Anty-American dream – recenzja książki „Bardzo długie popołudnie” Ingi Vesper

28 czerwca 2021

Inga Vesper „Bardzo długie popołudnie”, tłum. Jacek Żuławnik, wyd. Słowne
Ocena: 7 / 10

„Bardzo długie popołudnie” to z jednej strony wciągający domestic thriller, z drugiej krytyczne spojrzenie na American dream. Inga Vesper umiejętnie zrównoważyła te akcenty w debiutanckiej powieści, dzięki czemu powstała fabuła bardziej złożona i wnikliwa, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

Domestic thriller to gatunek literacki, który – bodajże obok fali książkowych erotyków – najczęściej okupuje pierwsze miejsca list bestsellerów. Można zatem czuć przesyt tego typu literaturą. Cały czas jednak pokazują się nowe tytuły, co oznacza że wciąż jest na nie czytelnicze zapotrzebowanie. Gorzej, że trudno znaleźć wśród nich oryginalną fabułę, ponieważ pisarki i pisarze wałkują wciąż te same motywy, na czele z zaginionymi dziewczynami i parami damsko-męskimi ukrywającymi jakąś okropną tajemnicę. Aby wyróżnić się z tłumu, potrzeba naprawdę wyjątkowego pomysłu lub odmiennego spojrzenia i już sam fakt uczynienia kluczową bohaterką powieści czarnoskórej pomocy domowej oraz osadzenie akcji pod koniec lat 50. XX wieku ciekawie zmienia naszą czytelniczą perspektywę. Niby dostajemy to samo co zawsze, ale w tym historycznym sztafażu nagle uwypuklają się fabularne elementy, które we współczesnym domestic thrillerze nie wybrzmiałyby z taką mocą.

Początek powieści nie zapowiada jeszcze tego świeżego spojrzenia. Narracja – jak się szybko okazuje – zaginionej kobiety wpisuje się w standardy typowego domestic thrillera. Podobnie jak otwierające zdanie: „Wczoraj pocałowałam męża po raz ostatni”. Zapewne dla wielu odbiorców taki start jest jak najbardziej intrygujący, ale w tym pierwszym kontakcie z zaginioną niebawem Joyce Haney nie widzimy nic, czym autorka mogłaby nas zaskoczyć. Wprowadzenie jest jednak krótkie i już za chwilę narracja zmienia się z pierwszoosobowej na trzecioosobową. Towarzyszymy czarnoskórej Ruby Wright w drodze do pracy jako służba domowa w domach białych Amerykanów zamieszkujących osiedle Sunnylakes. I nawet bardziej niż spotkanie z inną bohaterką cieszy fakt, że zmieniła się właśnie ta pierwszoosobowa narracja, ponieważ zbyt często w tego typu literaturze przekracza granice pretensjonalności. Odtąd autorka wykorzystuje ją jedynie dla głosu Joyce, która zgodnie z tytułem powieści będzie nam co pewien czas opowiadać o swoim bardzo długim i zarazem bardzo dramatycznym popołudniu.

Od momentu, kiedy Ruby znajduje na kuchennej podłodze ślady krwi w domu małżeństwa Haneyów, rozpoczyna się kryminalna intryga. Pierwszą oskarżoną będzie właśnie ona. Dzieje się tak właściwie z automatu – jest przypuszczenie zbrodni, na miejscu przestępstwa znajduje się czarnoskóra pomoc domowa, trzeba ją zatem aresztować. Wtedy jednak na scenę wchodzi detektyw Mick Blanke, z nietypowymi poglądami jak na tamte czasy, i rozkazuje zwolnić z aresztu Ruby, która jako kluczowy świadek zacznie z nim współpracować. To nie będzie co prawda łatwa współpraca, ale właśnie dzięki Mickowi (oraz zaginionej Joyce) Ruby ostatecznie uwierzy, że nie zalicza się do obywateli drugiej kategorii.

Sama intryga nie jest w „Bardzo długim popołudniu” skomplikowana, ale dosyć wąski krąg podejrzanych dobrze służy klarowności historii. Nie musimy mocno wytężać mózgownicy, by nadążyć za meandrami tajemniczego zniknięcia Joyce. Dość szybko zaś wychodzą na wierzch inne aspekty powieści Ingi Vesper. Rozsiane w tekście różnej wagi informacje na temat bohaterów (przede wszystkim postaci kobiecych) budują konsekwentną wizję zakłamanego świata przedstawionego, znacznie odbiegającą od stylu życia określanego jako American dream, który od dziesięcioleci urzeka nas swoją warstwą wizualną.

Im głębiej wnikamy w ów świat Ameryki lat 50., tym mocniej rysują się przed nami przenikające się różne poziomy dyskryminacji. Dyskryminacja czarnych obywateli przez białych oraz kobiet przez mężczyzn tworzą wspólnie nakręcającą się spiralę, z której wyłania się rozległa siatka pozorów. Tkwią w niej zarówno rodziny, jak i całe społeczeństwo. Tutaj miarą wartości kobiety jest jej mąż, a jeśli nie może sobie takiego zapewnić, traktuje się ją jak życiową kalekę. Tu za szczęśliwe małżeństwo uważa się takie, w którym mąż nie bije żony, daje jej co miesiąc pieniądze na utrzymanie i wtedy z pewnością niczego już jej nie brakuje. Tu wszyscy wiedzą o mrocznych sprawach mających miejsce w domowych zaciszach, ale solidarnie milczą, dając tym samym na to przyzwolenie. Tu czarni mieszkańcy Ameryki chcieliby coś zmienić, ale nie potrafią, bo przeszkadza im w tym wrodzona nieufność wobec białych. A zatem czy to American dream, czy raczej świat rodem z „Opowieści podręcznej”?

Depresja i lekomania Amerykanek w tamtych czasach była tematem tabu, ale Vesper na przykładzie Joyce i Ruby wywleka ją brutalnie na wierzch. W przypadku zaginionej bohaterki tworzy portret kobiety, która nie jest wolna od wad, choć mają one swoją genezę w dzieciństwie, z którego ona pije niczym z zatrutego źródła. Skoro miarą kobiecej wartości ma być jej mąż, to oznacza, że wszystkie rozterki, którymi Joyce zarzuca czytelnika, są wyłącznie jej fanaberiami albo po prostu diabeł namieszał jej w głowie, jak obrazowo ujmuje to jej przybrana matka. W tym jednym prostym stwierdzeniu kryje się całe okrucieństwo postaw i społeczno-emocjonalnych ograniczeń, które wciąż jest żywe w naszych czasach i mimo, że mamy do czynienia z thrillerem historycznym, jego przekaz wybrzmiewa dźwięcznie również tu i teraz.

Krytyczne spojrzenie na Amerykę sprzed dziesięcioleci nie przeważa nad warstwą kryminalnej intrygi, tylko umiejętnie ją wzmacnia. Vesper udało się stworzyć galerię ciekawych, dobrze napisanych postaci, na czele z pragmatycznie podchodzącą do życia Ruby i obiektywnie traktującym śledztwo detektywem, którzy są po prostu sympatyczni i wnoszą do powieści powiew nadziei na przyszłość. Bardzo istotna jest tu również postać pani Crane, prowadzącej, wydawałoby się na pierwszy rzut oka, bardzo konserwatywny Komitet na Rzecz Rozwoju Kobiet, który z czasem okazuje się być czymś na kształt grupy wsparcia, co może pokazywać, w jaki sposób kobiety w tamtych czasach ratowały się przed codziennym, depresyjnym życiem. Także fakt, jak świetnie dogadują się detektyw i Genevieve Crane, oraz wyczuwalne napięcie seksualne między tą dwójką autorka rozgrywa nowatorsko, dając im poczucie wspólnoty bardziej na poziomie intelektualnym niż cielesnym, co również wyróżnia tę historię na tle innych i pokazuje, że pewne rozwiązania fabularne mogą wyglądać całkiem inaczej, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni.

Powieść nie jest co prawda wolna od wad, ponieważ wydaje się, że zbyt mało czasu poświęciła Vesper na odmalowanie historyczno-społecznego tła, skupiając się na stanach emocjonalnych bohaterów. Poruszając sprawę czarnoskórych mieszkańców Ameryki, nie udało się jej uzyskać tak ożywczego efektu, jaki miała choćby książkowa i ekranowa „Kraina Lovecrafta”, ale nie ulega wątpliwości, że to po prostu udany thriller z drugim dnem. A także wycinek z kroniki kobiecych krzywd, z bardzo mocnym, zarazem przejmującym i makabrycznym fabularnym elementem i właśnie w tej warstwie należy docenić twórcze starania Ingi Vesper. Nie jest to jednak książka stricte feministyczna, o czym świadczą słowa, które autorka wtłacza w usta jednej z bohaterek. Owszem, to opowieść o kobiecej potrzebie wolności, ale co zrobić, kiedy się ją zdobywa i nagle okazuje się, że – jak mówi pani Ingram – tak cholernie trudno jest ją znieść?

Tomasz Miecznikowski

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje