Burzliwe lata sześćdziesiąte na Lower East Side – recenzja książki „The Dom” Jana Błaszczaka

29 sierpnia 2018

Jan Błaszczak „The Dom”, wyd. Czarne
Ocena: 7 / 10

„The Dom” był jednym z klubów prowadzonych przez Stanleya Tolkina – drugim był bar zwany, być może również mało oryginalnie, Stanley’s Bar. Nazwy jednak nie musiały być przesadnie wymyślne, wystarczy, że zaludniały je osoby, o których można powiedzieć wszystko, ale z pewnością nie to, że były szare, poślednie i nijakie. Jeśli zaś dodamy, że przybytki te zlokalizowane były na Lower East Side, a lata świetności to szósta dekada XX wieku, możemy być pewni, że w książce opisującej ich dzieje banał nikomu nie będzie groził.

Jan Błaszczak, autor reportażu „The Dom”, pragnął zrozumieć, jaką rolę odegrał Stanley Tolkin w kulturalnym życiu Lower East Side i dlaczego ci, którzy w jego klubach bywali, traktowani byli przez kulturalny mainstream jak pariasi. Zrozumieć, nie tylko rozmawiając z rodziną i pracownikami Tolkina, ale idąc śladami jego gości: poetów, aktywistów, malarzy, czy muzyków. Jak napisał, podążanie ich tropem pozwalało również spojrzeć na dekadę Woodstocku i Kennedy’ego z perspektywy tych, których kwestionowano: anarchistów, czarnych nacjonalistów, trockistów, narkomanów i mieszanych małżeństw. Jednym słowem, wszystkich tych, którzy wiedzieli, że dobrze jest mieć przyjaciela w Stanleyu Tolkinie.

W The Dom regularnie grywali The Velvet Underground, zaś koncertom towarzyszyły performance’y i projekcje. To tam wdrożono pomysł, by wyświetlać filmy na grającym zespole – Morrissey i Warhol emitowali je z projektorów ustawionych vis a vis sceny. Zresztą, z pewnością nie były to filmy akcji odrywające uwagę widzów od zespołu – „Sleep” Warhola trwał 321 minut, podczas których można było nasycić wzrok obrazem śpiącego kochanka reżysera. „Eat” był natomiast zapisem posiłku spożywanego przez niejakiego Roberta Indianę – szczęśliwie, ów malarz jadł ledwie 45 minut. To właśnie w The Dom miała miejsce premiera „The Exploding Plactic Inevitable”, performance’u Velvet Underground, Warhola i, oczywiście, jego muzy, Nico. Muzy, która miała zapewne mnóstwo zalet, ale z pewnością nie należała do nich umiejętność śpiewania. Dodatkowo dużą część klienteli Stanleya stanowili rozpolitykowani Afroamerykanie dyskutujący o rodzącym się właśnie Ruchu na Rzecz Praw Obywatelskich. Stanley Tolkin był ich opiekunem i mecenasem. Wśród jego przyjaciół znajdował się nawet Charlie Parker, któremu Stanley organizował występy na polskich weselach. Uzależniony od heroiny saksofonista przeprowadził się zresztą na Lower East Side, ściągając do dzielnicy kolejnych jazzmanów. Stałym gościem baru Stanleya był też Sun Ra, prorok, wizjoner, człowiek, delikatnie powiedziawszy, niebanalny.

Reklama w „Village Voice” performance’u Andy’ego Warhola, Velvet Underground i Nico, który odbył się w The Dom.

„The Dom” nie jest jednak stricte opowieścią o Stanleyu Tolkinie, pracoholiku o lewicowej wrażliwości. Nie jest to również opowieść o tytułowym klubie. Już w samym zamierzeniu autora miał to być przegląd scen i środowisk związanych z The Dom i Tolkinem, de facto jednak powstała przede wszystkim historia o dzielnicy oraz o czasach, które odbiły na niej swoje piętno. A także, po części, o samym autorze i jego fascynacjach ówczesną muzyką i (kontr)kulturą. Poznamy więc chociażby historię Tambelliniego, twórcy sztuki równie zaangażowanej, co radykalnej, stanowiącej jeden wielki manifest polityczny, znajdziemy też w „The Dom” wiele ciekawostek o samym Warholu – autor przypomina tezę, jakoby artysta mógł mieć zespół Aspergera.

Przede wszystkim jednak, jak wspomniałem, jest to opowieść o Lower East Side, najbardziej rozpolitykowanej dzielnicy Nowego Jorku początku lat 60. Dzielnicy przyciągającej niepokornych, wywrotowców i tych, którzy zupełnie nie potrafili się odnaleźć w zastałej rzeczywistości, kontestując ją na każdym kroku. Niejaki Skaggs w Niedzielę Wielkanocną wtaszczył stukilogramowy krzyż, na którym wisiała rzeźba przedstawiająca rozkładające się ciało. Kiedy indziej udało mu się wprowadzić do powszechnego obiegu plotkę o otwarciu domu publicznego dla psów. Inny aktywista związany z Lower East Side opublikował opis Lyndona B. Johnsona uprawiającego seks ze zwłokami Kennedy’ego – wielu Amerykanów w to uwierzyło. Nie da się zatem ukryć, że była to barwna dzielnica, i trudno się dziwić, że mainstream, a już tym bardziej włodarze, podchodzili do zaludniających ją performerów co najmniej sceptycznie. Jak podkreśla Błaszczak, w oddolnie organizowanych, niezależnych domach kultury Lower East Side przenikały się środowiska awangardzistów, twórców zaangażowanych politycznie i artystów, którzy niebawem mieli zmienić improwizowane sceny na Broadway czy Hollywood.

Autor snuje więc swą opowieść, odkrywając kolejne karty dziejów Lower East Side i próbując odnaleźć jak najwięcej informacji o tych, co na stałe wpisali się w jej historię albo po prostu zawitali tam mimochodem, w największych latach świetności Stanleya Tolkina. Rozmawia z artystami, kompozytorami, performerami, z tymi, którym Tolkin był bliski, i którzy współtworzyli bohemę tej barwnej dzielnicy. Jeden z rozmówców autora, poeta, powiedział, że na początku lat 60. przyszło mu do głowy, że ta dekada może być naprawdę niezłą jazdą, skoro zaczyna się od czegoś takiego, jak kryzys kubański. Potem był napalm w Wietnamie, lato miłości, zabójstwa Kinga, Malcolma X i JFK, Ku Klux Klan i Czarne Pantery oraz pomysły Hoovera, który być może miał o wiele większy udział w powyższej wyliczance, niż się oficjalnie mówi. Jan Błaszczak opowiada o tej dekadzie lekkim, potoczystym stylem, sprawnie panując nad korowodem postaci zaludniających książkę. O dekadzie, w centrum której stał Stanley’s Bar i The Dom, oczka w głowie Stanleya Tolkina. Spojrzenie autora ogniskuje się przede wszystkim na szamanach, wizjonerach i gwiazdach rocka, którzy w latach sześćdziesiątych z powodzeniem przejęli rolę psychoterapeutów, nieodwracalnie zmieniając życie osób pragnących ich wysłuchać. Zresztą to podczas śledzenia historii Velvet Underground Błaszczak natrafił na pierwszą wzmiankę o The Dom. Natrafił, po czym postanowił dowiedzieć się, dlaczego ten lokal, tak mocno związany z Warholem, Nico i Lou Reedem, miał polską nazwę. Coś, co miało skończyć się po kilku minutach przeszukiwania internetu, zamieniło się w podróż, której pokłosiem jest „The Dom”, książka o ludziach ściśle zakorzenionych w pewnym burzliwym dziesięcioleciu. Dziesięcioleciu, które, zgodnie z przewidywaniami wzmiankowanego poety, było naprawdę niezłą jazdą. I to właśnie do opowieści o tej jeździe, pełnej alkoholowych ciągów, narkotykowych odlotów, gitarowego jazgotu, performance’ów i nośnych manifestów kontrkulturowych, zaprasza w „The Dom” Jan Błaszczak, dziennikarz i krytyk muzyczny. Człowiek, który o swojej pasji potrafi pisać inspirująco i sugestywnie. Nawet jeśli „The Dom” niekoniecznie o The Dom traktuje.

Mirosław Szyłak-Szydłowski

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje