Back to PRL
Marzena Sowa, Sylvain Savoia „Marzi tom 3: Nie ma wolności bez solidarności”, Wyd. Egmont
Ocena: 8 / 10
„Marzi” autorstwa Marzeny Sowy (scenariusz) i Sylvain?a Savoii (rysunki) niczym wehikuł czasu przenosi do przeszłości, która już nie powróci. A dla roczników urodzonych w drugiej połowie lat siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych jest niczym film z dzieciństwa.
Przyznaję się bez bicia. Nie czytałem wcześniejszych tomów ?Marzi?. Sięgając po trzeci, obawiałem się, że nie będę potrafił złapać rytmu tej autobiograficznej historii z lat 80. ubiegłego wieku, a tym samym lektura komiksu nie tylko nie sprawi mi przyjemności, ale będzie męcząca i mozolna. Na szczęście moje obawy okazały się płonne. Tom ?Nie ma wolności bez solidarności? wciągnął mnie natychmiast a po kilku stronach zupełnie zapomniałem, że zostałem wrzucony w sam środek opowieści o przygodach dziewczynki, której dzieciństwo przypadło na schyłek doby PRL.
Album zaczyna się od wydarzeń z lata 1988 roku, czyli fali strajków, która przetoczyła się przez Polskę i była początkiem końca ustroju, który choć mienił się socjalizmem, nie miał z nim nic wspólnego, a był zwykłym totalitaryzmem, dyktaturą jedynej słusznej partii. Opowieść kończy się w okolicach 1991 roku. W latach tych zamyka się obfity w wydarzenia okres w historii Polski: ostatnia fala strajków, obrady Okrągłego Stołu, pierwsze wolne wybory parlamentarne, wybór Lecha Wałęsy na prezydenta i początki transformacji gospodarczej. To dużo. Mogłoby się zdawać, że aby oddać ten czas w pełni potrzeba będzie tysiąca stron. Ale twórcom udało się to na niecałych stu.
Dzieje się tak za sprawą samej Marzi. Bo chociaż jest to komiks o tamtych czasach, to przede wszystkim o małej dziewczynce, której wtedy przyszło żyć. Oczywiście polityka jest w nim obecna. Nie da się i nie powinno jej unikać w opowieści o tamtej epoce, ale na pierwszy plan wysuwa się jedynie wtedy, gdy nijak pominąć się jej nie da (np. na początku, i to za sprawą ojca bohaterki, który jest jednym ze strajkujących w hucie). W pozostałych przypadkach przewija się gdzieś w tle. Dotyczy głównie świata dorosłych, gdy o niej dyskutują lub wkracza z buciorami w ich codzienne życie.
?Marzi? nazwać komiksem historycznym nie można. To przede wszystkim historia obyczajowa, wypełniona doświadczeniami, które moje pokolenie (rocznik 1977) dzieli ze sobą. Dostajemy zestaw historii, które w mniejszym lub większym stopniu przeżywaliśmy niemal wszyscy.
Jest guma do żucia z plasteliny lub kitu barwionego zestruganymi kredkami oraz wspólne żucie tej prawdziwej (jakoś nam wtedy nie przeszkadzało, że wcześniej była w cudzych ustach, a nawet w śmietniku). Cud ukazującej się w oknie Matki Boskiej (w moim miasteczku ukazała się na drzewie w pobliżu dawnej pijalni piwa, gdzie dziś stoi Biedronka). Wakacje u mieszkającej na drugim krańcu Polski rodziny (nigdy nie zapomnę kilkuset kilometrów na tylnym siedzeniu malucha, które dzieliłem z kuzynem oraz jego wielkim psem). Puste pułki i zaopatrywanie się w jedzenie na wsi. Wprowadzenie religii do szkół i modlenie się na początku zajęć. Lekcje biologii, na których chłopcy i dziewczynki osobno poznawali tajemnice układu rozrodczego człowieka. Pierwsze prywatne spożywczaki. Pierwsze wypożyczalnie kaset wideo (i ja, podobnie jak Marzi, stałem przed półkami zastawionymi kasetami zauroczony kolorowymi okładkami). Pierwszy raz z ?Miasteczkiem Twin Peaks? (ja też nie mogłem zasnąć w obawie, że Bob odwiedzi mnie we śnie), oglądanie ?997?, kiedy rodziców akurat nie było w domu, itd., itp.
Podobne historie każdy z nas, urodzony w owych czasach, przechowuje we wspomnieniach. Sam pamiętam historię mojego kolegi, który do puszki po CocaColi, otrzymanej od cioci z Ameryki, nalewał sobie gazowanej wody mineralnej, żeby choć przez chwilę poczuć się, jak wtedy, kiedy pił ją po raz pierwszy.
Ale ?Marzi? to nie tylko warstwa słowna i fabularna. Za sprawą Savoia (a prywatnie życiowego partnera Sowy) komiks zachowuje klimat owych czasów takim, jakim ja go zapamiętałem. Bo choć był to okres szary i ponury, to w mojej pamięci jest on pełen kolorów szczęśliwego dzieciństwa. Ciepłe barwy, w jakich utrzymany jest komiks, idealnie oddają nastrój dzieciństwa Marzi (i mojego), które mimo pierwszego zetknięcia się ze śmiercią oraz problemami świata dorosłych, było jednak beztroskie i radosne.
Dopiero w drugiej połowie opowieści, kiedy Marzi zaczyna być coraz bardziej świadoma, sielankowy obraz przysłaniają poważniejsze tony. Ale również one nie są w stanie pozbawić tych momentów ciepła. Nawet kiedy wiąże się to ze śmiercią babci. Bo smutek łagodzi miłość, wyrażona wspomnieniem jej dłoni, ogrzewających zmarznięte stopy Marzi.
Jedyne, co można zarzucić tej historii, to fakt, że jest nieco przegadana, a język, którym poprowadzono narrację, chwilami zdaje się być zbyt ?dorosły? jak na dziesięcioletnią dziewczynkę. Ale to tylko subiektywne odczucia, niezbyt istotne, bo zupełnie nie przeszkadzające w rozkoszowaniu się ?przypadkami? Marzi.
Marzena Sowa, Polka od 2001 roku mieszkająca we Francji, a od kilku lat także w Brukseli, urodziła się tym samym roku, co moja młodsza o dwa lata siostra. Być może dlatego odczuwam pokrewieństwo duchowe (a nie tylko przynależność pokoleniową) z mała bohaterką, której przyszło żyć w ostatniej dekadzie PRL. W historii Marzi przegląda się moje dzieciństwo i pewnie z tego powodu odczuwam lekkie ukłucie zazdrości, że to nie ja opowiedziałem tę historię. Jednocześnie rozpiera mnie duma z tego, że moja krajanka wydała taki komiks we Francji (nie ukrywajmy, to Mekka komiksu europejskiego), a niedawno również w USA nakładem Vertigo, czyli imprintu DC, które jest ?domem? dla Supermana, Batmana i spółki. Chciałoby się zawołać ?Pokaż im dziewczyno!?.
?Marzi? to nie tylko pełen ciepła, a zarazem życiowej mądrości komiks. To także magiczny wehikuł czasu, pozwalający przenieść się w przeszłość, która odeszła i nie wróci. I choć jest pełen nostalgii, to nie ma w nim sentymentów w stylu ?kiedyś było inaczej, kiedyś było lepiej?, które co jakiś czas (o zgrozo!) powracają w kraju nad Wisłą. Nie ma w nim też zadęcia patriotyczno-kombatanckiego (i całe szczęście), tak często obecnego w rodzimych historiach z tamtych lat. Jest za to inteligentnie i z humorem uchwycony ?zeitgeist? owych czasów.
A czy roczniki, które z PRLu nie pamiętają nic, mogą czerpać taką samą przyjemność z lektury ?Marzi?? Taką samą z pewnością nie, ale równie wielką jak najbardziej. Bo ?Marzi? to przede wszystkim ponadczasowa, kapitalna, pełna ciepła i dowcipu opowieść o całkiem szczęśliwym dzieciństwie w ?dziwnym kraju?. I mam nadzieję, że pewnego dnia trafi do kanonu lektur szkolnych.
Krzysztof Stelmarczyk
Gdzie kupić:
Kup komiks w księgarni Selkar
Kup komiks w księgarni Lideria
Kategoria: recenzje