„Życie bez końca” – Frédéric Beigbeder na tropie nieśmiertelności

12 listopada 2020

Nakładem Oficyny Literackiej Noir sur Blanc ukazała się kolejna powieść Frédérika Beigbedera. W „Życiu bez końca” francuski pisarz prowadzi dziennikarskie dochodzenie w sprawie postępu naukowców w przedłużeniu naszego życia. I jak zawsze czyni to z humorem i dystansem, mieszając literacką fikcję i fakty.

Punktem wyjścia do powieści Beigbedera często są autentyczne wydarzenia. „29,99” miała swój początek w jego doświadczeniach wyniesionych z pracy w reklamie. Pomysł na „Francuską powieść” zrodził się, gdy autor siedział w areszcie, zatrzymany za wciąganie kokainy z maski stojącego na ulicy samochodu. Podobnie rzecz się ma z „Życiem bez końca”. Tym razem pomysł podsunęła przemijalność. Jakiś czas temu Beigbeder skończył pięćdziesiąt lat. Nagle ta „niemodna” i przeznaczona przecież tylko dla „starych” ludzi w domach opieki kostucha zaczęła coraz intensywniej przypominać mu o swoim istnieniu.

„Zawsze bałem się śmierci, piszę o tym w prawie wszystkich swoich powieściach. Wszyscy pisarze mówią o pokonaniu śmierci, myślę, że po to piszemy. Niedawno moja mama miała zawał, a ojciec upadł w hotelu. Oboje znaleźli się w szpitalu w tym samym czasie. Straciłem też przyjaciół, którzy byli w moim wieku. Krótko mówiąc, zrozumiałem, że śmierć jest również coraz bliżej mnie. Przede wszystkim znamienne było pytanie mojej córki: czy to prawda, że ​​wszyscy umrą? Jestem tchórzem, nie odważyłem się odpowiedzieć jej prawdy, więc powiedziałem jej, że teraz już nikt nie umiera” – wyjaśnia Beigbeder.

Za słowami pisarza kryło się przekonanie, że skoro mamy XXI wiek, to wydawać by się mogło, że śmierć powinna być już jedynie echem przeszłości. Niestety tak jeszcze nie jest, ale rzeczywiście na całym świecie legiony naukowców pracują nad ostatecznym pokonaniem Ponurego Żniwiarza. Frédéric Beigbeder postanowił sprawdzić, jak się rzeczy mają i wyruszył na spotkanie z ludźmi, którzy podejmują walkę z czymś, co jeszcze dzisiaj wydaje się nieuniknione. Wszyscy wyłożyli mu złożone zagadnienia, którymi się zajmują, w możliwie najbardziej jasny i przystępny sposób, a on spisał je w formie książki.

Gdzie tu więc powieść? Otóż Beigbeder próbuje przełamać granicę między fikcją a literaturą faktu. Autentycznym i dobrze udokumentowanym wywodom towarzyszą więc prawdziwe, ale też wymyślone sytuacje i postaci. W połączeniu z poczuciem humoru, ironią, szyderstwem i dystansem daje to pasjonującą lekturę, nad którą unosi się cień doktora Frankensteina. Bo choć ambicje naukowców doprowadzą do odkryć, które pozwolą uleczyć wiele chorób i złagodzić cierpienie, to jednak przyniosą też inne skutki.

„Najstraszniejsze jest to, że jeśli chcesz osiągnąć wiek 300 lat, musisz stać się kimś innym niż człowiekiem. Przeraża mnie, że naukowcy chcą właściwie zakończyć gatunek ludzki, zastąpić go człowiekiem ulepszonym, ubermanem. Jako stary dziad lubię homo sapiens, nawet jeśli dopuścił się on wielu głupich rzeczy” – przyznaje Beigbeder.

Warto zwrócić uwagę jednak na jeszcze jeden, bardzo osobisty wymiar tej książki. Pisarz twierdzi, że jego słynna „Francuska powieść” i „Życie bez końca” stanowią swego rodzaju dyptyk. Ta pierwsza mówi o byciu synem, a ta druga – o byciu ojcem. „Życie bez końca” zaczyna się jako historia 50-letniego mężczyzny, dawnego dandysa i notorycznego imprezowicza, który boi się śmierci i próbuje znaleźć sposób, by ocalić własną skórę. Ale w miarę kontynuowania swoich dociekań odkrywa, że nieśmiertelność zyskuje dzięki ojcostwu. „Miłość i literatura to dwie rzeczy, które pozwalają nam pokonać śmierć. Moja powieść to książka o człowieku, który się zmienia” – przyznaje Beigbeder.

„Życie bez końca” Frédérika Beigbedera ukazało się w przekładzie Wiktora Dłuskiego.

[am]

Tematy: , , , , ,

Kategoria: premiery i zapowiedzi