Arkadia – zrób to sam – recenzja książki „Arkadia” Lauren Groff
Lauren Groff „Arkadia”, tłum. Wiesław Marcysiak, wyd. Znak
Ocena: 7 / 10
„Arkadia” to niezwykle ciekawa w zamyśle i wcale nie gorsza w realizacji powieść o chłopcu, którego wychowano w świecie spod znaku pacyfki i haseł „Peace and Love”. Ale to tylko płaszcz, pod którym autorka ukryła głębszy sens. Książka opowiada de facto o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie i tego, co tak naprawdę jest w życiu ważne. Działa przy tym jak sprytny lalkarz: zaczyna poruszać sznureczkami synaps, które wprawiają w ruch machinę myśli, a zaraz potem także działań. I już za chwilę człowiek łapie się na tym, że obdzwania przyjaciół, by umówić wszystkie zaległe spotkania. Bo Groff uświadamia dobitnie, że najważniejsze są relacje: te niewidzialne rusztowania, które im mocniejsze i lepiej zadbane, tym lepszą są dla nas podporą w życiowej zawierusze. A to oznacza, że „Arkadię” każdy z nas może sobie stworzyć wszędzie: bo nieważne gdzie, ważne z kim.
Głównym bohaterem książki jest Lutek. Czytelnik poznaje go jako małego chłopca, a razem z nim tytułową Arkadię – hippisowską komunę, w której ten się urodził. Arkadia widziana oczami Lutka jest jeszcze w fazie budowy, ale ludziom ją zamieszkującym niestraszna jest ciężka praca – wiedzą, że wszystko to dzieje się w imię dobra wspólnoty. Ale nie samą pracą żyje człowiek, o czym pamiętają też Arkadianie, nie zaniedbując sfery duchowej i intelektualnej. Ten nowy, wspaniały świat jest z jednej strony wizją kuszącą, z drugiej – nieco przerażającą. Bo Arkadia ma też swoje drugie oblicze – libertyńskie, gdzie narkotyki i moralne rozpasanie są na porządku dziennym. Trzeba odznaczać się niezłomnością, by umieć odnaleźć równowagę pomiędzy tymi dwoma równoległymi światami. Szczęśliwie dla Lutka, jego rodzicom nie brak silnej woli.
Książka i historia Lutka podzielona została na cztery części: w pierwszej kilkuletni chłopiec obserwuje życie swojej małej i dużej arkadyjskiej rodziny – przy czym żadna z nich nie jest wolna od problemów. W drugiej bohater – już jako nastolatek – rozumie coraz więcej, a problemy, z którymi musi się borykać, są coraz poważniejsze. Zwłaszcza że świat, jaki do tej pory znał, zaczyna się rozpadać. W dwóch ostatnich częściach czytelnik towarzyszy dorosłemu Lutkowi, który mierzy się z życiem już poza zamkniętym światem Arkadii (bardzo mądrze autorka wybrnęła z powtarzania ogranych motywów o poznawaniu świata przez osoby, które nigdy nie miały z nim do czynienia: pojawiały się przecież ostatnio i w „Pokoju” Emmy Donoghue, i w filmie „Captain Fantastic” Matta Rossa. Groff wspomina zatem o tym jedynie w krótkich retrospektywach, nie kładąc na ten aspekt głównego nacisku).
Wyznacznikiem dla każdej z czterech części jest zmiana: Lutek przeżywa koniec jakiejś epoki bądź się na niego przygotowuje. Czytelnik staje się więc świadkiem tego, jak chłopak, a potem już mężczyzna, radzi sobie z trudnościami, jakie stawia przed nim los. Jednak zawsze tym chwilom wypełnionym smutkiem towarzyszą i te szczęśliwe, radosne – jak to w życiu. I nieważne, czy dzieje się to w Arkadii czy na Zewnątrz, na odludnej wsi czy w gwarnym mieście. Bo to nie miejsca, a ludzie są osią tej opowieści. Rzeczywiście, Lutek wychował się w szczególnych okolicznościach, jednak to jego najbliżsi wskazali mu, co jest w życiu naprawdę ważne. To oni stali się jego kompasem.
Nielinearna, mozaikowa narracja to wyznacznik stylu Lauren Groff. Przez to „Arkadia” wydaje się książką nieco chaotyczną, nieuporządkowaną. Nie ma tu bowiem klasycznych opisów. Są krótkie impresje, z których czytelnik sam musi poskładać sobie topografię miejsc i charakterystykę postaci zapełniających opisywany świat. Tym samym Groff funduje doświadczenie z pogranicza jawy i snu. I trzeba umieć poddać się temu narkotycznemu uczuciu, które towarzyszy lekturze – zupełnie tak, jakby czytelnik brał udział w wypełnionym używkami życiu Arkadian. Dlatego czytelników „Arkadii” dzielić będzie przepaść. Jedni dadzą się porwać powieści, inni z rozczarowaniem odrzucą ją po kilkunastu stronach – w tym przypadku nie może być mowy o rozwiązaniach pośrednich.
Niestety tych, którzy znajdą się w pierwszej grupie, czeka małe rozczarowanie. Bo aura melancholii, roztaczana początkowo przez autorkę, zostaje zmącona brutalnie w ostatniej część książki. Ta oniryczna do tej pory opowieść zmienia kurs i zaczyna taplać się w odmętach rzeczywistości. Zupełnie niepotrzebnie Groff postanowiła wpisać się w modny aktualnie nurt literacki i umieściła w Arkadii motyw może nie postapokaliptyczny, ale pre-postapokaliptyczny na pewno. Bohaterowie książki budzą się bowiem nagle w cieniu zmierzającej w ich stronę niechybnej katastrofy: na Ziemi coraz liczniej giną gatunki roślin i zwierząt, a rozprzestrzeniająca się z zawrotną szybkością choroba dziesiątkuje ludzi. Oczywistym jest, że autorka wyraża tym samym sprzeciw wobec ludzkiej ingerencji w środowisko, stanu społeczeństwa jako zatomizowanej, egoistycznej masy i innym ciemnym stronom rozwoju cywilizacji. Pokazuje, jak kruchy jest świat, i trochę straszy: globalna epidemia stoi u naszych wrót, więc zastanówcie się, czy żyjecie tak, jak powinniście. Tylko że Arkadia w swoim lekkim oderwaniu od rzeczywistości i w swojej melancholii także niosła ten przekaz. Po co więc go dublować, i to w sposób tak dobitny i oczywisty? Niedopowiedzenia są czasem o wiele skuteczniejsze od bicia po oczach faktami. Trzeba tylko mieć wiarę w czytelnika…
Katarzyna Figiel
TweetKategoria: recenzje