Błogosławieni cisi
Marc Tyler Nobleman, Ty Templeton „Cudowny chłopak Billy”, wyd. Centrala
Ocena: 7 / 10
„Postać stworzona przez Boba Kane?a” ? formułka pojawiająca się od ponad sześćdziesięciu lat na początku każdej opowieści o Batmanie wciąż funkcjonuje jako swoista metryka legendarnego superherosa. Tylko wtajemniczeni wiedzą, że Nietoperzasty miał jeszcze jednego ojca, błyskotliwego scenarzystę Billa Fingera. O uznanie należne cudownemu chłopcu komiksu upomnieli się po latach twórcy tej książki.
Rok 1939. 25-letni Bill Finger stara się związać koniec z końcem, sprzedając buty. Do syna zubożałego krawca, wygnanego z Denver do Nowego Jorku przez wielki kryzys, uśmiecha się nieoczekiwanie szczęście ? poznany chwilę wcześniej rysownik Bob Kane zamierza wciągnąć go do nieformalnej spółki. Kane, uznany już wówczas autor komiksów, otrzymuje bowiem od wydawnictwa DC Comics bojowe zadanie. Ma wykreować syperbohatera, zdolnego zdyskontować popularność debiutującego rok wcześniej Supermana. Wprawdzie Fingerowi brak doświadczenia w branży, ale jak z rękawa sypie oryginalnymi pomysłami. Stąd już tylko krok do narodzin legendy.
Dalsze losy zawiązanego wówczas tandemu można by skwitować parafrazą biblijnego aforyzmu: błogosławieni cisi, albowiem… po ich plecach przejdą inni. Bill Finger nigdy nie wydostał się z cienia Kane?a, mimo iż Batman zawdzięczał mu przynajmniej równie wiele, co swemu oficjalnemu twórcy. To właśnie przybysz z Kolorado przyodział mrocznego mściciela w firmowy kostium, on to ochrzcił jego miasto Gotham City i wykreował mu pierwszych adwersarzy. „Jedyni w swoim rodzaju złoczyńcy wychodzili spod pióra Billa równie łatwo, jakby spisywał zwykłą listę zakupów” – czytamy. Jako ghostwriter bardziej rutynowanego kolegi Finger tworzył ponoć najlepsze scenariusze w złotym okresie superheroicznego komiksu. Ponoć, bo jego nazwisko nie pojawiało się nigdzie. Maska Batmana skutecznie skrywała także i swego współkreatora.
„Cudowny chłopak Billy” to krótka powiastka graficzna autorstwa Marka Tylera Noblemana (scenariusz) i Ty?a Templetona (ilustracje). Aby oddać hołd Fingerowi, ten pierwszy musiał przeprowadzić prawdziwe śledztwo i zrekonstruować losy tajemniczego mistrza. Templeton, pracujący wcześniej przy niezliczonych komiksowych seriach, zadbał z kolei o odpowiednio stylowe rysunki w oldschoolowym duchu. Dzięki wysiłkom obu twórców dowiadujemy się, kim naprawdę był człowiek, którego imieniem nazwano dziewięć lat temu prestiżową nagrodę dla scenarzystów, wręczaną rokrocznie na konwencie Comic-Con. Nie jest to jednak wiedza obszerna. Geniusz komiksu, jak nazywają go dziś badacze tematu, wiódł spokojne życie, wyzbyty pretensji do sławy i uznania. Dość wspomnieć, że choć nie sygnował autorskich scenariuszy nazwiskiem, to w trosce o ich jakość nie zhańbił się nigdy pracą na akord. Zapewne czuł się spełniony, odchodząc z tego świata w roku 1974. Bob Kane przeżył go o prawie ćwierćwiecze.
Wprawdzie „Cudownego chłopaka…” przeczytać można w trakcie kursu autobusem do sąsiedniej dzielnicy, ale jest to tytuł godny uwagi każdego wielbiciela komiksu. „Dzieło przemyślane, nieprzypadkowe, a jakże piękne” ? miał o nim powiedzieć Michael Uslan, producent kilku filmów o Batmanie. Kto może poręczyć, że gdyby nie Bill Finger, hollywoodzka szycha nie zajmowałaby się dziś np. realizacją programów kulinarnych?
Sebastian Rerak
TweetKategoria: recenzje