Balansując na granicy geniuszu i szaleństwa – recenzja książki „Francis Ford Coppola. Rewolucjonista” Sama Wassona
Sam Wasson „Francis Ford Coppola. Rewolucjonista”, tłum. Jan Dzierzgowski, wyd. Marginesy
Ocena: 8 / 10
Wydawnictwo Marginesy dostarcza czytelnikom kolejną pozycję okołofilmową. Po wydanych już w tym roku „Oscarowych wojnach” i „Spekulacjach o kinie” przyszła pora na biografię twórcy „Ojca chrzestnego” i „Czasu apokalipsy”. Książka „Francis Ford Coppola. Rewolucjonista” Sama Wassona ukazuje się tuż przed polską premierą „Megalopolis”, najnowszego filmu 85-letniego reżysera.
Superprodukcja „Megalopolis”, nad którą Coppola pracował 40 lat, jest zresztą klamrą spinającą opowieść Sama Wassona. Najnowszy film, dzieło życia, ostatni artystyczny zryw, a jednocześnie, sądząc po opiniach z zagranicznych festiwali, wielka – choć imponująca światotwórstwem i rozmachem – klapa. Na ocenę „Megalopolis” przyjdzie jeszcze pora (polska premiera została zaplanowana na 25 października), tymczasem wielka wizja Coppoli oraz bezkompromisowe doprowadzenie do jej spełnienia są wręcz kwintesencją nie tylko niepokornego charakteru artysty, ale wręcz samego Hollywood jako Fabryki Snów. Pełnej ryzyka, wzlotów i upadków, spektakularnych sukcesów i bolesnych porażek, filmów, które znikąd zawładnęły sercami milionów widzów, i takich, które powinny odnieść podobny sukces, a tymczasem sale świeciły pustkami. Autor „Rewolucjonisty”, opowiadając o Coppoli, opowiada równocześnie o Hollywood – o rewolucji lat 70. (narodziny tzw. Nowego Hollywood), zmianie systemu produkcji i dystrybucji filmów, a także o małym, niezależnym studiu Zoetrope, które rzuciło rękawicę gigantom. To opowieść o pogoni za marzeniami w świecie wielkiej kasy, niełatwej próbie uzyskania artystycznej niezależności.
Sam Wasson skupia się w dużej mierze na dwóch tytułach: „Czasie apokalipsy” (1979) i „Tym od serca” (1982). Filmach, które na pierwszy rzut oka różni wszystko (od gatunku, przez wymowę, po walory produkcyjne), a które jednak miały podobną historię. Oba były okupione potem, krwią i łzami. W przypadku pierwszego praca nad filmem granicząca z szaleństwem opłaciła się – „Czas apokalipsy” okazał się hitem komercyjnym, który do dziś wymieniany jest jednym tchem wśród największych arcydzieł kina lat 70. Niestety „Ten od serca” nie spotkał się z podobnym uznaniem, film zginął w box-offisie, krytycy go zmiażdżyli, a Coppoli zostało po nim kilka dobrych wspomnień i wielomilionowe długi. O ile „Czas apokalipsy” ewoluował na bieżąco, a przez większość czasu spędzonego na Filipinach twórca wciąż nie wiedział, jak zakończyć film, codziennie mierząc się nie tylko z chaosem wielkiej produkcji, ale również własnymi wątpliwościami, tak „Ten od serca” powstawał w warunkach studyjnych, a mimo to – prawdopodobnie niepotrzebnie – z prostego romansu przerodził się w rozbuchany, imponujący wizualnie musical, w którym zabrakło, nomem omen, serca.
Choć najwięcej miejsca poświęca się dwóm wyżej wymienionym filmom, prezentując jednocześnie dwa oblicza kariery Coppoli, to w ramach dygresji Wasson pisze również o innych produkcjach. Zwłaszcza w pierwszej części książki, skupionej na „Czasie apokalipsy” i zatytułowanej „Marzenie” (co ciekawe, część poświęcona musicalowemu niewypałowi nosi tytuł „Apokalipsa”), znajdziemy dużo kontekstu. Od historii z dzieciństwa (istotny seans „Złodzieja z Bagdadu”), filmowych początków u Rogera Cormana (króla kina klasy B), przez pierwsze osobiste filmy („Jesteś już mężczyzną”, „Tęcza Fanina” czy rewolucyjnie zrealizowanych „Ludzi z deszczu”), po duże sukcesy (dwie części „Ojca chrzestnego” przeplecione kameralną „Rozmową”). Równolegle Wasson przybliża historię George’a Lucasa, na początku kariery bliskiego współpracownika Coppoli, z którym razem walczyli o inne Hollywood. Możemy poznać losy „THX 1138” i „Amerykańskiego graffiti”, a także moment, gdy drogi obu twórców się rozeszły („Gwiezdne wojny”) – Wasson poświęca temu sporo miejsca, ukazując tym samym zmiany w Hollywood i idee stojące za powstaniem Zoetrope.

Francis Ford Coppola na planie (fot. Guillermo Tomoyose/Flickr)
Fragmenty dotyczące „Czasu apokalipsy” mocno wgryzają się w to, co działo się na planie, prezentując wiele anegdot i historii, które mogą zaskoczyć nawet czytelników znających doskonały dokument zza kulis pt. „Serca ciemności”. Jednocześnie wątek „Ojca chrzestnego” jest potraktowany trochę po macoszemu (jak sam Wasson przyznaje w posłowiu – kiedyś trzeba było skończyć pisać), na szczęście mamy polskie wydanie książki „Zostaw broń, weź cannoli”, która w całości skupia się na burzliwej produkcji tego arcydzieła. Kto poczuje niedosyt, może sięgnąć po tamtą pozycję.
W drugiej części książki Wassona bardziej interesuje funkcjonowania Zoetrope, wytwórni zrodzonej z marzeń o tworzeniu kameralnych, osobistych filmów autorskich. Pisze więc o tym, jak grupka pasjonatów się rozrosła, a firma stała się domem dla wielu uznanych, ale w danym momencie zapomnianych lub wyklętych twórców (Lynch, Godard, Wenders i inni). Po drodze trzeba było stawiać czoła trudnym realiom rynku, mierząc się z nieprzychylnymi wielkimi studiami i walcząc o niezależność. Problemy, z którymi borykało się studio, tak naprawdę nie zmieniały się od lat – mimo że Coppola tracił firmę kilkukrotnie (by następnie ją odkupić i rozwijać dalej), zawsze starał się iść pod prąd, wymyślać i testować nowe rozwiązania (np. kino elektroniczne), co często wpędzało go w kłopoty finansowe. Absolutne poświęcenie idei rozwoju kina, wręcz „opętanie filmami”, prowadziło oczywiście do różnych innych problemów – chociażby na gruncie rodzinnym. Jednak Coppola nie był w tym osamotniony – czuł się bezpiecznie, otaczając się podobnymi mu zapaleńcami (jak choćby Walter Murch, który zrewolucjonizował dźwięk w filmach, ale cierpiało na tym jego małżeństwo). Zoetrope, którego historia przypomina sinusoidę porażek i sukcesów, przedstawiona jest jako wielka, nieco stuknięta rodzina, która buzowała od twórczej energii. Praca w takim zespole wydaje się romantyzowanym marzeniem, które trudno sobie wyobrazić.
„Francis Ford Coppola” Sama Wassona to lektura fascynująca. Pełna zakulisowych anegdot (niekiedy zabawnych, jak wspomnienie narkotycznych tripów Dennisa Hoppera, innym razem strasznych, gdy filmowcy ocierali się o śmierć), ukazująca portret wielkiego wizjonera, często niezrozumiałego, który mimo to dąży do obranych celów. Faceta opętanego przez tworzenie filmów, który ma na koncie kilka arcydzieł i drugie tyle porażek. Upartego, wierzącego w siłę opowieści i walczącego o swoją pasję, niezależnie od warunków, w jakich przyszło mu pracować. Szukającego nowych rozwiązań technicznych, eksperymentującego z formą i gatunkiem. To ciekawe, że Coppola zaczynał od planów Cormana, gdzie oszczędzano każdego dolara i zawsze chciano zrobić film jak najmniejszym kosztem (często wykorzystując te same dekoracje, by nocą kręcić inny tytuł), a kończy jako reżyser znany z szastania pieniędzmi i wielokrotnego przekraczania ustalonych budżetów (patrząc na finansowanie „Megalopolis” – pewne nawyki się nie zmieniają). Wszystko w imię Sztuki.
Wasson tworzy wielowątkową opowieść o ciekawej strukturze. Pozornie skupia się na dwóch istotnych w karierze Coppoli filmach, jednocześnie znajdując miejsce, by pisać o rodzinie (tej filmowej, na planie, jak i tej czekającej w domu), przedstawić drogę, jaką przebył reżyser, zanim stał się popularny, a także pokazać zmiany w Hollywood i Zoetrope Studio na przestrzeni lat. Dzięki temu nawet jeśli niektóre wątki są powtarzalne (powracające tematy stawiania czoła wielkim wytwórniom, problemów z finansowaniem projektów czy chybionych inwestycji w nowinki technologiczne itd.), to całość staje się czymś więcej niż tylko opowieścią o genialnym reżyserze balansującym na granicy szaleństwa, który dzięki talentowi i sprytowi wychodzi zwycięsko z największych kłopotów (nawet jeśli oznacza to niechętną zgodę na nakręcenie kontynuacji komercyjnego hitu po latach).
„Francis Ford Coppola. Rewolucjonista” to wycinek bogatej historii Hollywood, ukazujący wielkie zmiany lat 70., z nieco innej perspektywy – faceta, który kocha kino, jest wizjonerem i wywalczył sobie niezależność w świecie, w którym producenci nieustannie patrzą na ręce. Książka jest bogata w cytaty i materiały archiwalne (sama lista przypisów zajmuje ok. 40 stron z tej 500-stronicowej kobyły). Wasson zgrabnie wykorzystuje wszystko, do czego się dokopał, tworząc spójną i wciągającą opowieść – bogatą w konteksty, ale nietracącą z oczu samego Coppoli. Jak na razie wydawnictwo Marginesy ma nosa do wyboru tytułów okołofilmowych – mam szczerą nadzieję, że wkrótce po polsku ukaże się kolejna książka Wassona – „The Big Goodbye: Chinatown and the Last Years of Hollywood”, czyli opowieść o arcydziele neo-noir z lat 70., z Jackiem Nicholsonem w roli detektywa Jake’a Gittesa.
Jan Sławiński
Kategoria: recenzje