A ja mam dziewczynę po niebieskiej stronie
Agnieszka Osiecka „Dzienniki 1945-1950”, wyd. Prószyński i S-ka
Ocena: 10 / 10
Agnieszka Osiecka w „Dziennikach” mnie denerwuje. Ze zniecierpliwieniem przewracam oczami przy drobiazgowych opisach kolejnych zauroczeń, zaciskam zęby, przedzierając się przez dogłębną analizę spojrzenia (lub jego braku) kolegi z klasy. Nie raz, nie dwa mam ochotę dać jej po prostu szlaban i zagnać do lekcji, sama przecież w niejednym zapisku przyznaje się do ich nieodrabiania. Korci mnie, żeby sprawdzić dzienniczek, pójść na wywiadówkę IXA, kupić czekoladę w nagrodę za piątkę z polskiego i udany trening pływacki albo pogrozić placem za dwóję z matematyki. A wszystko dlatego, że dziennik, który wzięłam do ręki, to pamiętnik nastolatki.
W diariuszu z lat 1945-1950 dostajemy Agnieszkę Osiecką bez maszyny do pisania od Marka Hłaski, Agnieszkę, która jeszcze nie napisała „Małgośki” ani „Wariatki”, Agnieszkę, która nie wie, że jej nazwiskiem będą nazywane szkoły, ulice, skwery i teatry. Niełatwo zmienić perspektywę, zwłaszcza że literatura nie przyzwyczaja nas do czytania pamiętników artystów z czasów dzieciństwa. To ewenement, który wymaga od czytelnika obrania zupełnie nowych kryteriów. Nie możemy przecież oceniać zapisków ani dziewięcio-, ani czternastolatki z całą surowością pod kątem walorów artystycznych, lekkości pióra, wyrobienia stylu, kompozycji, budowania napięcia, fabularnych konstrukcji. Warto jednak przełamać czytelnicze schematy i spojrzeć na diariusz nastoletniej Osieckiej jak na bitwę z językiem, której efektem będzie wielki talent. Warto poszukać motywów, które staną się leitmotivami w całej twórczości poetki, wreszcie ? warto po jednym głębszym przebrnąć przez nastoletnie rozdarcia miłosne, by dotrzeć do pochowanych między nimi niebanalnych refleksji na temat życia.
Już analiza pierwszej płaszczyzny ? nastoletniej bitwy z językiem ? dostarczy nam wiele… rozrywki. Styl dziennika jest bardzo nierówny ? jak życie nastolatki. Raz naznaczony egzaltacją, to znowu czysto sprawozdawczy. Odnajdziemy w nim zarówno opisy przyrody niczym wyjęte z romantyzmu, jak i konstrukcje językowe typowe dla nowomowy z czasów stalinowskich. Pobłażliwy uśmiech wywołają u nas błędy ortograficzne i interpunkcyjne, chociażby nieprawidłowy zapis liczebników porządkowych czy nadużywanie cudzysłowu. Jej zapiski są jednak zawsze barwne, napisane żywo i wciągająco. Nierzadko pojawiająca się ironia oraz – nieraz bezlitosna – szczerość w opisie otaczających ją ludzi, nie pozwolą nam się nudzić. Nie lada gratka czeka w „Dziennikach” na wszystkich fanów poezji Osieckiej: w diariuszu znajdziemy także pierwsze liryczne próby Agnieszki-uczennicy. Możemy przeczytać „Poemat o klasie IXa”, „Tren na śmierć p. Różańskiej” czy rymowanki o… Ymce. Młoda Osiecka co prawda nazywa je lekko i żartobliwie „pierwszymi stopniami do Tworek”, jednak zupełnie serio i dokładnie zapisuje, do kogo wierszyk trafił i z jaką się spotkał reakcją. Tej powagi nie odnajdziemy już w największym smaczku „Dzienników” – w autokomentarzach. Osiecka bowiem wracała do swoich pamiętników latami, poprawiała je, sporządzała żartobliwe dopiski, w których zwraca się sama do siebie „panno” czy też „rozhisteryzowane dziewczę”. Czasami na marginesie pojawia się jedynie wymowne… „hahaha”. Dzięki świetnej pracy redaktorskiej, możemy przeczytać daną notatkę zarówno w oryginalnym kształcie, jak i bardzo czytelnie zaznaczone późniejsze zapiski. Oj, na próżno nam szukać takich autoredaktorskich poprawek w innych diariuszach.
Agnieszka Osiecka mawiała, że jej małą ojczyzną jest polski język, polska gramatyka. Dosyć jednak już o formie, przyjrzyjmy się następnej warstwie dzienników ? światopoglądowej. W pamiętnikach bowiem jesteśmy świadkami kształtowania się osobowości. Młoda Osiecka zmaga się z rozważaniami na temat: różnicy między egoizmem a indywidualnością, zdobywania szczęścia kosztem innych, czerpania całymi garściami z życia i strachu przed śmiercią. Nieustannie pojawia się w jej zapiskach natura i zieleń. Wiele z tych zagadnień będziemy odnajdywać w późniejszej twórczości. Nie, nie zdradzę za dużo. Własne poglądy może wam opowiedzieć tylko sama Osiecka za pomocą „Dzienników”.
Już tworząc je, decydowała, kto może poznać jej refleksje. Bowiem pamiętniki Agnieszki nie były pisane do szuflady. Dzieliła się nimi ze starannie wybranymi koleżankami, ze swoją pierwszą publicznością. My jednak jesteśmy w jeszcze lepszej sytuacji od znajomych z IXA. Otrzymujemy bowiem diariusz z niezwykle starannym, fachowym i dokładnym opracowaniem: z rozbudowanymi przypisami, z esejem Andrzeja Zieniewicza na temat zapisków Osieckiej, notą edytorską, krótką notatką od Fundacji Okularnicy, skanami rękopisów, dokumentów i zdjęć, a nawet ? drzewem genealogicznym poetki.
Czy jednak na pewno mamy prawo otwierać „Dzienniki” i poznawać świat Agnieszki-dziecka? Osiecka w filmie Grażyny Pieczuro powiedziała: „Czy to jest dobre, tak spoufalać się lekko? (?) Dlaczego mamy nie zachować tajemnicy? Nie wszystko musi być takie na wynos, nie wszystko na sprzedaż. Chociaż… ja należę do tego świata na sprzedaż”. Sama więc dała nam rozgrzeszenie, przypieczętowując je przekazaniem własnych diariuszy Zakładowi Narodowemu im. Ossolińskich, na prośbę tej instytucji. Osiecka musiała mieć też świadomość, że ewentualne ich opublikowanie jest idealnym dopełnieniem wspominkowej części jej twórczości. To nikt inny, jak Osiecka, jest autorką tekstów do albumu „Fotonostalgia. Znani i lubiani w anegdocie”, „Szpetnych czterdziestoletnich”, „Galerii potworów” czy bardziej osobistych: „Na początku był negatyw”, „Rozmowy w tańcu”. Ta ostatnia publikacja kończy się podpisem pod zdjęciem autorki: „Ja wiem, że to jest książka półfelietonowa, zewnętrzna, ale przyjdzie i pora na książkę wewnętrzną”. Być może pierwszy tom „Dzienników” jest jej początkiem. Myślę, że pamiętniki rozpoczynają serię, dzięki której poznamy Agnieszki niezwykłe spojrzenie na codzienność. Kampania marketingowa „Dzienników” ochrzciła je mianem sensacyjnych. W istocie jednak opublikowana część taka nie jest. Nadal liczę więc, że Agnieszka Osiecka nie potrzebuje taniej reklamy, by niemałe grono czytelników czekało na dalsze fragmenty nie publikacji sensacyjnej, a ? cytując samą poetkę – „wewnętrzej”.
Agnieszka Osiecka w dziennikach mnie denerwuje. I to jest najlepsza rekomendacja jej wczesnych pamiętników ? przecież poetessa, nawet jako młoda dziewczynka, nie może nas nudzić. A im bardziej mnie drażni w nastoletniej egzaltacji pierwszych miłostek, tym jaśniej zdaję sobie sprawę, jak jest blisko od czytelniczej irytacji do miłości. Śmiało więc mogę po lekturze aż prawie pięciusetstronnicowego diariusza powiedzieć: a ja mam dziewczynę po niebieskiej stronie.
Natalia Hennig
TweetKategoria: recenzje