Archeologia w wersji graficznej
Marc Ferré, Max, Pau „Wyspa kamieni”, wyd. Timof i cisi wspólnicy
Ocena: 8 / 10
Francuski filozof Kartezjusz słusznie stwierdził, iż „czytanie dobrych książek jest niczym rozmowa z najwspanialszymi ludźmi minionych czasów”. Czytanie uszlachetnia, czyni nas ludźmi bardziej wartościowymi, otwartymi na nieznane, dążącymi do pogłębiania wiedzy w konkretnej dziedzinie. Reguła ta idealnie sprawdza się nie tylko w literaturze, ale również w sztuce komiksowej. Ważnym ogniwem jest wykształcenie w człowieku od najmłodszych lat nawyku systematycznego czytania, co niestety jest bolączką współczesności. W ostatnim roku miłośnicy rynku komiksowego w naszym kraju zaobserwowali pozytywne zjawisko lawinowego wydawania interesujących opowieści graficznych, przeznaczonych dla młodszego czytelnika. Jedną z ostatnich pozycji w owym dorobku jest komiks „Wyspa kamieni” Marca Ferrégo oraz uznanych europejskich rysowników, ukrywających się pod pseudonimami Max i Pau. Poznajcie perypetie ludzi pierwotnych sprzed blisko trzech tysięcy lat.
Niedoścignionym dziełem w prezentowaniu historycznych faktów, postaci i wydarzeń w atrakcyjnej, przejrzystej dla dzieci formie jest francuska animowana seria „Był sobie człowiek” (1978), otwierająca cykl „Byli sobie…”. Jej twórca, słynny frankofoński scenarzysta i karykaturzysta, Albert Barillé ubrał historyczne czy naukowe fakty w przyjemną dla oka szatę graficzną, wyciągając esencję z danej epoki lub postaci, ukazaną w niespełna półgodzinnym, wyjątkowo wartkim odcinku. Ów zabieg wykorzystywano w szeregu zbliżonych produkcji, podobnie jak we współczesnym komiksie. Wystarczy wymienić tegoroczną opowieść graficzną „Louis Riel” Chestera Browna, idealnie wpisującą się w tę koncepcję. To samo można powiedzieć o recenzowanym albumie.
Scenarzysta „Wyspy kamieni” opracował koncept komiksu przy dużej współpracy Muzem Archeologicznego mieszczącego się w hiszpańskim mieście Son Fornés. W samym sercu Majorki – niepisanej stolicy muzyki techno – znajduje się niebywałe znalezisko archeologiczne w postaci wioski ówczesnych mieszkańców wyspy, praktycznie w całości zachowanej od tamtych czasów. Odkryto tam szereg prehistorycznych konstrukcji, pełniących funkcję wież obserwacyjnych, zwanych talajotami. Właśnie w takiej surowej scenerii rozgrywa się akcja dwóch oddzielnych opowieści: „Czarny las” i „Sowia jaskinia”, składających się na fabułę niniejszego dzieła.
Pierwsza z historii opowiada o niebezpiecznej podróży małoletniego Nora i jego matki Nury do przeklętego Czarnego Lasu w celu odnalezienia rośliny mającej wyleczyć umierające owce. Nor to urodzony podróżnik, dziecko o wielkich pokładach energii, które z życzliwością podchodzi do obcych. Nura pełni w jego życiu rolę troskliwej opiekunki, czujnego przewodnika i cierpliwego nauczyciela. Ich wędrówka przez skąpany w permanentnym mroku Czarny Las, w asyście dzielnej córki znachorki, udowadnia, że miłość, oddanie i wspólne dążenie do realizacji ważnego celu mogą przezwyciężyć wszystkie nieprzyjemności. Niestety eksploracja mrocznej krainy nie jest za bardzo emocjonująca, a dość przewidywalny finał noweli nie do końca satysfakcjonuje.
Znacznie lepiej prezentuje się opowieść „Sowia jaskinia”, w której główne skrzypce odgrywa tajemniczy i ekscentryczny rozbitek, Mug. Przybysz pochodzi z Kornwalii i jest druidem z wysoko rozwiniętej społeczności. Natura poszukiwacza przygód sprowadziła na niego zgubę, co jednak zaowocowało pojawieniem się na wyspie i odnalezieniem w tym odległym zakątku sylwetki swego bóstwa. Mug, w towarzystwie znanych z wcześniejszego zeszytu Nora i Nury, wyrusza w długą podróż mającą zakończyć się odnalezieniem źródła swej wiary. Świetnie wypada tutaj zestawienie dwóch odmiennych światów w klimatach animacji „Krudowie”, a także spostrzeżenia druida odnośnie zastanej rzeczywistości.
Ilustracje doświadczonego hiszpańskiego artysty Maksa i wspierającego go Paua są utrzymane w kreskówkowej stylistyce. Postaci prezentują się stosunkowo dobrze, acz należy zwrócić uwagę na znaczną różnicę w rysowaniu ich oczu – mamy zarówno oczy zajmujące prawie połowę twarzy, jak i pojedyncze kropki w stylu cyklu „TinTin” Herge’a. Rysownicy perfekcyjnie oddali tamtejsze budowle, elementy biżuterii Muga czy zmieniające się plenery (zwłaszcza posępny Czarny Las). Fizjonomia bohaterów oraz ich twarze precyzyjnie współgrają z charakterem, czego najlepszym dowodem jest rudowłosy druid. Swobodna kreska dwóch znanych ilustratorów kapitalnie współgra ze scenariuszem Ferrégo.
„Wyspa kamieni” to lekka, przyjemna i niepozbawiona morałów opowieść dla młodych czytelników, którzy zapewne po lekturze owego dzieła zapragną bliżej poznać odległe czasy i archeologiczne zawiłości. Co należy uznać za najlepszą rekomendację rzeczonego komiksu.
Mirosław Skrzydło
TweetKategoria: recenzje