówkę. Kiedy więc tak zwany pisarz z nazwiskiem przeliczy sobie, że za kilkanaście stron podobnego tekstu w powieści otrzymałby nieporównanie więcej pieniędzy, to już wiecie, na co będzie wolał poświęcić swój cenny czas. Fakt, że po uzbieraniu kilku lub kilkunastu krótszych utworów można wydać je w postaci książki, też nie jest przesądzający, bowiem zbiory opowiadań zwykle sprzedają się dużo gorzej od powieści. Przekonał się o tym choćby kolega Steve’a z listy „Forbesa”, John Grisham, którego jedyny, zresztą całkiem niezły tom „Powrót do Ford County” uplasował się daleko w tyle na listach bestsellerów za thrillerami prawniczymi, do jakich autor przyzwyczaił swych czytelników.

Nieistniejący już parking na autostradzie I-95 przecinającej Maine, gdzie rozgrywa się akcja opowiadania "130. kilometr".

Nieistniejący już parking na autostradzie I-95 przecinającej Maine, gdzie rozgrywa się akcja opowiadania „130. kilometr”.

Dlaczego więc Steve, który przecież otwarcie przyznaje, że lubi, kiedy mu się zgadza stan gotówki na koncie, bierze się za tak mało opłacalne zajęcie, jak pisanie opowiadań? Po pierwsze dlatego, że ma do nich słabość. Nie tylko w młodości zaczytywał się w groszowych zeszytach wypełnionych dokonaniami Franka Belknapa Longa, Clifforda Simaka i im podobnych, ale też sam jest wychowankiem starej szkoły, która głosi, że pierwsze kroki w zawodzie prozaika winno się zacząć stawiać od opanowania sztuki posługiwania się krótką formą. W związku z tym młody Steve pisał i rozsyłał opowiadania, gdzie się dało, a jedno z nich o tytule „Byłem nastoletnim rabusiem grobów” zapewniło mu oficjalny debiut i motywację do dalszej pracy. Po drugie, King nie cierpi monotonni, dlatego wciąż urozmaica sobie pracę – raz tworzy powieść w odcinkach, innym razem musical czy scenariusz filmowy, a gdzieś pomiędzy upchnie zawsze jakiś krótszy tekst, bo jak sam tłumaczy we wstępie do „Bazaru…”, „krótsze, bardziej intensywne doświadczenie też ma swoje zalety”: uczy m.in. dyscypliny. I wreszcie po trzecie – pisanie opowiadań pozwala mu wciąż utrzymywać w dobrej formie jego kreatywny mięsień. A że przy okazji potrafi na tym zarobić, to już osobna historia. Udowodnił to zresztą nieraz. „Jazda na kuli” była pierwszym masowo kupowanym e-bookiem na świecie, co powiększyło stan konta Kinga o kilkaset tysięcy dolarów (licząc z prawami autorskimi do audiobooka). Zawarte w najnowszym tomie „Ur”, dzięki kampanii powiązanej z premierą nowego czytnika Amazon Kindle, już w pierwsze trzy dni zarobiło 80 tysięcy dolarów. Z kolei krótki utwór „1408” stał się podstawą filmu, który przyniósł na całym świecie przychody w wysokości 132 milionów dolarów. Nawet jeśli w przypadku produkcji z Johnem Cusackiem King nie miał zapewnionych tak lukratywnych warunków, jak te uzgodnione z Castle Rock Entertainment, gdzie od każdego zarobionego przez filmowców dolara do jego kasy spływało pięć centów, to i tak należy oczekiwać, że adaptacja opowiadania przyniosła mu krociowe zyski. Zejdźmy jednak z pieniędzy na literaturę.

Najnowszy „Bazar złych snów” to zbiór dwudziestu utworów, jakie King popełnił na przestrzeni ostatnich kilku lat, zbiór odmienny od pięciu dotychczas wydanych, bo najdojrzalszy. Wysoce niesprawiedliwa dla zawartej tu treści jest okładka odwołująca się w estetyce do taniej literatury grozy. Zresztą sam autor dolewa oliwy do ognia, przywołując w tytule nocne koszmary i ostrzegając we wstępie, że niektóre z zawartych w książce opowiadań „mają kły”. Zupełnie niepotrzebnie. Jakiś czas temu King narzekał, że podczas sesji zdjęciowych dla prasy, niejednokrotnie próbowano wcisnąć go w entourage horroru, co wypadało dość żenująco, dlatego konsekwentnie nie godzi się na jakiekolwiek wampiryczne makijaże. Tym razem sam niepotrzebnie próbuje przyczepić sobie dość już wysłużoną i odbiegającą od stanu faktycznego łatkę „króla grozy”. W „Bazarze złych snów” mamy niewiele prawdziwej grozy, jeśli już to prędzej pewną dozę niesamowitości spod znaku „Strefy mroku”, acz podaną w całkiem innym naczyniu.

Jednym z powodów, dla których King zyskał tak duże uznanie poza fandomem, jest talent do łączenia oryginalnych pomysłów z uniwersalną problematyką. Pomysły – jak chociażby te o rodzinie odciętej od świata w nawiedzonym hotelu w górach, klaunie zamieszkującym kanały pod miasteczkiem czy starym indiańskim cmentarzu, gdzie ożywiano zmarłych – przyciągały do jego literatury ludzi młodych, częstokroć odbiorców szeroko pojętej fantastyki, zaś podejmowane tematy – zmaganie się ze skłonnościami do przemocy i alkoholizmem, traumy dzieciństwa i ich wpływ na nasze dorosłe życie czy niemożność poradzenia sobie ze śmiercią najbliższych – sprawiły, że został doceniony przez ludzi nieinteresujących się zwykle tego typu literaturą, także tych w podeszłym wieku. Drogę literacką Kinga można by przedstawić za pomocą wykresu. Na początku pomysły były stawiane na równi z problematyką, a często brały nad nią górę, z czasem jednak proporcje te zaczęły się odwracać, czego ostatecznym dowodem jest „Bazar złych snów”. Gdyby przyjrzeć się nowemu zbiorowi od strony pomysłów, można by powiedzieć, że Kingowi zdarza się najzwyczajniej w świecie powtarzać. W „130. kilometrze” mamy kolejny po Plymoucie Fury z „Christine” i Buicku Roadmasterze z „Buick 8” niebezpieczny samochód. „Nekrologi” opierają się w zasadzie na tym samym pomyśle co „Edytor tekstu” – znowuż główny bohater zyskuje nadnaturalną moc, za sprawą której to, co napisze na swym komputerze, spełnia się w rzeczywistości. Jeszcze częściej opowiadania oparte są na z pozoru błahych, zwyczajnych wydarzeniach: a to agresja na drodze („Batman i Robin wdają się w scysję”), a to wypadek samochodowy („Herman Wouk jeszcze żyje”) lub kusząca z finansowego punktu widzenia propozycja popełnienia w czyimś imieniu grzechu („Moralność”). Jak jednak każdy szanujący się autor literatury głównonurtowej wie, nie zawsze najważniejszy jest pomysł, ale też to, co się chce za pomocą tekstu powiedzieć, i środki, jakie się do tego celu użyje. Tak też jest z opowiadaniami zawartymi w „Bazarze złych snów” – o ich sile decyduje przede wszystkim treść ukryta za parawanem mniej lub bardziej prozaicznych sytuacji. King z wprawą godną anatoma rozkłada współczesnego człowieka na czynniki pierwsze, z głębokim zrozumieniem przygląda się jego lękom, obawom, z ironią wykpiwa głupotę. Z wiekiem staje się coraz bardziej refleksyjny, co ważne jednak, porusza się po tematach trudnych, bolesnych z niezwykłą lekkością. We wstępie do jednego z opowiadań zauważa, że wielu pisarzy uznawanych przez krytyków za wybitnych, jak Raymond Carver czy Jonathan Franzen, nie ma wielkiego poczucia humoru. Całe szczęście Steve za wybitnego w opinii krytyków literackich nie uchodzi. Bo komizm dostrzega prawie wszędzie. Nawet jeśli jest on czarny jak bezgwiezdna noc.

Okładka e-booka "Ur", audiobooka "Pijackie fajerwerki" i książkowego wydania noweli "Billy Blokada". Wszystkie te trzy utwory znajdziemy w "Bazarze złych snów".

Okładka e-booka „Ur”, audiobooka „Pijackie fajerwerki” i książkowego wydania noweli „Billy Blokada”. Wszystkie te trzy utwory znajdziemy w „Bazarze złych snów”.

Dużo czytelniczej radości w „Bazarze…” daje też to, co jest między opowiadaniami. Tradycją Kinga jest opatrywanie tego typu zbiorów krótkimi wprowadzeniami, które wyjaśniają genezę powstania poszczególnych utworów, przy okazji serwując kilka ciekawostek i nowinek z życia pisarza. Dowiadujemy się, że podczas studiów podkradał steki i hamburgery z miejscowego supermarketu, dlaczego nie przepada za występami publicznymi i jaka osobliwa sytuacja miała miejsce podczas jego ostatniego pobytu we Francji, z żalem informuje nas również, że z upływem lat refleks pogorszył mu się na tyle, że musiał zrezygnować z jeżdżenia swoim ukochanym harleyem.

Warto też zwrócić uwagę na dedykacje zamieszczone pod każdym z opowiadań. To kolejne tropy, które pozwalają na nowo odczytać zawarte tu utwory. Nie bez przyczyny „Letni grom” dedykowany został Kurtowi Sutterowi, twórcy serialu „Synowie Anarchii” i byłemu członkowi jednego z motocyklowych gangów, zaś „Pan Ciacho” poświęcone jest Michaelowi McDowellowi, pisarzowi i autorowi scenariusza do pamiętnego „Soku z żuka”, a prywatnie – gejowi zmarłemu z powodu powikłań związanych z AIDS. Czasem podczas lektury tych notek mogą rodzić się w nas pytania: czy dedykacja dla Joego Hilla pod opowiadaniem „Kiepskie samopoczucie” o przywiązaniu męża do żony ma związek z rozpadem małżeństwa syna Kinga? Czy tajemniczy „D.F.” to prawdziwy „Tommy” z wiersza o tym samym tytule i dawny znajomy pisarza z czasów hippisowskich? Dlaczego w tym jednym przypadku Steve nie ujawnił tożsamości osoby, której dedykował swój utwór?

„Bazar złych snów” to w rzeczywistości nie kramik ani bazar, a ogromny całodobowy supermarket. King nie nakłania nas do niczego jak tania przekupka. Regały wypełnione po brzegi towarem ciągną się milcząco przez cały sklep. Jeśli macie wystarczająco czasu i ochoty, sami będziecie chcieli spędzić pośród nich wiele godzin.

Artur Maszota

*Nie poddajemy ocenie książek, które ukazały się pod naszym patronatem.

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje